Lebiedzińska Maria

powiększ mapę

Historia pomocy - Lebiedzińska Maria

Maria Lebiedzińska – pielęgniarka, AK-owiec, Sprawiedliwa wśród Narodów Świata. W czasie II wojny światowej pomogła Alicji Margulies, Żydówce ukrywającej się pod nazwiskiem Zawadzka. W chwili największego zagrożenia ukryła ją w pokoju, który wynajmowała w Warszawie, potem znalazła jej pracę i mieszkanie. Alicja przeżyła wojnę i w latach 50. wyemigrowała do Izraela. Kobiety przez długie lata utrzymywały ze sobą serdeczny kontakt.

Maria Lebiedzińska przed wojną mieszkała w Gdyni, razem z rodzicami. Jej ojciec, Mikołaj Szemiot był oficerem Marynarki Wojennej. Matka Hanna nie pracowała zawodowo.

Dziewczynka rozpoczęła naukę we Francji, gdzie służbowo przebywał ojciec, a kontynuowała u sióstr Urszulanek w Gdyni.

Lebiedzińska pochodziła z wysoko postawionej rodziny, jej wujkiem był generał Eugeniusz de Henning-Michaelis – pierwszy w Polsce Minister Spraw Wojskowych, drugi wujek Jan Meissner przed wojną piastował stanowisko honorowego prezesa PCK, babcia pracowała jako dyrektorka działu ogłoszeń „Kuriera Warszawskiego”.

„Wychowywali mnie w duchu patriotyzmu i we wszystkich wartościach, jakie tylko można sobie wyobrazić, najlepszych – to był okres dopiero po odzyskaniu niepodległości. Żadnego antysemityzmu u nas w domu nie było, wręcz przeciwnie, bywali różni ludzie, którzy może byli pochodzenia żydowskiego. A nawet kuzyn mojej babci, który był wydawcą Kuriera Warszawskiego, przedwojennego ożenił się z Żydówką, miał z nią trzy córki. Ona przeżyła okupację wspaniale, ponieważ cały czas chodziła po ulicy i nikt jej nie rozpoznał” – opowiada Maria Lebiedzińska.

Marysia miała 15 lat w momencie wybuchu wojny. Ojciec dostał się do niewoli, kobiety wyjechały do Warszawy. Hanna zatrzymała się u matki przy ul. Opoczyńskiej 14, Maria przeniosła się na ul. 6 sierpnia 23 m. 10 do wujostwa – siostry ojca z mężem i pięcioma synami.

Maria  sanitariuszka

W Warszawie pierwsze obrazy wojny skłoniły dziewczynę do podjęcia decyzji o zajęciu się pomocą potrzebującym: „jak tylko zobaczyłam, co to jest wojna, jak wygląda – na podwórku, tam, gdzie moja babcia mieszkała, stał oddział kawalerii z końmi, ja widziałam tych rannych i te ranne konie, i tych ludzi lecących natychmiast wycinać mięso z tego rannego konia – wtedy po raz pierwszy zgłosiłam się do szpitala wojskowego [mieszczącego się przy ulicy Śniadeckich]”.

Jej początkowym zadaniem było, jak opowiada: „noszenie obiadów i zbieranie datków od różnych rodzin dla rannych polskich żołnierzy, leżących w szpitalach, ponieważ jedzenia prawie oni wcale nie mieli. I ja dostałam zlecenia do kilku rodzin, chodziłam i nosiłam, potem się tych rannych karmiło, jak on na przykład nie mógł jeść. Między innymi chodziłam do rodziny Kohnów. Jestem pewna, że to byli Żydzi. Oni dawali dwie porcje obiadów dla rannych, ja codziennie od nich nosiłam”.

W późniejszym czasie Maria podjęła naukę w Szkole Pielęgniarskiej Czerwonego Krzyża, przy ulicy Smolnej. Tam też, na początku 1942 r.  Armii Krajowej. Jako sanitariuszka brała udział w Powstaniu Warszawskim.

Dziewczyna początkowo mieszkała z rodziną, przy ul. 6 sierpnia, jednak ze względu na aresztowanie brata ciotecznego, podobnie jak Maria działającego w AK, musiała się przenieść. Wszyscy obawiali się rewizji gestapo, byli też szantażowani przez gosposię. Ciotka załatwiła Marysi pokój „u pani majorowej, przy ulicy Cecylii Śniegockiej”.

Spotkanie z rodziną Zawadzkich

Jednym z mieszkań, które Maria odwiedzała odbierając obiady dla hospitalizowanych żołnierzy, było gospodarstwo prowadzone przez panią Zawadzką i jej 3 córki: Irenkę (miała wtedy 19 lat), Lilkę (18 l.) i Alicję (14 l.). Zaprzyjaźniła się z Lilką, więc często je odwiedzała. Kobiety były Żydówkami – nikomu nie wyjawiały swojego pochodzenia. Udało im się uciec z getta, wynajmowały mieszkanie od pani Chojnowskiej. Lebiedzińska uważa, że były szantażowane przez szmalcowników.

Najstarsza córka Zawadzkiej – Irenka – była niepełnosprawna i matka oddała ją na przechowanie do klasztoru przy placu Trzech Krzyży w Warszawie.

Zawadzkie mieszkały po sąsiedzku z wujostwem Marii. Lilka i Maria dorabiały pomagając sąsiadce – pani Giedroyciowej wypiekać ciastka, którymi kobieta handlowała. Pewnego dnia do mieszkania Zawadzkich przyszli żandarmi, jak opowiada rozmówczyni: „mnie tego dnia nie było, bo miałam jakieś zajęcia w szkole. I (Lilka), jak usłyszała, że po matkę przyszli, to powiedziała: >>Nie, ja matki samej zostawić nie mogę<< i poleciała, obie je razem z matką zabrali. I to już był koniec, już ich nigdy w życiu nie zobaczyliśmy”.

O wydarzeniach tamtego dnia Maria usłyszała od gosposi wujostwa: „>>Czy pani wie, panno Marysieńko, co się stało?!<<. Ja mówię: >>Co?<<. >>Tych Zawadzkich zabrali, bo to były Żydówki<<. Ja mówię: >>Co gosposia mówi?<<. >>Tak, to były Żydówki, zabrali je<<”.

Trzeciej, najmłodszej z dziewcząt – Ali, nie było w domu, gdy przyszli Niemcy.

Pomoc

Wieczorem tego samego dnia Ala dotarła do domu Marii: „dzwonek do drzwi. Przychodzi – Niuńka. Tak żeśmy ją nazywali, ona [miała na imię] Alicja. I pyta się: >>Marysiu, czy pomożesz mi?<<. No proszę powiedzieć, co kto może powiedzieć? Uczciwy człowiek może tylko powiedzieć: >>Oczywiście, tak<<. No, i ja tak powiedziałam: >>Ty wejdź, natychmiast wejdź<<”.

Wtedy też dziewczynka wyjawiła Marii swoje pochodzenie. Okazało się, że naprawdę nazywa się Appel, posiada fałszywe „aryjskie papiery” i metryką chrztu na nazwisko: Alicja Zawadzka.

Sąsiedzi

Po kilku tygodniach w mieszkaniu przy ul. Śniegockiej zaczęło być niebezpiecznie. Właścicielka dopytywała o Alę, bała się, domyślając się jej pochodzenia. Dodatkowo obawiała się, bo wiedziała, że Maria działa w AK i organizuje w domu spotkania swojej komórki. Współlokatorką dziewczyny była volksdeutschka, którą często odwiedzali Niemcy. To wszystko spowodowało, że gospodyni wymówiła im pokój.

Przez cały czas, obu dziewczynom pomagała ciotka Sprawiedliwej – Zofia Meissnerowa: utrzymywała je, załatwiła dla Ali posadę opiekunki do dziecka u małżeństwa mieszkającego przy ulicy Filtrowej róg Lekarskiej.

Maria przypomina sobie: „nazywali się Harasymowicz. Dopiero teraz mi się to wydaje dziwne, wtedy wcale - oni to już byli tacy ludzie koło pięćdziesiątki i mieli jakieś małe dziecko, dwuletnie, trzyletnie czy coś. I ona właśnie się tym dzieckiem opiekowała.

I [Ala] też znalazła mi pokój na ulicy Lekarskiej, bo ktoś tam wynajmował pokoje i ona mi załatwiła. Więc bardzo blisko byłyśmy, w ciągłym kontakcie”.

Łapanka

Marysia i Ala bardzo się ze sobą zżyły. Lebiedzińska opowiada o następującym zdarzeniu: „raz trafiłyśmy na łapankę w Alejach Ujazdowskich, gdzie dosłownie wszystkich zatrzymywali. Boże, kapelusze zdejmowali, we włosach szukali, skarpetki kazali zdejmować, no, wszystko. I Ala mówi: >>Słuchaj, ty masz gazetki [podziemne], daj mnie, bo ja jestem Żydówka, to na pewno zginę, a ty nie<<. A ja mówię: >>To ja jeszcze takim kosztem nie umiem żyć, wiesz<<. No, i poszłyśmy dalej i nikt nas nie zatrzymał, w ogóle. Widocznie uważali, że jeszcze za młode może, no, nie wiem, no, co tam Niemcom do głowy może przyjść, to tego nikt nie wie”.

Szantaż

Według relacji Sprawiedliwej, pewnego dnia Alicja została zaczepiona przez szmalcownika, który żądał od niej pieniędzy. Przestraszona zdecydowała: „Marysiu, ja nie mogę być tak nieuczciwa wobec tych państwa, u których jestem [Harasymowiczów], żeby im w ogóle niczego nie powiedzieć. Jednak może oni zginą przeze mnie… więc ja im powiem”.

Lebiedzińska zgłosiła problem w organizacji, jej członkowie obstawili dom. Według słów Marii, Harasymowiczowie – również AK-owcy, zareagowali na groźbę: „>>Alusiu, ty się niczym nie przejmuj, ty nigdzie od nas nie odejdziesz, u nas zostaniesz do samego końca. Jak tylko będzie można najdłużej. I może ten nie przyjdzie więcej…<< I rzeczywiście, on się nigdy więcej nie pojawił. I tak ona dotrwała do Powstania Warszawskiego. No, a w Powstaniu, nawet przyszła mnie odwiedzić potem w moim oddziale”.

Po wojnie

Maria

Po upadku Powstaniu Maria trafiła do obozu pracy w Niemczech w Ufastadt, obok Babelsberg. Pod koniec wojny znalazła się w strefie sowieckiej. Wróciła do Polski. „To, co w Polsce zastałam, to w ogóle przeszło wszelkie moje wyobrażenie. Naturalnie się dowiedziałam, że jestem wrogiem, zaplutym karłem reakcji, jakimś tam nie wiadomo kim, no więc oczywiście nawet miałam legitymację AK-owską, którą przetrzymałam przez cały czas w obozie, nikomu się do tego nie przyznawałam”– opowiada Lebiedzińska.

Przeprowadziła się do Włocławka, gdzie mieszkała jej rodzina, pracowała tam jako pielęgniarka. Wspomina: „z panią Alą, znaczy Niuńką moją, spotkałyśmy się, najpierw ona przysłała mi jakichś oficerów lotnictwa, kolegów swoich, którzy byli Żydami i byli w lotnictwie polskim. Oni przyszli, żeby zobaczyć, co się ze mną dzieje, bo się dowiedziała, że jestem we Włocławku”.

Alicja

Z Powstania wyszła razem z ludnością cywilną. Zaopiekowała się nią ciotka - Irena Olszewska, która całą wojnę przebywała w kryjówce, w mieszkaniu na ulicy Dolnej w Warszawie.Zamieszkały w Szczawnie. Sprowadziły do tamtejszej szkoły z internatem Irenkę – najstarszą siostrę Ali. Dziewczyna tuż przed egzaminem maturalnym zginęła w wypadku.Olszewska z Alicją przeprowadziły się z powrotem do Warszawy, tutaj Ala zaczęła pracować w redakcji „Życia Warszawy”. Kobietom pomagali znajomi - państwo Grynbergowie.Jak opowiada Maria: „ Ala koniecznie chciała wyjść za Polaka, ale zawsze coś stało na przeszkodzie, przyznała się, że jest Żydówką i zaraz zmieniała się sytuacja. Nagle wielka miłość stawała się żadną”.

„W końcu poznała pana, który pracował w największym komisie w Warszawie, na Chmielnej. To był Żyd, który przyjechał do Polski gdzieś ze wschodu... A był moment, że wtedy Żydzi mogli wyjeżdżać. I on się zgłosił, że chce wyjechać do Izraela. No i wyjechali [w latach 50.], i są w Hajfie… znaczy on już nie żyje”.

Maria i Ala pozostały ze sobą w stałym kontakcie.

 

Historie pomocy w okolicy

Bibliografia

  • Strączek Ignacy, Wywiad z Marią Lebiedzińską, Karczew 2.09.2009