„Jestem w księgarni. 1988 rok. Patrzę: „Pamiętnik z getta warszawskiego- paździenik 1940 – styczeń 1943”, autor Henryk Makower. Przerzuciłem – w ostatnim rozdziale jest o nas. Kupiłem 7 egzemplarzy”.
Nikt poza rodziną nie wiedział, że ukrywali Żydów. „Bo po co?”
W styczniu 1943 był u prof. Palucha w szpitalu Dzieciątka Jezus w Warszawie i ten zapytał, czy mogą przechować żydowskie małżeństwo. „Przyjechałem do domu, mieszkaliśmy w Nowej Miłosnej i powiedziałem rodzicom. Zgodzili się”.
Pojechał po nich do Warszawy, przywiózł pociągiem. Henryk Makower pochodził z Łodzi, Noemi z Warszawy, poznali się w getcie, on był tam lekarzem.
„Jakiś czas później widzieli, jak Niemcy wyprowadzają rodzinę żydowską z sąsiedniego domu, potem usłyszeliśmy strzały. Chcieli się wyprowadzić, ale tatuś nie pozwolił. Byli u nas 18 miesięcy”.
W domu zrobiono dwie skrytki. Jedną wykopali w ich pokoju: niewielki dół z klapą, przykrytą dywanikiem. A drugą porządną w piwnicy, pod kuchnią. Z podwójnymi ścianami.
„Trzy razy Niemcy robili u nas rewizję i nikogo nie znaleźli.
Chyba zresztą nie szukali wtedy Żydów, a broni, bo przetrząsali kieszenie płaszczy w przedpokoju”. Pan Janusz był w wywiadzie Armii Krajowej, za co po wojnie, jak mówi, wsadzili go na trzy lata.
Wnuk działa w Stowarzyszeniu „Antyschematy” i jeździ po Polsce porządkować kirkuty. „Kiedyś zapytał, czy dzisiaj też bym tak ryzykował. Tylko dwie osoby ocaliłem, trochę mało”.