Rodzina Flisiuków

powiększ mapę

Audio

4 audio

Więcej o rodzinie Filisiuków

Sprawiedliwe

Zofia Jadwiszczok, z d. Flisiuk, urodziła się i wychowała w Warszawie. Rodzina Flisiuków do roku 1938 mieszkała w kamienicy przy ulicy Świętojerskiej 16. Zofia była drugą z czterech córek Marii i Adama. Najstarsza zmarła na zapalenia opon mózgowych w roku 1936, dwie pozostałe, Krystyna i Jadwiga, były od Zofii o dwa i sześć lat młodsze. W roku 1938 Flisiukowie wyprowadzili się do Legionowa, gdzie na dużej, zalesionej działce przy ulicy Kruczej 27 wybudowali dom.

Adam Flisiuk był kolejarzem, kierownikiem pociągu. W czasie działań wojennych 1939 roku ciężko ranny w nogę, kilka miesięcy później zmarł w wyniku powikłań. Maria Flisiuk została sama z trzema nastoletnimi córkami.

Zofia jeszcze przez pewien czas dojeżdżała do Warszawy, gdzie uczyła się w gimnazjum Gagatnickiej, [8-klasowe Gimnazjum Humanistyczne Żeńskie w Warszawie przy ulicy Senatorskiej 30 – przyp. red.]. Egzamin maturalny zdała już jako uczestniczka tajnych kompletów. Aby pomóc w utrzymaniu rodziny, podjęła pracę kasjerki na kolei: „...nie miałyśmy za co żyć. Mamusia miała skromną emeryturę kolejową po ojcu. Pomyślałam, że może właśnie do tej kasy biletowej się dostanę. A to mnie chroniło przed Niemcami, przed wywozem... no i ausweis, no i kartki dla pracujących”.

Wspólnym wysiłkiem Maria i Zofia utrzymywały rodzinę. „Mamusia umiała szyć, no to przerabiało się... Przed wojną dosyć dobrze nam się powodziło, tak że niby tego zapasu było dużo, ale to wszystko było... no ciężko bardzo. Pod koniec okupacji to już było troszeczkę lepiej, mamusia zaczęła handlować, ja też pracowałam, już miałam te osiemnaście lat, to już też miałam większą pensję”.

O swoich kontaktach z Żydami Zofia opowiada: „Wychowałam się w żydowskiej dzielnicy (…) na Nowym Mieście chodziłam do szkoły podstawowej. (...) No więc tych Żydów się dosyć znało. [Żydzi uważali], że jestem szczęśliwa, no to musiałam w poniedziałek do kilku Żydów pójść i porozmawiać, albo zatargować, i wtedy oni mieli dobry utarg. (…) Na co dzień spotykało się z Żydami bardzo często”.

Z czasów, gdy getto jeszcze nie było zamknięte, Zofia pamięta żydowskiego chłopca, na którego zwróciła uwagę, idąc na lekcje. Wychudzonemu i głodnemu dziecku codziennie oddawała swoje śniadanie, aż do czasu, gdy Niemcy zlikwidowali przejście, przy którym się spotykali.

Wspomina także, że mieszkająca na ulicy Franciszkańskiej kuzynka sprzedawała do getta żywność. Zofia wraz z siostrą dowoziły tę żywność z Legionowa.

Historia pomocy

Pierwsi Żydzi zgłosili się na Kruczą 27 w Legionowie jesienią roku 1941*. Zofia Jadwiszczok tak opowiada badaczce Muzeum Historii Żydów Polskich: „Pewnego dnia [w listopadzie] do nas zapukała kobieta z chłopcem, takim pięcio-, sześcioletnim, nazywała go Januszek, z bratem Zbyszkiem i z listem... . Ona Helena Ziółkowska się przedstawiła i prosiła... podała list ten, że są wysiedleni z poznańskiego. Zdziwiło mnie to, że wysiedleni z poznańskiego, ale jednocześnie list od wujka, żeby ich przenocować. No przenocować... już nam było ciężko... no i do tego... i nasz dziecinny pokój zajęli oni. Jakieś dwa tygodnie później dostajemy list od wujka, że właśnie to są Żydzi, czy byśmy mogli chwilowo ich przechować”.

Ziółkowscy zostali na Kruczej do wyzwolenia. Na początku roku 1942 dołączył do nich mąż Heleny, wcześniej – według słów Zofii – przetrzymywany i męczony w Warszawie. Oficjalnie występowali jako przesiedleńcy z poznańskiego, co było tym łatwiejsze, że Helena i jej brat nie mieli wyraźnych semickich rysów.

Utrzymywali się sami, a za wynajem pokoju płacili. Zofia podaje, że przed wojną Ziółkowscy byli ludźmi zamożnymi. Obiecywali, że po wojnie zrewanżują się za otrzymaną pomoc: „...zawsze mówiła: to ja się zrewanżuję, ja się po wojnie... zobaczycie, będziecie milionerami”.

Helenę Ziółkowską Zofia opisuje jako konfliktową i niesympatyczną. Nie dążyła ona do nawiązania bliższych relacji ani z gospodarzami, ani z Krysią Winograd, inną ukrywaną w domu Żydówką: „Nie była sympatyczna, była chytra, skąpa. I nawet z tą Krysią nie zgadzały się zupełnie. I ta [Ziółkowska] stale mówiła: »Tyś powinna pojechać... im ciężko jest... Ty powinnaś pojechać do Niemców na roboty, a nie tutaj siedzieć«. No to myśmy mówiły: »No jakżeż to, na roboty, przecież każdy się broni, jak nie wiem co«”. Brat pani Heleny, Zbyszek, „...to z nami normalnie siedział i rozmawiał, zresztą się później z Krysią zakochali w sobie”.

Wspomniana Krysia Winograd zjawiła się u Flisiuków w Wigilię 1941 roku. Krążącą koło domu dziewczynę zauważył Januszek Ziółkowski, syn Heleny.

Zofia i Krysia poznały się kilka miesięcy wcześniej, w Piszczacu pod Brześciem Litewskim. Zofia była tam druhną na weselu swego kuzyna Jaworskiego. Jaworscy podnajmowali mieszkanie Winogradom, Żydom, którzy mieli w lesie smolarnię. Obie rodziny przyjaźniły się i Winogradowie zostali zaproszeni na wesele. „I ja na tym weselu poznałam Krysię... – opowiada Zofia – mówiła [o sobie] »Krysia«. Ona była Rachel Winograd. Żeśmy pogadały, śmiały się. Ona dwa lata starsza ode mnie. Pytała: »Gdzie Ty mieszkasz?«, »W Legionowie mieszkam, na Kruczej«. Ona zapamiętała. I teraz... tu getto. Wszystkich ich zabrali do getta [do Białej Podlaskiej – przyp. red.]. To była rodzina: czworo dzieci i rodzice. To matka z córką zostały w getcie, bały się uciekać, a ojciec z dwoma synami i tą Krysią uciekli wtedy, każdy w inną stronę.

(...) Ojciec uciekł do lasu z synami, matkę wywieźli do Treblinki z córką. Ojca i tych dwóch synów w lesie zabili Niemcy, stopniowo, a Krysia się ukrywała, ukrywała się u jakiś tam ludzi.... szyła niby (...) I zabrała tej dziewczynie, gdzie mieszkała, ausweis, kenkartę na nazwisko Mikołajczyk”.

W końcu Krysia postanowiła odnaleźć znajomą z Legionowa. Zofia opowiada: „...chodziła i szukała mnie cały dzień, szukała w tym Legionowie, pamiętała tylko, że Krucza, a Legionowo dosyć duże jest. No i przyszła na cmentarz i myśli sobie: »Będę spała przy tych grobach, bo przynajmniej spokój«, ale kobita jakaś szła i mówi: »Pani... już ciemno, pani tutaj nie boi się?«. »Nie, a gdzie jest Krucza?«, a ona mówi: »A tu jest, blisko«. I przyszła, bez niczego, i przyszła właśnie do nas, i trafiła, i (...) tak została, i była do końca 1944 roku”.

Krysia zamieszkała u Flisiuków jako ich kuzynka i stała się właściwie częścią rodziny. Żeby nie zdradzał jej wgląd, tleniła włosy. Dla Zofii była jak siostra „...ona co tam zarobiła, czasem coś na tym szyciu, to na ubranie czy na coś takiego, ale tak, to myśmy jej dawali ubranie i wszystko”.
„Krysia miała czasem załamanie (...) taką depresję. Tak, że tydzień, półtora, trzy dni nie jadła, płakała. No, ale wiedziałyśmy, że to... . Człowiek dawał jej jakieś środki uspokajające, nie odzywał się, ona jednak przeżywała bardzo. Straciła całą rodzinę, dwóch braci i siostrę i rodziców”.

Na działce obok Flisiuków stał domek letniskowy. Okazało się, że ukrywa się w nim grupa żydowskich dzieci. „No i kiedyś przyszli do nas – wspomina Zofia – cała zgraja dzieci żydowskich, wieczorem, żeby dać im jeść. Krysia popatrzyła, że oni mają rany straszne i wszy. No, to była wanna wyciągnięta, bo nie było przecież łazienek dawniej, tylko taką wannę nagrzało się, i po kolei te dzieciaki się myło. Ich było chyba siedem czy osiem. Był jeden chłopak, najstarszy, który jak gdyby szef ich był. Siostra z Krysią myły te dzieciaki po kolei, później prało się i suszyło, że noc spędzili u nas w kuchni. I później wieczorem wyszli tam i siedzieli tam przez ładne parę miesięcy. (…) W końcu ten chłopak zaginął i one się rozpierzchły. Krysia spotkała w Izraelu właśnie jedno z tych żydowskich dzieci... Przeżyło”.

Szczególne zagrożenie dla ukrywających się stanowiła jedna z sąsiadek, żona policjanta, która „… wszędzie węszyła, wszędzie węszyła strasznie. O Krysię pytała: »A kto to jest?«, ja mówię: »Moja kuzynka«. »A co ona może, ja mam tyle dzieci, to może ona mi uszyje?«. Ja mówię: »No to idź, Krysiu«. No i ta poszła. I śpiewała wszystkie kolędy, wszystkie pieśni religijne, wszystkie... I ją [sąsiadkę] to utwierdziło, mimo że ona trochę była podobna, że to nie jest Żydówka”. Krysia znała te wszystkie pieśni, bo jeszcze w Piszczacu chodziła do szkoły z katolikami i często zostawała na lekcjach religii. „Ale Żydów – Zofia mówi dalej o sąsiadach – to oni naprawdę... naprawdę oskarżali. I nam to w strachu było, że ona coś wkopie z tymi dzieciakami”.

W obawie o dalsze losy mieszkańców domu narzeczony Zofii, Rudolf Jadwiszczok, i Zbyszek Ziółkowski, brat Heleny, postanowili zbudować kryjówkę. Pod pokojem zajmowanym przez Ziółkowskich wydrążyli loch, do którego wchodziło się przez piec do ciasta. „Jak przycisnęło się sprężynę, to to się otwierało, cały piecyk wychodził – wspomina Zofia. – Zaczęli kopać pod kominem, pod kuchnią (...) wywiercili kawał podłogi. (...) I wykopali taki loch i w tym lochu (...) był zrobiony otwór, że tędy powietrze wychodziło. Strasznie... No i próbowali wszyscy, żeby w razie czego uciekać właśnie do tego lochu. To było strasznie nieprzyjemne, bo to się wchodziło jak do piwnicy. W pierwszym momencie mnie się wydawało, że lepiej chyba, żeby mnie zabili, niż wejść pod ten piecyk. To było dosyć duże, ten loch. I tam wyłożyli materacami i w razie jakiegoś nalotu, coś takiego, właśnie myśmy mieli tam wejść”. Do tego pomieszczenia ukrywający się Żydzi uciekali podczas niemieckich rewizji.

W lecie 1943 roku u państwa Flisiuków zamieszkali ostatni lokatorzy: brat sąsiadki – ukrywający się działacz AK - oraz adwokat z rodziną, oficjalnie przebywający w Legionowie dla podratowania zdrowia. Nazwiska tej rodziny Zofia nie pamięta. Jak się później okazało, adwokat był spolonizowanym Żydem. W trakcie rewizji, związanej z obławą na dwóch żołnierzy z AK, nie zdążył się schować do schronu i został złapany: „Od razu przyznał, że jest Żydem, myśmy sami nie wiedzieli, że on jest Żydem, i jego z miejsca rozstrzelali pod płotem. On był przechrzta (…). Ślub kościelny już brali, ale jednak on był obrzezany i się od razu przyznał, od razu”.
Wtedy też Niemcy skonfiskowali Helenie pieniądze, a Januszka wypytywali, czy chodzi do kościoła, przepytywali z pacierza. Odpowiadał prawidłowo, bo nauczył się wszystkiego od siostry Zofii, także Krysi. Mimo to Zofia bała się: „Jakby jego zrewidowali, że on jednak był obrzezany... No, ale jednak on małe dziecko. I pacierz umiał, i wszystko, no jakoś nam się udało z tą historią”.

W czerwcu 1944 roku Niemcy rozpoczęli masowe wysiedlanie ludności polskiej z Legionowa i okolic – Wehrmacht przygotowywał się do walki z nadciągającą Armią Czerwoną i oczyszczał teren. Eskalacja wysiedleń i deportacji nastąpiła w sierpniu, w trakcie powstania w Warszawie. Ludność osadzano w obozach przejściowych lub wywożono w głąb Niemiec.

W tym czasie Niemcy stacjonowali przez miesiąc w domu Flisiuków. Wszyscy jego mieszkańcy ukryli się w lochu pod podłogą i zdołali przetrwać, nie zwracając na siebie uwagi niemieckich lokatorów: „…Mamusi pozwolili zostać, a myśmy całe dnie siedzieli w tym tunelu. Jeden przy drugim. (…) W nocy tylko myśmy na obiad... Dziwili się Niemcy, dlaczego mamusia tak długo gotuje, ale całe szczęście przyszła matka mojego narzeczonego, Ślązaczka, świetnie umiała po niemiecku, no i jakoś tam…(…) No i tylko jedzenie po cichutku i momentalnie z powrotem. I tak człowiek siedział tam dwadzieścia cztery godziny prawie na dobę w tych piwnicach”.

W tym też roku, w czasie ostrzału Legionowa, zginął Zbyszek Ziółkowski. Flisiukowie i ukrywani Żydzi przebywali w tym czasie w innym schronie, urządzonym w lesie. Tego dnia Zofia, jej narzeczony i Zbyszek pobiegli do domu na Kruczą. Zofia wspomina:

„No i biegniemy w trójkę do tego mieszkania. Umyłam się trochę. Ale zaczynają strzelać, no i pytam się: »Nasi, znaczy Rosjanie, czy to Niemcy?«. Mówią: „»No chyba Rosjanie«. Ja: »To co? Biegniemy do schronu tam czy chowamy się tu?« (...) Wbiegamy do tego pokoju, Zbyszek pierwszy, ja za nim i za mną mój mąż. I między mną a tym Zbyszkiem przelatuje pocisk przeciwczołgowy, taki ostry, długi. Mnie wywraca na ziemię, męża też, a ten Zbyszek stoi. Ja mówię: »Panie Zbyszku, co pan?« (…) A on: »Ja już nie żyję«. (…) Ale on stoi... Patrzymy, strasznie krew zaczyna z niego lecieć. Więc między mną a nim, no ile... dwadzieścia, trzydzieści centymetrów pocisk przeszedł. Mnie wywróciło, a jemu wszystko, narządy wewnętrzne wszystkie wyrwało mu. I mąż pobiegł... tu strzelają, on pobiegł do tej siostry, no a on [Zbyszek] pada tu, i pode mną krew i on umiera przy mnie. No straszne to było… trzy dni nie mogliśmy go pochować. W końcu pochowało się zwyczajem żydowskim, że to prześcieradła i w ogródku przy schronie pochowało się. Miał dwadzieścia cztery czy pięć lat. Sympatyczny, dobry chłopak był bardzo”.

Po wojnie

„Ziółkowscy... jak Rosjanie weszli, to ona wyjechała do Warszawy z tym swoim mężem i synem i przyjechała w marcu 1945 roku i zabrała jego [Zbyszka] ciało”. Pochowano go na cmentarzu żydowskim w Warszawie. Niedługo potem Helena przedostała się przez granicę i wyjechała do Paryża.

Ostatecznie Ziółkowscy osiedlili się w Brazylii. Napisali do Flisiuków dwukrotnie, potem kontakt się urwał. Nigdy też nie zrealizowali obietnic „wynagrodzenia” za otrzymaną pomoc.

Krysia Winograd mieszkała w domu Flisiuków do 1945 roku. Później poznała wojskowego, kapitana Staszka Blattera. Wyszła za niego za mąż i zamieszkała w Wałbrzychu. Niedługo potem Blatterowie wyjechali, najpierw do Austrii, a później do Paryża, gdzie mieszkała siostra męża Krystyny. W roku 1985 przenieśli się do Izraela i osiedli w Natanii, gdzie Krystyna żyje do dziś. Od roku jest wdową, mieszka z synem i wnukami.

Krysia i Zofia do dziś utrzymują kontakt, odwiedzają się, uczestniczą w ważnych rodzinnych uroczystościach, jak śluby dzieci. „Dwa razy byłam w Paryżu – opowiada Zofia – raz w Izraelu, a tak to dzwonimy. A w ogóle taka więź jakoś nastała, że jak ona myśli o mnie, to ja momentalnie... śni mi się ona, albo ja jej i zaraz dzwonimy do siebie”.

Po wojnie, w końcu marca 1945 roku, Zofia wyjechała z Warszawy do Gdańska, gdzie mieszka do dziś. Rok później wyszła za mąż za swojego narzeczonego z czasów wojny, Rudolfa Jadwiszczoka. Pracowała w opiece społecznej i bardzo lubiła swoją pracę. Dzisiaj jej pasją są kwiaty doniczkowe, które hoduje w swoim mieszkaniu.
Maria Flisiuk i jej dwie młodsze córki pozostały w Legionowie.

Krystyna Blatter, z d. Winograd, wystąpiła o przyznanie pani Zofii i jej matce Marii Flisiuk tytułu Sprawiedliwych wśród Narodów Świata.

 


* Istnieje rozbieżność co do początku ukrywania. Sprawiedliwa podaje, że Ziółkowscy i Winograd zjawili się na Kruczej w końcu roku 1941; z danych uzyskanych przez Yad Vashem od ratowanych wynika, iż był to rok 1942.

Bibliografia

  • Gutman Israel red. nacz., Księga Sprawiedliwych wśród Narodów Świata, Ratujący Żydów podczas Holocaustu
  • Kempa-Kurkiewicz Marta, Wywiad z Zofią Jadwiszczok, Gdańsk 27.03.2009