Getter Matylda

powiększ mapę

Historia ocalenia Lei Alterman przez Zgromadzenie Sióstr Franciszkanek Rodziny Maryi w Brwinowie

Lea Alterman urodziła się w Radomiu. W czasie wojny rodzice umieścili ją w klasztorze Zgromadzenia Sióstr Franciszkanek Rodziny Maryi w Brwinowie. Miała wtedy pięć lat. Kolejne trzy, do końca wojny, spędziła wśród sióstr. Jej pobyt tam, jako Alicji Herli, opłacała Rada Pomocy Żydom „Żegota”.


Dzieciństwo Lei Alterman w klasztorze w Brwinowie

Dziewczynka nie czuła się inna, nie interesowało jej, czy w klasztorze poza nią przebywają żydowskie dzieci.

„Ja nie rozumiałam dlaczego ja mam się chować”, wspomina po latach Lea.

„Ja byłam bardzo oddana, modliłam się i kochałam te wszystkie piosenki. Do dzisiejszego dnia wszystkie kolędy ja pamiętam [...]. Też niektóre modlitwy”.

Za duże, znoszone buty siostry wypychały gazetami, żeby dzieciom było cieplej. Ubrań, w tym skarpet, prawie nie było. Zakonnice wykorzystywały do szycia spadochrony. Jednak mimo braków Lea czuła się w klasztorze zaopiekowana.

„Był też głód, chociaż były jabłka w ogrodzie. Ale głodowaliśmy”.

Kiedy w klasztorze pojawiali się Niemcy, siostry prowadziły dziewczynkę do piwnicy, która służyła również innym dzieciom jako schron podczas bombardowań. 

„Na ziemi był kartofle, ziemniaki. A na górze to była ziemia, nie było sufitu. Też zamiast okna była jakaś dziura. I tam pamiętam, że zawsze mysza wchodziła mi do ucha. Ja się tego bardzo bałam. Miałam już dzieci, a pamiętam, że zawsze spałam z kołdrą przykrytą na ucho, żeby żadna mysza tam mi nie weszła”.

Niemieccy żołnierze w klasztorze Zgromadzenia Sióstr Franciszkanek Rodziny Maryi

Któregoś dnia, kiedy bawiła się na podwórku z innymi dziećmi, nieoczekiwanie zjawiło się dwóch Niemców. Ukryła się na werandzie. 

„Ja jestem na tym balkonie i oni sami nagle wchodzą do tego domu, do tego klasztoru. I ja nie mam gdzie uciekać. I stoją dwie zakonnice. I one prędko wyjęły te jajka, wsadziły mnie do tego kosza i przykryły mnie słomą i jajkami”. 

Niemcy zażądali jajek. Wskazywali kosz, w którym ukryta była dziewczynka. 

„I strasznie mnie swędzi słoma w nosie. I ja wiem, że ja nie mogę kichnąć, nie mogę nic zrobić. I siedzę w tym koszu. I dla mnie to takie uczucie – strach i zabawa. Jakbyśmy się bawili w kryjówkę. Ale ja wiem, że grozi mi śmierć”.

Wystraszone zakonnice wskazały Niemcom mniejszy koszyk, ale obiecały dosłać więcej jajek. Żołnierze wzięli go i wyszli.

„A one, te siostry, te pielęgniarki, nie czekają nawet, aż oni odejdą. Wyciągnęły mnie z kosza, złamały jajka niektóre. Helena wzięła mnie na ręce i zaczęła mi wyjmować słomę z włosów. Całowała mnie i płakała. Tak bardzo, bardzo, z uczuciem, jakby czuła, że mogli zabrać jej dziecko”.

„Biuro dzieci bez tożsamości” – życie Lei Alterman po wojnie

Większość rodziny Lei, w tym matka, zginęła. Ojciec przeżył Auschwitz. Po wojnie razem wyjechali do Izraela. 

W latach 80. przyjechała do Polski, odwiedziła klasztor. 17 stycznia 1994 r. Instytut Yad Vashem w Jerozolimie uhonorował siostry zakonne tytułem Sprawiedliwych wśród Narodów Świata. Dziś Lea prowadzi „Biuro dzieci bez tożsamości”, którego celem jest pomaganie dzieciom ocalałym z Zagłady odkrywać ich pochodzenie i poszukiwać rodzin.

Historie pomocy w okolicy