Wanda była w drodze z Wesołej do Warszawy. Jechała pociągiem na lekcje tańca i angielskiego. Był rok 1941, miała siedemnaście lat. Konduktor pokazał jej chłopczyka: „On już trzeci raz jedzie do Mińska i z powrotem”. Chłopczyk ładnie ubrany, z blond lokami, uśmiechnięty. Miał ze sobą paczuszkę, a w niej kartkę, że nazywa się Tolek Wajnsztajn, ma trzy latka i prośba, aby się nim zaopiekować, oraz sweterki, bluzeczki, spodenki na szelkach.
„Był taki śliczny, cóż z nim zrobić?”. Wanda zabrała chłopca do domu i oznajmiła rodzicom:
„To będzie mój synek”.
Gdy okazało się, że chłopiec jest obrzezany, rodzice byli przerażeni. Zdecydowali jednak, że chłopiec zostanie, ale to Wanda musi się nim zaopiekować.
Mieli piekarnię i duży dom.
„Tolek spał w moim pokoju, ja go myłam, wycierałam, ubranka robiłam. Na spacery chodził ze mną za rękę”.
Gdy słyszeli o obławach i łapankach w okolicy, Bulikowie wywozili Tolka do znajomych.
„To była taka przylepa. To było dziecko nasze”, wspomina pani Wanda.
Mówił do niej „mamusiu”, byli bardzo związani. Gdy wojna się skończyła, Tolek poszedł do pierwszej klasy.
W 1946 r. jeździł po wsiach i poszukiwał dzieci żydowskich pewien wojskowy. Chciał zabrać Tolka do żydowskiej rodziny, która wyjeżdżała za granicę. Bulikowie nie chcieli oddać dziecka, ale uznali, że za granicą chłopiec ma lepsze perspektywy.
„Jak go zabierali – Boże, co to było płaczu. Matka płakała, ojciec płakał, ja ryczałam”.
Kontakt urwał się. Tolkowi zmieniono imię, nazwisko i pani Wanda nie mogła go odnaleźć. Że żyje w Izraelu, dowiedziała się z telewizji. Szukał Wandy, telewizja pokazała jego zdjęcie – to samo, które Wanda wciąż miała u siebie.
Spotkali się w Warszawie w 1990 roku.
„Przyjechał. Siwiuteńki, jak świeca wysoki, ja mu do ramienia, z kwiatami, myślałam, że mnie udusi w przedpokoju. Boże, co to było za przywitanie”.
Tolek, dziś Mati Greenberg, niemal nic nie wie o swojej rodzinie. Wie tylko, że rodzice – Cyla i Mieczysław – mieszkali przy ulicy Chłodnej w Warszawie. Wszyscy poszli do getta, nie wie, jak się stamtąd wydostał.
„Moje pierwsze wspomnienie to, że siedzę na ławce w pociągu, przy mnie paczka zapakowana niebieskim papierem i płaczę. Reszta to już jest w Wesołej u Bulików”.
Mati Greenberg podkreśla, że wspomnienia z czasów wojny nie są dla niego traumatyczne.
„Pamiętam te ziemniaki z masłem i koperkiem i zsiadłe mleko. Smaki dzieciństwa. Jak pierwszy raz spotkałem się z Wandą, to prędko przyniosła zsiadłe mleko”.
Pamięta też zabawy w piekarni.
„Skakaliśmy przez worki. Raz upadłem do beczki mąki i cały byłem biały”.
„Mam wielki szacunek dla Bulików. W pewnym względzie oni byli bardzo bogaci. Ludzkim uczuciem”.
8 września 1996 r. Instytut Yad Vashem w Jerozolimie uhonorował Wandę Bulik oraz jej rodzinę tytułem Sprawiedliwych wśród Narodów Świata.