„Po wojnie ciotka przyjechała i nam ją zabrała - mówi.
Nie mogła płakać, bo Boguś bardzo płakał: ››Mamo, gdzie Halinka‹‹. Oni byli zżyci, normalnie jak rodzeństwo“.
Mówiła mu: „Ona wróci, do cioci poszła na chwilę”. A sobie tłumaczyła: „Boże, jaki Ty jesteś dobry, że ją ocaliłeś. I nas ocaliłeś. Że ona przeżyła, że się udało”.
Bała się, jak mogła się nie bać, ale człowiek gotowy był na wszystko, byle tylko to dzieciątko przeżyło.
„Halinka tułała się po wsi. Zapukała do drzwi. Miała 8 lat. Że to Żydóweczka widać było“. Ale nikt ze wsi o nic ich nie pytał. Ich córeczka i już.
Syn pani Genowefy, Bogusław tłumaczy to prosto: „Wioska miała 14 gospodarstw, wszyscy żyli jak rodzina, ludzie byli biedni, a między biednymi jest inaczej niż między bogatymi, nie ma zazdrości i biedny biednego nie wyda”.
„Raz było strasznie. Wracali z mężem Aleksandrem i dziećmi z łąki. Nagle Niemcy nadjeżdżają, mówią: ››Rodzice Polacy a to Żydówka, Jude‹‹. Jezu, mąż tylko spojrzał. A Halinka wtedy, taka cwana: ››Mamusiu – powiedziała do niej - chodź, bo Boguś płacze, braciszek mój płacze‹‹. I Niemcy odjechali.
Pięknie się razem modlili całą rodziną. Halinka w piersi się biła: ››Boże, bądź miłościw‹‹. I do kościoła razem chodziły. Normalnie, jak mama z córką.
Po wojnie ciotka zabrała ją do Francji. Długo była cisza“. Pani Genowefa nie wiedziała, co się z Halinką dzieje. „I nagle przyszedł list. Ach, jak się ucieszyła, że o niej pamięta. Mieszka w Siedlcach i kiedy Halinka do niej dzwoni, mówi: „Cześć, córcia”. Bo jak ma mówić? To przecież jej córka“.