„Matka bardzo ryzykowała – mówi – a ojciec upominał braci: ››to się źle skończy‹‹. I źle się skończyło, co zrobić“.
Miał pięciu braci i dwie siostry. Czterech najstarszych zginęło. Mieszkali w Piaskach, 20 km od Lublina. Cała rodzina była w Armii Krajowej.
„Ja byłem najmłodszy, wykonywałem rozkazy. Był taki pan, miał przed wojną zakład fryzjerski, nazywał się Kochen, przezywaliśmy go „Warszawiak”, przewodniczył Żydowskiej Organizacji Bojowej. Powiedzieli: ››czyść broń i przynoś‹‹. Bardzo lubiłem broń, u nas mieliśmy jej do licha, komendant policji przekazał“.
Czyścił na strychu w starym budynku kuźni ze swoim bratem-saperem, który zginął potem zastrzelony przez volksdeutscha. Odnosił na punkt kontaktowy. Część tej broni szła do ŻOB-u.
Cały czas utrzymywał kontakty z miejscowym gettem. Przerzucało się żywność, lekarstwa, przeskakiwało przez płot. „Przecież w getcie – mówi – było dużo znajomych Żydów i kolegów, co z nami chodzili do szkoły.
Potem załatwiało się kenkarty i fałszywe papiery, później przekazywano informacje o niemieckich akcjach wywózkowych, zdobywanych od współpracującego z AK granatowego policjanta“.
Cały czas pomagali rodzinie Lewinów, przesiedlonych w 1940 r. ze Stargardu Szczecińskiego.
Pan Maksymilian jest najmłodszym bratem Marianny Krasnodębskiej.