Rodzice Anny Choynowskiej, Witold i Helena pochodzili z rodzin ziemiańskich. Kiedy po Powstaniu Styczniowym majątek Gostkiewiczów został skonfiskowany, ojciec Heleny założył w Warszawie przy ul. Kredytowej 5 sklep z parasolami. Po jego śmierci interes przejęły córki: Maria, Jadwiga i Helena.
Helena i Witold pobrali się w 1914 roku. Młody małżonek został wkrótce powołany do wojska carskiego i wysłany na wojnę na Syberię, pod granicę z Chinami. Helena pojechała z mężem. Rok później urodził się ich syn, Władysław. Rodzina wróciła do Warszawy w 1919 roku. Witold objął stanowisko profesora w Szkole Głównej Handlowej w Warszawie. Zmarł około 1931 roku na zapalenie płuc.
Byszewscy mieszkali w eleganckiej kamienicy przy ul. Marszałkowskiej 97a. Była to zamożna dzielnica, rzadko zamieszkana przez Żydów. Przedwojenne kontakty z Żydami, jakie utrzymywali Byszewscy były głównie natury handlowej.
„Przed wojną było niemożliwie nie mieć kontaktów handlowych z Żydami. Większość dziedzin handlowych była całkowicie opanowana przez Żydów. Nie było do pomyślenia, żeby był szklarz Polak, czy szewc Polak, także części do tych parasoli dostarczali ludzi żydowskiego pochodzenia. Także [matka] była w stałym kontakcie z dostawcami” – opowiada Anna Choynowska i tłumaczy, że to właśnie „żydowski monopol” w wielu dziedzinach gospodarki był powodem, dla którego jej brat Władysław wstąpił do Organizacji Narodowo-Radykalnej. Witold i Helena sympatyzowali z endecją, ale polityka nie była głównym tematem rodzinnych rozmów.
Anna wspomina szkoły, do których uczęszczała i swoje koleżanki Żydówki: „ W tych prywatnych szkołach było bardzo dużo Żydówek. W szkole nie odczuwało się, że to jest ktoś inny”. Pamięta też zamieszkane w większości przez Żydów miasteczka, które mijała odwiedzając krewnych w majątku Dreglin koło Płońska: „Szczególnie jak się przyjeżdżało w sobotę w szabas, paliły się świeczki, ci Żydzi siedzieli na progu, kiwali się i modlili. To było bardzo charakterystyczne” .
Wojna
We wrześniu 1939 roku, w wyniku bombardowań, sklep z parasolami został częściowo zburzony. Zniszczeniu uległo przysklepowe mieszkanie, które zajmowały siostry Heleny: Maria - wdowa i niezamężna Jadwiga. Obie zamieszkały przy ul. Łowickiej.
Sklep odbudowano, ale ponieważ zmalała liczba klientów, do asortymentu włączono różne tekstylia. Przez całą wojnę rodzina i ukrywani Żydzi utrzymywali się z dochodów z handlu.
Anna została przez matkę wysłana do rodzinnego majątku Bielany w okolicach Grójca. Wróciła do Warszawy po zajęciu miasta przez Niemców i na tajnych kompletach zaczęła przygotowywać się do matury.
Władysław walczył w podziemiu. Za jego namową Anna wstąpiła do ONR-u i zajęła się działalnością konspiracyjną, głównie kolportażem ulotek i pisma „Szaniec”. Po zdaniu matury rozpoczęła naukę w szkole ogrodniczej. Tam poznała swojego przyszłego męża, także pochodzącego z rodziny ziemiańskiej. Pobrali się krótko przed Powstaniem Warszawskim.
Getto
Anna Chynowska wspomina, że na początku okupacji sytuacja Żydów nie była gorsza, niż pozostałych mieszkańców Warszawy, ale szybko się zmieniła:. „Niemcy zaczęli gonić Żydów przede wszystkim do roboty. Oni odgruzowywali ulice”. Wkrótce utworzyli getto.
Dopóki żydowska dzielnica była otwarta, rodzina Byszewskich załatwiała tam różne sprawy, między innymi korzystała z usług krawca. Później jeździła już tylko Helena. Anna wspomina: „ Mama była bardzo dzielna. Tam miała kontakty i interesy i w ogóle była tam bardziej z nimi związana. Zawsze przez Sądy. Czy im tam coś przewoziła, czy załatwiała, czy jedzenie, czy pieniądze, w każdym razie tam pomagała.”
Anna przejeżdżała tramwajem przez getto w drodze na Żoliborz. „Na platformach stali żołnierze niemieccy z karabinami i pilnowali. Nie wolno było wyglądać przez okno, z daleka tylko. Ale straszliwe wrażenie robiło, Żydzi leżeli na ulicach, nieboszczycy przykryci gazetami. A jak chodzili, to takie szkielety, chudzi, wynędzniali, a te dzieci, no straszne” – wspomina.
Lipfeld
Na początku wojny, z prośbą o pomoc, przyszedł do Byszewskich znajomy lekarz i oficer Armii Krajowej, Lipfeld. Tego dnia, wracając do swojego mieszkania, Lipfeld natknął się na poszukujących go funkcjonariuszy gestapo. Na szczęście „dozorca nie zdradził go. Udawał, że go nie poznaje, a on jak stał, przyszedł do nas” – wspomina Anna Choynowska.
Lekarz ukrywał się u Heleny i jej rodziny przez trzy lata. Anna wspomina jedną szczególnie niebezpieczną sytuację: „On pracował w konspiracji i przynosił wiadomości polityczne. Pewnego dnia ktoś koło północy zadzwonił dzwonkiem, wiadomo było, że Niemcy. Poleciałam przede wszystkim do niego, czy nie przy sobie żadnych papierów, żeby zniszczył, że Niemcy i poszłam otworzyć. Już kopali w drzwi i krzyczeli w niebogłosy”.
„Doktor wyszedł i ja, stanęliśmy w przedpokoju z rękami do góry. Jeden nas pilnował, a dwóch się rozbiegło po mieszkaniu, zrobić rewizję. Jednocześnie druga partia przyszła kuchennymi drzwiami i zabrała się za resztę rodziny, którą ustawiła w salonie. Lekarz zajrzał do kieszeni, żeby sprawdzić, czy nie ma tam kartek, Niemiec w lustrze to zobaczył i go pobił”. Na szczęście okazało się, że Niemcy pomylili adres i opuścili mieszkanie.
Rodzina lekarza mieszkała w getcie. „Także jak tylko getto likwidowali, paliło się, to on bardzo to przeżywał. Strasznie. Chodził, myśmy się okropnie bali, że go złapią. Jak się upił, od rana do wieczora był nieprzytomny, to już było lepiej. Chciał się rzucić w to getto, tam do nich, myśmy go trzymali ile sił, wychodził z tego mieszkania” – relacjonuje Anna Choynowska.
Lipfeld nie doczekał końca wojny. Zginął na krótko przed Powstaniem Warszawskim. „Ktoś go rozpoznał na ulicy prawdopodobnie i wydał granatowej policji” – opowiada Sprawiedliwa. Lipfeld został aresztowany. Udało mu się jednak przekupić strażnika i zawiadomić o aresztowaniu rodzinę Byszewskich. Helena zdecydowała wykupić więźnia.
„Rano stawiła się z pieniędzmi, ale kiedy przyszła do komisariatu, okazało się że lekarz powiesił się w nocy na pasku. Wykupiłyśmy więc ciało i pochowałyśmy potajemnie na Powązkach”.
Rodzina Eisenberg
Helena Byszewska poznała rodzinę Eisenberg przed wojną. Łączyły ich kontakty handlowe. Po zamknięciu getta, pan Eisenberg (mężczyzna około 40 letni) z żoną i jej siostrą, dziesięcioletnią córką Franią i dwuletnim synem przedostali się na „aryjską stronę”. „Oni przekupili kogoś, kto za bardzo ciężkie pieniądze miał ich przeprowadzić, wyprowadzić z getta, siedzieli w jakichś kanałach trzy dni bez jedzenia, przedtem ich okradziono ze wszystkiego, (…) wszyscy poszli na Kredytową, zostali w jakiejś bramie, a on przyszedł sam najpierw, spytał się mamy czy mogą przyjść – wspomina Anna - więc mama powiedziała, żeby ich wszystkich powoli zacząć przyprowadzać do sklepu”.
„Strasznie się rzucali w oczy, przede wszystkim śmierdzieli, byli zawszeni, okropnie, brudni, obdrapani. Mama sprowadziła tę całą rodzinę do sklepu, potem do mnie zadzwoniła. Ten ojciec został w tym sklepie, tam była taka pakamera mała na towar, a to po jednej sztuce żeśmy przynieśli ubrania z domu, żeby ich okryć, i po jednej sztuce myśmy przetransportowali do domu dorożką. Budę się postawiło, tak było najłatwiej. I całą tę czwórkę wzięliśmy do domu, doprowadziliśmy ich do porządku, odwszyć trzeba było, ufarbować włosy”.
Decyzja pomocy żydowskiej rodzinie wiązała się z ogromnym ryzykiem, ale Helena nie wahała się. „Baliśmy się, ale co robić, nie mogliśmy przecież ich wyrzucić. Nie ma pytania dlaczego, to było zupełnie normalne. Przyszła rodzina, no to jak można ich było wyrzucić na ulice, żeby ich zastrzelili?” – tłumaczy Anna.
Byszewscy postanowili, że cała piątka nie może zostać na Marszałkowskiej. „Dom był niepewny, mój brat się ukrywał, gestapo go poszukiwało ostro, tu były zebrania konspiracyjne, zebrania tajnego uniwersytetu. Na razie zdecydowaliśmy, że ta dziewczynka sama u nas zostanie, a te panie, jak się trochę odkuły, to poszły w świat”.
Częściowo na własną rękę, częściowo z pomocą Władysława, uciekinierzy zdobyli fałszywe dokumenty tożsamości. Kobiety wyjechały w okolice Sandomierza. Aby uniknąć rozpoznania, często zmieniały miejsce pobytu. Zajmowały się handlem żywnością. Obie były bardzo zaradne i energiczne, ale przez cały czas mogły też liczyć na finansowe wsparcie Byszewskich. „Raz na miesiąc dostawały [od nas] jakąś kwotę pieniędzy, albo same przyjeżdżały, albo ja im zawoziłam tam , gdzie akurat mieszkały” – opowiada Anna.
Pewnego dnia w Sandomierzu doszło do bardzo dramatycznego wydarzenia. W nieznanych okolicznościach Niemcy zamordowali na ulicy pana Eisenberga. „Jechał do żony i go zastrzelili. I ta żona wiedziała, że go zastrzelili, ale nie mogła się do niego przyznać, nie mogła nawet płakać, ani rozpaczać, bo przecież nie mogła się przyznać, że ona ma coś z Żydem wspólnego”.
Dzieci
Córka państwa Eisenberg zwana Franią zamieszkała w domu przy ul. Marszałkowskiej. Dziewczynka była bardzo wystraszona, co zwiększało niebezpieczeństwo ukrywania jej. Helena codziennie rano zabierała Farnię ze sobą do sklepu, ale jej zachowanie w tramwaju mogło zwrócić uwagę Niemców lub szmalcownika: „Nie chcieli jej zostawić w domu, bo ona się bardzo dziwnie zachowywała, jak mama mówiła: »Sztywniała na widok każdego munduru«. Robiła się sina i jej zachowanie było nieobliczalne” – tłumaczy Paweł Choynowski, syn Sprawiedliwej. W sklepie dziecko ukrywało się w jednym z pomieszczeń magazynowych, z dala od klientów.
Niestety niebawem Frania musiała nagle opuścić kryjówkę: „Była u nas, ale któregoś dnia, wychodząc z domu, w bramie spotkała córkę dozorczyni z dawnego mieszkania, która wiedziała, że ona jest Żydówka i ona się strasznie zaczęła dziwić i dopytywać, więc już mieszkanie było spalone” – opowiada Anna Choynowska.
Maria Szulińska, jedna z sióstr Heleny, zabrała dziewczynkę do swojego domu na Mokotowie. Po pewnym czasie pani Eisenberg postanowiła wywieźć Franię do Rabki, do sierocińca prowadzonego przez siostry zakonne. W końcu zabrała stamtąd córkę i ukryła na wsi.
Brat Frani został oddany pod opiekę ubogiej, wiejskiej rodzinie, która prawdopodobnie nie wiedziała, że chłopczyk jest Żydem, choć był obrzezany. Traktowali go jak własnego syna. Tam doczekał końca wojny.
Powstanie i wyzwolenie
Wybuchło Powstanie. Anna, w zaawansowanej ciąży, i jej matka wyjechały do Podkowy Leśnej ostatnią, ostrzelaną przez Niemców kolejką. Wkrótce Anna urodziła syna. Jadwiga i Maria ukrywały się w Warszawie. Dom przy Marszałkowskiej i sklep z parasolami ponownie zostały zniszczony, ale Helena odbudowała je po wyzwoleniu.
Mąż Anny brał czynny udział walkach i trafił do niewoli. Kobiety zarabiały przewożąc zawinięte w dywany ekshumowane zwłoki. Po pewnym czasie Anna wyjechała z ogarniętego klęską głodu Mazowsza do brata do Motycza pod Lublinem. Mąż Anny wrócił do kraju we wrześniu 1945 roku.
Eisenbergowie wyjechali do Izraela na początku lat 1950. Rok później, po skończeniu medycyny, dojechała do rodziny Beata/Frania. Pracowała jaka lekarka. Obecnie przebywa na emeryturze.
Helena Byszewska z siostrami przez wiele lat prowadziły sklep parasolniczy, później przeniesiony na ulicę Chmielną. Przez pewien czas była także nauczycielką i wychowawczynią na koloniach. Choynowscy kontynuowali po wojnie studia w Szkole Głównej Gospodarstwa Wiejskiego, które Anna porzuciła po urodzeniu trzeciego dziecka. Mieszkali w Komorowie.
W 1987 r. Anna Choynowska pojechała do Izraela spotkać się z umierającą panią Eisenberg i odebrać przyznany jej i jej rodzinie medal Sprawiedliwych wśród Narodów Świata.