Z Jankiem Pariserem Maria Świerczek chodziła przed wojną do szkoły w Jodłowej (woj. podkarpackie).
Po wojnie Jan Pariser napisze:
„Zanim opuściliśmy dom, przygotowaliśmy budę dla naszego psa, wydoili krowy i przekazali je przyjaciołom, żeby nie cierpiały po naszej ucieczce. (…) Opuszczenie domu było jednym z najsmutniejszych doświadczeń mego życia”.
Na dzień przed planowaną egzekucją jodłowskich Żydów miejscowy policjant ostrzegł Pariserów. Rodzina uciekła do lasu. Od 1942 r. do końca wojny małżeństwo z dwójką dzieci ukrywało się na przemian w leśnej ziemiance i gospodarstwach sąsiadów. Przez cały ten czas Świerczkowie przynosili Pariserom jedzenie.
Opowiada Maria Świerczek:
„Choćby mnie Niemcy spotkali, to na wierzchu miałam pomyje dla świń, odpady, a pod spodem było jedzenie”.
Pariserowie nie mieli szczęścia do kryjówek. W pierwszym domu gospodarze zaprosili ich na kolację, by wydać w ręce Niemców. Jeszcze tej samej nocy Pariserowie uciekli z więzienia. Z kolejnego domu gospodarz wyprosił ich w biały dzień. Wtedy przyszli do Świerczków. Był 1944 r.
Pani Maria wspomina:
„Mówią, że już wiadomo, że śmierć ich czeka. A ojciec mówi: »Co to znaczy czeka?«Wziął ich do domu i w stodole wydarł taką dziurę, tam im trochę zabezpieczył i tam mieszkali”.
W stodole od czasu do czasu ukrywał się także Hesiek, cudem ocalały z egzekucji. Uciekł nagi znad dołu, który Niemcy kazali Żydom wykopać na własny grób.
Trzy razy Niemcy robili w domu rewizje. Trzy razy zrywali podłogę. Nie znaleźli.
Po wojnie Pariserowie wyemigrowali do USA. Maria Świerczek jest nauczycielką, była dyrektorką miejscowej szkoły.
„Ciągle apeluję na wystąpieniach w szkołach, że nie możemy dopuścić, aby powtórzył się ten zbrodniczy czas, który pochłonął miliony niewinnych ludzi”.