Maria i Jan byli dziećmi Karola i Walerii Jamro. Rodzina mieszkała we wsi Zagórzany, 49 km na wschód od Nowego Sącza. Podczas pierwszej wojny światowej Karol był żołnierzem Legionów Polskich i za waleczność został odznaczony Krzyżem i Medalem Niepodległości. Był gorącym patriotą. W czasach II Rzeczpospolitej wraz z żoną Walerią prowadził niewielkie gospodarstwo i pracował na kolei.
Waleria pochodziła z położonego niedaleko Rzepiennika Stróżewskiego, gdzie jej rodzice mieli duże gospodarstwo.
Żydzi
Z Rzepiennika pochodziła także Hena, Żydówka, której rodzice mieli we wsi sklepik. „Mama ją stąd pamiętała, że jak wchodziła tam coś kupić po drodze, to widziała ją za ladą”, wspomina Maria. „Ona była bardzo miła kobieta i ładna”. Później Hena wyszła za mąż za Oskara Olinera, i zamieszkała w Bieczu.
W samych Zagórzanach nie było wielu Żydów. Mieszkali oni raczej w miasteczkach, takich jak Bobowa – słynny w okresie międzywojennym ośrodek chasydyzmu – Biecz czy Gorlice, gdzie ludność żydowska była silnie związana z ideą syjonizmu.
Stosunki między Żydami a Polakami na tym obszarze układały się różnie. Maria mówi o narastającym antagonizmie: „Tam przed wojną nie byli tak bardzo Żydzi lubiani. (…) To się tak nawarstwiało, między Polakami a Żydami. Nie zawsze było dobrze. Ale ogólnie dużo Żydów było takich, że byli lubiani”.
Wojna
Po wybuchu wojny Karol Jamro, zawsze oddany sprawie polskiej, był związany z ruchem oporu. Maria wspomina: „Przychodzili partyzanci w nocy. U nas było radio schowane, była taka drewutnia, tam się węgiel składało, był ustęp i tam taki maleńki stryszek. (...) I tam ojciec miał schowane radio. Nie było prądu, to było radio na baterie jeszcze. (...). I przynosili baterie i słuchali radia z zagranicy. Mój brat w jednym rogu na czatach, ktoś inny w drugim rogu. I w razie gdyby ktoś szedł, żeby przybiegnąć, żeby dać znać, żeby coś się nie stało złego”.
Biecz: getto
Biecz Niemcy zajęli 7 września 1939 roku. W październiku następnego roku zaczęli gromadzić Żydów w getcie, które ostatecznie zamknęli wiosną roku 1942. W getcie znaleźli się Hena i Oskar Olinerowie z dwuletnim synkiem.
Dnia 22 lipca 1945 roku hitlerowcy przystąpili do likwidacji getta. Większość bieckich Żydów zginęła w obozie zagłady w Bełżcu. W październiku Niemcy wywieźli z miasta ostatnich czterdziestu Żydów, zatrzymanych dotąd do pracy przymusowej w piekarni.
„Wywlekali Żydów z mieszkań, w samochody”, opowiada Maria. „[Żydzi] mieli ileś tam minut na zabranie potrzebnych rzeczy”.
Olinerowie, choć zaskoczeni w nocy, zdołali uniknąć wywózki. Maria przytacza ich opowieść: „Jak Niemcy zaczęli bić kolbami w drzwi, oni przez taki właz, gdzieś tam po rynnie zsunęli się do ogrodu, tam był tyczni groch, w tym grochu się schowali, ukryli się. Niemcy odbili te drzwi, pochodzili po mieszkaniu i poszli gdzie indziej. Było słychać wielkie jęki, płacze. Nareszcie nad ranem się uciszyło (…). Pojechały samochody, nastąpiła cisza”.
Kiedy Hena i Oskar wrócili do mieszkania po synka, którego nie zdołali ze sobą zabrać, już go tam nie było. „Przychodzą, a dziecka nie ma. Niemcy śpiące dziecko wzięli na ręce i ponieśli. I tak się skończyło. Już nie było w ten czas rady”.
Przez jakiś czas ukrywali się w zaroślach, nad rzeką,„Czasem do kogoś gdzieś znajomego, tam ktoś dwa, trzy dni przechował. Ale później ludzie się bali”, mówi Maria. Co niedziela po mszy sołtys przypominał wszystkim o niemieckim zakazie pomagania Żydom. Maria pamięta takie słowa: „Zakaz absolutny pomocy Żydom! Nie wolno nic podawać, ani do picia, ani do jedzenia! Broń Boże ukrywać, bo za to, za wszystko, grozi kula! Nie wolno!” Na ulicach porozlepiane były także plakaty o podobnej treści. „I ludzie nie chcieli pomagać”.
Prośba o pomoc
Jakiś czas później, pewnej zimnej, jesiennej nocy, Olinerowie pojawili się u Jamrów: „Mój ojciec ich w ogóle nie znał. (…) Byli bardzo przeziębieni, byli zawszeni, głodni, chorzy. Kaszleli”, wspomina Maria. Waleria nakarmiła ich upieczonym właśnie chlebem. „U nas był tylko jeden pokój mały i kuchnia, także ojciec przyniósł siennik zapasowy ze strychu (…) I chyba mama dała im swoje rzeczy do ubrania (...) I pamiętam, że smarowali głowy naftą, żeby, na te pasożyty. Ona później mówi: »Jak mi teraz jest dobrze już, że już mamy czysto we włosach, bo jak coś tam łazi, swędzi, to to jest straszne!«.Straszne musiało być. I tak już zostali. Jak opowiedzieli swoją tragedię z tym dzieckiem, jak ona tak strasznie płakała, to mama mówi: »Jakie to straszne«. I tak się zaprzyjaźnili, że od razu postanowili: »My wam pomożemy, my was ukryjemy«”.
Kryjówki
Doraźną kryjówkę Karol urządził w mieszkaniu. „Duża szafa stała w pokoju, więc zrobił szafy, plecy u szafy, zrobił tam drzwi zamykane, zrobił zawiasy i tę szafę postawił nie przy ścianie, tylko do rogu. Tak że ona {Hena] była w pokoju, została. Nawet miała zdolności do szycia i umiała szyć, coś tam w rękach szyła czasem, a gdyby ktoś był obcy przyszedł do domu, to ona weszła do szafy i przez szafę do kąta. I tam był stołeczek, i tam sobie siedziała”, wspomina Maria.Oskar w tym czasie jeszcze wychodził na zewnątrz, od czasu do czasu przynosił jedzenie.
Wkrótce przy budynku gospodarczym przygotowano kryjówkę dla obojga. „Była pryzma nieduża cegły (...) ojciec to rozburzył i z tej małej pryzmy zrobił bardzo dużą pryzmę, a w niej w środku powstał taki schron. Do niego wejście było ze strony, z budynku gospodarczego tam koło ściany było przejście i tam były te drzwi, tak że tu gdzieś było założone jakąś słomą czy sianem, tak że od pola to była nie zabudowa. Jest zabudowanie, jest zadaszenie i jest pryzma cegły na budowę a nikt nie wiedział, że tam w środku znajduje się pomieszczenie. Tam to było starymi kołdrami, kocami wyścielone, a oprócz tego my im jeszcze dwie pierzyny ciepłe, bo to mrozy były bardzo. (…) W środku takie pomieszczenie, że dwoje ludzi by sobie tam wygodnie, oczywiście nie mogli stanąć, ale więcej niż siedząc, tak podnieść się, myślę że tak z półtora metra było tej wysokości. To było wyłożone wszystko kołdrami wkoło”. Zimą Maria z bratem Janem nosili do kryjówki butelki z gorącą wodą, żeby Olinerowie mogli się ogrzać.
Rewizja
„Raz w nocy przyszło gestapo”,wspomina Maria. Był to prawdopodobnie skutek donosu sąsiada. „Śpimy w najlepsze, zima, a tu ładują kolbami w drzwi i krzyczą, wrzeszczą, prędko, drzwi się same otwarły (…). Wpadli do mieszkania. No i ojciec w samej bieliźnie, nawet nie mógł się ubrać, pozwolili mu tylko buty ubrać, a nas wyprowadzili, mamę i mnie, przed dom, boso, tyle że mama chwyciła koc i tym kocem nas pookrywała, aleśmy stali na zamarzniętej ziemi, staliśmy, a ten z automatem stał przed nami, że jakby byli znaleźli ich, to zaraz byśmy byli zginęli. (…) Mama prawie była pewna, że znajdą! (...) I mówi: »Dzieci, mówcie tu ze mną «Pod Twoją obronę», bo my chyba za chwilkę wszyscy zginiemy«.Ja sobie jakoś nie bardzo zdawałam sprawę, no gdzieś mi to serce trzepotało ze strachu, ale… i z zimna, bo my stali na zimnie”.
Jakiś czas później znowu pojawiła się niemiecka kontrola. „Szli grupą, szło ich dziesięciu, z psem. Gdyby byli do nas przyszli z psem, to pies od razu… (...) Jak ktoś gdzieś w takim miejscu jest ukryty, i tam się przynosi jedzenie, musi się ten basen stamtąd wynieść, to zawsze jest taki specyficzny odór. I był. Ale to już Pan Bóg jakoś chciał ochronić. Jakby tak był przyszedł i tak pociągnął, no coś, coś by nie pasowało. Ale oni nie… Podzielili się na dwie grupy, z psem poszli w inne miejsce, do nas bez psa, nie znaleźli”.
Powtórna decyzja
Karol w trosce o swoją rodzinę uznał, że muszą zaprzestać ukrywania Olinerów. „Ojciec ich poprosił później, żeby przyszli do mieszkania i powiedział: »Słuchajcie, niestety nie możemy więcej was już ukrywać. Nie mam prawa narażać na śmierć żonę, dzieci, siebie z waszego powodu. (...) Widzicie, co się dzieje, że mamy tu wrogów«”, wspomina Maria.
Olinerowie byli zrozpaczeni, nie mieli do kogo zwrócić się o pomoc. Wtedy wtrąciła się Waleria: „»Słuchaj, jak oni pójdą, to tak to było lepiej ich w ogóle nie ukrywać. Bo teraz już na niechybną śmierć. Nie mają gdzie pójść. (…) A jeżeli oni zginą, to ja nie zaznam spokoju nigdy! To tak jakbyśmy ich dosłownie na śmierć posłali. Muszą już u nas zostać, żeby nawet nie wiem co!«. I powiedziała wtedy takie bardzo pamiętne słowo, że, mówi, jak już będzie takie straszne przeznaczenie, to razem musimy zginąć.I oni u nas zostali. I byli dwa i pół roku, (…) aż Rosjanie przyszli”.
Codzienność ukrywania
Jamrowie byli teraz czujniejsi. Jedzenie dostarczali ukradkiem, a to Waleria niosła je po zmierzchu, a to bawiące się dzieci przemycały niespostrzeżenie garnuszek w ciągu dnia. Karol zakazał Marii i Janowi kontaktów z innymi dziećmi.
Rodzinne gospodarstwo było małe i w domu Jamrów nieraz brakowało jedzenia. Jedyną krowę Niemcy zabrali wramach kontyngentów, a sprzeciwiający się temu Karol trafił nawet do aresztu, skąd wyciągnął go brat Walerii. Przed głodem nieraz ratował ich wyłącznie groch, który uprawiała Waleria.
Kiedy latem 1944 r. cofające się wojska niemieckie zainstalowały na podwórzu Jamrów kuchnię polową, gospodarze byli bardzo zadowoleni. Żołnierze nie byli zainteresowani szukaniem Żydów, a ich obecność w obejściu chraniła od rewizji i podejrzeń sąsiadów. I oznaczała jedzenie.
Koniec wojny
W styczniu 1945 roku do Zagórzan weszły wojska radzieckie. Maria pamięta, jak mama pokazywała jej przez okno uciekających Niemców. „No i już po południu przyjechali pierwsi Ruscy. Już się rozgościli i na wieczór już była wielka radość, że koniec wojny, tośmy się tak cieszyli, każdy tak oczekiwał, jak zbawienia”, wspomina.
Po wojnie
Olinerowie na kilka miesięcy zatrzymali się w Gorlicach, potem wyjechali do Niemiec, a następnie do USA, „Pożegnali się i powiedzieli, że będą pamiętać, pisać, że jak się czegoś dorobią, to postarają się odwdzięczyć”, wspomina Maria. Jednak po wyjeździe ich kontakty z Jamrami bardzo się rozluźniły.
Jan ożenił się i przeprowadził do niedalekich Stróży. Karol i Waleria pozostali w Zagórzanach, prowadząc gospodarstwo razem z Marią i jej mężem. Gdy zmarli, Augustynowie przeprowadzili się do Gorlic. Maria pracowała w bibliotece.
W 1989 roku Maria wyjechała do Nowego Jorku, gdzie od dziewięciu lat mieszkał jej syn. To on wyszukał telefon Olinerów i namówił matkę, by do nich zadzwoniła. Hena zaprosiła Marię do siebie, na Florydę. W czasie tej wizyty obie zdecydowały o wystąpieniu o uhonorowanie już nieżyjących rodziców Marii tytułem Sprawiedliwych wśród Narodów Świata.
Na pytanie, dlaczego pomagali, Maria odpowiada:„Mama była bardzo religijną osobą. Ona uważała, że miłość do bliźniego, że trzeba ratować. Że to było dla niej nie do pomyślenia, żeby oni mieli zginąć. Mówiła, że musimy ich uratować”.