Henryk Kuroń, przed wojną dziennikarz i działacz PPS, w czasie wojny zaangażowany był w działalność konspiracyjną we Lwowie. Tam poznał muzykolożkę Sabinę Rapp. W czasie okupacji niemieckiej Rapp pracowała jako robotnica w fabryce lamp przy ul. Żulińskiego, gdzie Kuroń był kierownikiem technicznym. Do pracy wyruszała z getta wraz z innymi żydowskimi robotnikami. Codziennie pastwili się nad nimi strażnicy.
– Moim zdaniem najcięższa była […] codzienna selekcja wychodzących do pracy – opowiadał Kuroń. – Pod takty orkiestry szły grupy robocze z getta, pod okiem stojących z pejczami SS-manów, którzy co raz to wyrzucali z szeregów, bijąc, wciąż nowe ofiary na stracenie. Innym, równie okrutnym systemem było częste zmniejszanie ilości łatek z literkami „H” lub „W”, które upoważniały do pracy, a więc dawały prawo do tymczasowego życia. […] To doprowadzało do granic wyczerpania. Ludzie dostawali obłędu, popełniali samobójstwo, słowem koszmar, który nie daje się opisać.
W getcie Sabina zachorowała na tyfus. Henryk wraz kolegami Sabiny wyniósł ją z getta. Zaopatrzył ją w papiery swojej nieżyjącej szwagierki, pani Rudeńskiej, i umieścił w szpitalu dla zakaźnie chorych na Zamarstynowie. Po likwidacji getta lwowskiego w styczniu 1943 roku utworzono tzw. Judenlager, gdzie przetrzymywano resztę ocalałych Żydów, tzw. legalnych. Rapp była jedną z nich. Pracowała przytłuczeniu cegły w przedsiębiorstwie budowlanym. W ostatnich dniach funkcjonowania obozu Henryk znalazł Sabinie kryjówkę. Po wojnie napisała do niego list: „Ciebie Juleczku wspominam z największą sympatią i wdzięcznością, zdaję sobie sprawę z tego, że bez Twojej pomocy, mnie by już dawno na świecie nie było. Ty byłeś moim dobrym aniołem, który zjawiał się zawsze w ciężkich chwilach i tego Ci nie zapomnę”.