Sprawiedliwi i początek ukrywania
Józef Mazur urodził się w licznej rodzinie, miał sześcioro rodzeństwa. Razem z rodzicami - Janem i Wiktorią, mieszkali w czasie wojny w Kolonii Płouszowice pod Lublinem. Jego rodzice ukrywali 13 osób w ziemiance w swoim gospodarstwie. Wszyscy ukrywani Żydzi przeżyli wojnę, następnie wyemigrowali z Polski. W 1995 roku Józef Mazur i jego rodzice (pośmiertnie) otrzymali medal "Sprawiedliwy Wśród Narodów Świata".
(Opowiada Pan Józef Mazur):
Nas było 9 osób, siedmioro dzieci i rodzice - Jan i Wiktoria, liczna rodzina.
Rodzina Goldberg, to były sąsiady moich rodziców, od przedwojnia. Żyli w dobry sposób, w zgodzie. Przed wojną jak to Żyd - przeważnie handlowali, ale mieli i rolnictwa trochę. Sąsiady polem. Rodzina Goldbergów pracowała w Jastkowie, we dworze.
1942 rok to już była likwidacja Żydów. Goldbergowie już wiedzieli, że koniec się z nimi robi i dogadali się z rodzicami, żeby kryjówkę zrobić. Doszli do zgody i w 1942 roku jesienią, to był może listopad, może grudzień, było zrobione. Weszli tam w 1942 roku, na zimę. Przebyli 1943 i 1944 do lipca, bo wyzwolenie przyszło, wolność. To taki był początek.
Ukrywani
W sumie tam było trzy siostry i brat, siostry z mężami, brat z żoną. Siostry to była tak: Gitwa, Aidwa, Sara i brat – Berek. I dwóch synów Aidwy przeżyło, to jest [w sumie] 10 [osób].
I jeszcze trójka weszła, tych Rubinów. Rubin pochodził z Nasutowa, ale tutaj się obijał, tutaj się ukrywał i do kompletu wszedł. Tak się dogadali z tymi Żydami w kryjówce, z matką i ojcem, no i weszli. Sytuacja była taka, że nie mieli gdzie dalej żyć i weszli do kupy. Już jedna racja, jak jeden Żyd a dziesięć - to jedna odpowiedzialność była.
Już wtedy niektórzy byli po czterdziestce, jak Berek, Mosiek mąż Sary. Mąż Aidwy to może już miał pięćdziesiątkę, bo jego syn byłby starszy ode mnie. Także już ładny wiek mieli wtedy.
To wszystko wziąć do kupy to w schowku- kryjówce i nas było 20 osób. A jeszcze jak dopakowały partyzanty 15-18 osób, to masa ludzi.
Historia ukrywania
Kryjówka była na zewnątrz, za oborą, a wejście było z obory, pod fundament podkopane, zamaskowane. Wchodziło się z obory. Był wykop zrobiony, a na wierzch nakładzione okrąglaków grubych; na to poszła ziemia i równo z ziemią, że tam nie było nic widać.
Kryjówka była robiona wspólnie, Żydzi dla siebie zrobili. To było nocą robione - i oni pomagali sobie częściowo. I oczywiście z domu była pomoc, bo to nie było łatwe, wykopać taki dół.
Życie w kryjówce
Nie było dużo miejsca, ale jeden koło drugiego miał takie legowisko, słoma była. Takie warunki były do życia.
W ciągu dnia, jeżeli było spokojnie, to sobie chodzili do obory, tam gdzie było bydło, tam swoje potrzeby fizjologiczne załatwiali- nie w kryjówce, tylko na oborze.
A jak była sytuacja niebezpieczna, to się ostrzegło ich i oni już się do tego dostosowali. Tak to płynęło z dnia na dzień. Lato to jeszcze względnie, bo ciepło, trochę wyszły na powietrze. Były krzaki niedaleko domu, ale zima to już trza było w tej norze siedzieć. Zima była najgorsza.
Gotowanie i pranie i tak dalej- to wszystko się odbywało. Przychodzili sobie do mieszkania, i tam któreś z tych kobiet sobie prała i gotowała.
To było na odludziu, na Kolonii nie było blisko budynków, najbliższy to może kilometr, więc
w taki sposób sobie wszystko uzupełniali, posiłki, pranie, to się odbywało w domu normalnie.
Ciasno było na kominie, wszędzie, bo przecież raz, czy dwa razy na dzień trza było zjeść bynajmniej, a to na jednym kominie się odbywało. Warunki były ciężkie, ale cóż. Przeżyło się. Były czasy, trudno uwierzyć, że takie coś mogło być.
Tam do nich się normalnie chodziło, posiedziało się nieraz, w karty graliśmy. Tam było dwóch Goldbergów, jeden chłopak młodszy ode mnie, a drugi starszy.
Między nami normalnie po polsku mówili, ale też dużo znam słów po żydowsku, bo z nimi się rozmawiało. Starszy brat dobrze po żydowsku mówił. Przed bratem jak coś miały Żydy, jakiś interes, to już się ukrywali z tematem, bo wiedzieli, że ich rozpozna w gadce. On z niemi handlował. Nieraz te furmanki, woził towary, z niemi operował. Stanisław miał na imię, a Bolesław był mówiony. 10 lat ode mnie starszy.
Zagrożenie
Najgorsze były sytuacje niebezpieczeństwa. Niemcy przeważnie chodzili za kontyngentem - wchodzili do obory, zabierali bydło, świnie.
Żydzi byli powiadomieni, że będzie taka sytuacja i wszystko było zamaskowane. Czekali, przeszła ta kontrol, to już byli powiadamiani że już Niemcy przeszli. Ale były też sytuacje niebezpieczne, nie zawsze było tak różowo, że siedzą i na tym się kończy. To było wielkie ryzyko.
Najgorsza była raz taka sprawa: był luty, 1944 rok, jak się nie mylę, godzina dziewiąta, dziesiąta z rana. Patrzymy w okno- idzie trzech Niemców. To było nieoczekiwane, że z tej strony najdą, bo z pola przyszły. Maszynowy karabin rozstawiły, we trzech stanęli przy drzewach - dwie wiśnie było, a od tego bunkru, od tej kryjówki, od Żydów może było 10 metrów. Rozłożyły maszynowy karabin, stoju. Oni do mieszkania nie przychodzą, my nie wychodzimy do nich. W ogóle cisza. Żydzi nie wiedzieli, że taka sytuacja jest, że Niemce stoją.
To trwało gdzieś z godzinę. Patrzymy w okno, palą się budynki. Myśmy odczuli, że to pewnie jest związane z tym pożarem. I tak było. Postali jeszcze ze 20 minut jak ten pożar był, zabrali się, poszli i koniec na tym było.
Był jeden dołek dla wszystkich, i dla Żydów, i dla Polaków. Jeden dołek.
Syn Goldberga nazywał się Berek i brat poszedł w inną grupę, gdzie indziej się umieścił- w Sieprawkach czy w Sieprawicach. Tam Niemcy to jakoś wytropili i wybili. I tych właścicieli wybili...
Partyzantka żydowska
To było ściśle tajne. Co, kto wiedział? Była grupa żydowskich partyzantów, oni wiedzieli. Z bronią chodzili. Dowódca nazywał się Egert. Nieraz te partyzanty przyszli i też dobę czasu przebyli. Przychodzili w nocy i w nocy odchodzili. Mieli punkty - nie tylko u nas, kilkanaście na terenie gminy, może dwóch gmin, tak przychodzili se. Nieraz było ich dwudziestu, piętnastu, to trza było dzień przetrzymać, dać jeść, i poszli dalej. Część była tyż i znajomych Żydów z okolicy.
Morderstwo
Na Kolonii były przechowywane Żydy. No i ten właściciel, co ich przechowywał- zabił. Wyciągnął ich pod słomę- tam były takie dworskie sterty, i tam leżały. Ale wtedy kto o Żyda się pytał. Zabity, koniec.
Późni uciekł na Zachód, bo się czepiali go za to.
Wziął pieniądze, Żydy mu nie były potrzebne, to trza zabić. Takie były czasy.
Kontakty po wojnie
Po wyzwoleniu Goldbergowie umieścili się w Lublinie, łączność była. A Rubin jak poszedł, tak ślad zagubił o sobie. W ogóle się nie odezwał.
Oni tam długo nie mieszkali, chcieli dostać się do Izraela - tam mieli brata, który pojechał jeszcze przed wojną. I tam jakoś się dostali, przez Szwecję, jeśli się nie mylę. W latach 60. dali o sobie znać. Korespondencja już była i przez dłuższy czas szła. Później, jak zmarli matka i ojciec, ja ją przejąłem.
To była taka ogólna korespondencja, jak tutaj żyjemy, jak oni tam, takie więcej rodzinne. Pisali po polsku, bo tu w Płouszowicach chodziły do szkoły polskiej. Gitwa swoje młode lata wspominała, pytała się nieraz o kogoś.
Początkowo to korespondencja była ze wszystkim, którzy tam wyjechali, ale stopniowo zmarli, i już tylko z nią miałem kontakt. To ta Gitwa miała syna, to ten syn jeszcze pewnie żyje. To on razem się przecież przechował w tym schowku. Był młodszy ode mnie ze 4 lata. A ten syn Aidwy starszy był o 4 lata. Tak wiekowo, to oni powinni jeszcze żyć. Ale czy żyją, nie wiem.
Medal
Ten medal to mi Gitwa załatwiała, bo już dużo nie żyło z tych Żydów, co się przechowali.
Napisałem do niej. Ona zebrała dokumenty, bo przecie to od nich zależało. Ona zdaje się do Warszawy, do ambasady te papiery przysłała. W latach 90. dostałem medal. Wtedy było parę osób, co nam nadawali ten medal. Jeszcze po jednej osobie można było z sobą towarzyszyć. To ja żonę wziąłem, żeśmy oboje byli. Na Majdanku nadawali. Wręczenie, parę słów uznania. W ten sposób to się odbyło.
Relacja pochodzi ze zbiorów Ośrodka „Brama Grodzka – Teatr NN” w Lublinie; została zarejestrowana w ramach projektu "Światła w ciemności - Sprawiedliwi wśród Narodów Świata".