Historia Haliny Wittig wystarczyłaby na niejeden scenariusz. Na przykład taki:
1941 r., Szczebrzeszyn, ślub Haliny i Lecha. Młoda para i większość gości to akowcy. Weselnicy ostrzeżeni przed gestapo uciekają do pobliskiego getta. Panna młoda zamyka za nimi okno. Kilka minut później zostaje aresztowana. Skatowana na posterunku, trafia w końcu na warszawski Pawiak, gdzie w sześcioosobowych celach siedzi po osiemnaście kobiet. Nie traci kontaktu z podziemiem.
Pani Halina opowiada:
„Miałam od strażniczek różne grypsy. To wszystko przez pralnie szło przecież. Pralnia to była taka konspiracja. Taki punkt, gdzie wszystko właściwie było wiadomo o wszystkich, co gdzie się dzieje w Polsce, o ludziach, których aresztowali, których wywożą”.
Inny scenariusz:
1942 r., pożydowski dom w Otwocku. Tuż przy lesie, w którym Niemcy ćwiczą strzelanie. Punkt konspiracyjny AK. Po wyjściu z więzienia mieszka tam Halina Wittig. Pod płotem znajduje dwoje dzieci. Ona i mąż myją je, strzygą, kładą spać.
Na drugi dzień rano stuka ktoś do drzwi, przekupka.
Pani Halina:
„Ja patrzę, spod tej chusty, bo chustką przykryta, widzę: Żydówka i mówię: »A pani szuka dzieci?« No i klap, matka zemdlała. Okazało się, że z głodu”.
Od tej pory Maria Spielrein przychodzi tu nocować, jej dzieci mieszkają na stałe. Gdy słyszą obcych, kryją się w schowku na pistolety automatyczne „Błyskawica”, których obsługi Lech Wittig uczy akowską młodzież. Dom przechodzi kolejne rewizje, bo ktoś doniósł. Niemcy niczego nie znajdują.
Ryszard, Aleksandra i Maria Spielrein przetrwali do końca okupacji. Po wojnie wyjechali do Australii. Bez ojca. Został zabity, gdy uciekali z getta.