Karol Kuraś był kolejarzem. Przed wojną przez wiele lat pracował we Francji i Włoszech. Potem wraz z żoną i trójką dzieci wrócił do Polski, do Lwowa. Wybudował tam dom. Materiały budowlane kupował od pani Pops, właścicielki hurtowni.
Latem 1941 roku do Lwowa wkroczyły wojska niemieckie. Utworzono getto. Pani Pops poprosiła Zofię Kuraś o pomoc dla jej córki Fani, zięcia Henryka i wnuka Mariana. W rozmowach pośredniczyła młoda Joanna. Rodzice byli sceptyczni: „No i ja przyszłam do domu, a mamcia mówi: »Ale ty wiesz, co to znaczy?«. Ja mówię [o Marianku]: »Mamcia, on taki słodki, taki blondynek, taki fajny chłopczyk, szkoda go«”.
Henryk Stalmeister wraz z żoną, już pod polską tożsamością, wyjechał do pracy w tartaku w miejscowości Tuchla. Marianek został w domu Kurasiów. Miał fałszywą metrykę. W 1942 roku przez kilka miesięcy u Kurasiów ukrywało się jeszcze rodzeństwo Fani, Mundek i Róża. Marianek wrócił do getta prawdopodobnie w marcu 1942 roku. Przyszło po niego dwóch policjantów Ukraińców; donos złożył najbliższy sąsiad, też Ukrainiec.
Latem 1942 roku pani Pops znów poprosiła Kurasiów o pomoc – by odebrać Marianka z getta i dostarczyć do rodziców w Tuchli. Zadania podjęła się Joanna. W Tuchli poznała kilkoro Żydów ukrywających się na fałszywych papierach – wśród nich Ewę Raubvogel, od tamtego czasu wieloletnią przyjaciółkę. Na miejscu okazało się, że Marianek jest chory na tyfus. Joanna leczyła go. Często też przewoziła listy i załatwiała sprawunki swoich żydowskich znajomych. W kwietniu 1944 roku Niemcy uciekali przed wojskami sowieckimi. Na tym terenie działały bojówki UPA. Stalmeisterowie zginęli z rąk Ukraińców, jako Polacy.
Rodzina Kurasiów wyjechała ze Lwowa w 1946 roku. Pani Joanna do tej pory płacze, gdy pomyśli o losie Marianka: „Jestem do dziś dnia taka oddana, że duszę bym dała i pomogła komuś. (…)Tak mi go szkoda (…) dzisiaj to on by już miał siedemdziesiąt chyba cztery lata. Jakby żył”.