Jesienią 1942 r. Maria i Anna Koźmińskie zaopiekowały się ośmioletnim Abrahamem Jabłońskim. Podczas Zagłady chłopiec wydostał się z częstochowskiego getta dzięki wspólnej akcji własnej rodziny oraz znajomych Polaków. Mimo tzw. złego wyglądu funkcjonował poza gettem całkowicie jawnie a nawet pełnił funkcję ministranta w klasztorze ojców paulinów na Jasnej Górze.
„W Sądny Dzień zostało okrążone getto i zaczęła się deportacja do Treblinki”, rozpoczyna relację Izabela Sztyma z d. Jabłońska.
Jesienią 1942 r. jej rodzice i młodsze rodzeństwo, Lonia i Abraham Jabłońscy, znajdowali się w getcie w Częstochowie. Uciekli tam z podwarszawskiego Otwocka z nadzieją na zdobycie zatrudnienia w którymś z licznych szopów. Rodzina pochodziła ze Złoczewa (powiat sieradzki).
Jabłońscy. Ucieczka z getta na tzw. aryjską stronę
Iza, najstarsza z rodzeństwa, ukrywała się po tzw. aryjskiej stronie, posługując się fałszywymi dokumentami tożsamości. Pozostawała w kontakcie z wujem Szlamą (Stefanem) Jabłońskim, bratem ojca. Razem zorganizowali ucieczkę Lonii i Abrahama z dzielnicy zamkniętej.
W chaosie akcji likwidacyjnej częstochowskiego getta Jabłońscy nocą przecisnęli dwójkę dzieci przez piwniczne drzwiczki i oddali w ręce umówionego Polaka, prawdopodobnie tzw. granatowego policjanta. Rankiem po chłopca i dziewczynkę stawiła się Iza.
Przez kilka następnych dni Abraham ukrywał się po piwnicach. Siostra i wuj szukali dla niego bezpiecznego schronienia. „Po pewnym czasie ukrywania mojego brata w różnych »melinach« udało się mojemu wujkowi […] wprowadzić Abrama do mieszkania pani Koźmińskiej”, relacjonowała Izabela.
Panie Koźmińskie. Życie przed wojną i podczas okupacji
Anna Koźmińska (zwana Hanką) mieszkała w Częstochowie. Jej ojciec walczył w Legionach. Z wojny wrócił z Virtuti Militari i gruźlicą. Chorobą zakaził rodzinę – mała Ania straciła najpierw matkę, później brata, babcię, a na końcu ojca. Została z jego drugą żoną, Marią z Hoffmanów, o której mówi: druga mama.
Podczas okupacji niemieckiej Anna otrzymała posadę sekretarki w drukarni. Dorabiała handlując żywnością przywożoną ze wsi. Maria pracowała w sklepie papierniczym przy drukarni. Jego kierowniczką była pani Niekraszowa, znajoma Szlamy (Stefana Jabłońskiego). Prawdopodobnie to ona wyjawiła Koźmińskim, że w jej komórce na węgiel ukrywa się dziecko żydowskie. Martwił ją brak światła i możliwa utrata wzroku u chłopca. Bała się też o rodzinę – w kamienicy zdarzały się rewizje.
Niedaleko Jasnej Góry. Ukrywanie żydowskiego chłopca
„Czarne włosy jak heban, czarne oczy i blady jak nieszczęście”, wspomina Abramka pani Anna Koźmińska ponad osiemdziesiąt lat później w wywiadzie dla Muzeum Historii Żydów Polskich POLIN.
„Otoczyłyśmy go […] serdeczną opieką dając mieszkanie, utrzymanie, […] no i serce, aby dziecko nie czuło się obco”.
Izabela zapisała w relacji:
„Pani Anna Koźmińska nigdy nie pytała jak długo będzie musiała przechować mojego brata […] w myśl zasady »kochaj bliźniego swego jak siebie samego« wiedząc, że nie otrzymają za to pieniędzy, pomimo, że ich sytuacja materialna była bardzo ciężka”.
Abramek (znany wtedy jako „Bogdan Bloch”) zamieszkał z paniami Koźmińskimi przy ulicy Wieluńskiej, niecałe dziesięć minut piechotą od klasztoru ojców paulinów na Jasnej Górze. Mieszkania w tej okolicy należały do tańszych. Maria Koźmińska odnajmowała jeden z dwóch pokoi pielgrzymom czy uczennicom ze wsi, reperując domowy budżet. Chłopiec sypiał na sienniku w kuchni, nigdy nie skorzystał z przygotowanej na wszelki wypadek komórki.
„Znajomym powiedziałam, że dziecko jest u nas chwilowo, ma tragedię rodzinną, ojciec zaginął, mama przyjedzie po niego wkrótce. To uspokoiło najbliższe otoczenie, zresztą ludzie mieli inne kłopoty, własne”.
Tuż za domem rozciągała się łąka częściowo zaadaptowana pod ogródki. „Bardzo wilgotne, woda chlupała do kostek. […] Tam było mrowisko dzieciaków […]. Najwięcej było radości przy zbieraniu i zwożeniu do domu tego, co tam urosło. Pamiętam wspaniałe buraki, inne jarzyny, trochę owoców (agrest zwłaszcza)”, wspomina pani Anna.
„Czy mnie wolno się modlić do waszego Boga?”
Podczas wspólnych posiłków Abram zasypywał Annę pytaniami: „Jego zainteresowania były duże i starałam się w miarę możności zaspokoić jego pragnienie wiedzy”. Kiedyś chłopiec zapytał, czy może handlować gazetami, które Anna przynosiła z pracy – chciał mieć własne pieniądze. Sprzedawał je sąsiadom. Raz nawet, za pieniądze, które zarobił, poszedł do kina. O tym żadna z pań Koźmińskich wówczas nie wiedziała.
Kiedy Anna chodziła do pobliskiego kościoła, Abram pytał:
„A czy ja mogę się modlić? Czy mogę z tobą iść?”. Poszli razem. „Kościół nabity ludźmi. […] Patrzę a on w czapce siedzi. Przerażona byłam, bo wszyscy mnie znali”. I wspomina: „Miał tęsknotę za rzeczami nadprzyrodzonymi. […] »Czy mnie wolno się modlić do waszego Boga?«”, zapytał. „Nie ma naszego, waszego Boga, Bóg jest wszystkich, odpowiedziałam”.
I tak w dzień modlił się do Boga pani Hanki a w nocy do Boga rodziców.
„Jest taki miły ksiądz. Dali nam białe koszule i dzwonimy dzwonkiem”, opowiadał, kiedy wydało się, że bywa na Jasnej Górze. „Chciał być ministrantem. Myślę, że trafił [tam – red.] owczym pędem. Chodził do pobliskiego kościoła, spotkał chłopaków, którzy uczyli się do komunii i oni go tam zaprowadzili. […] I miał zdjęcie, co najlepsze, na tle Jasnej Góry”.
Był przekonany, że zakonnicy nie wiedzieli, że jest Żydem.
Stefan i inni Żydzi ukrywający się u pań Koźmińskich
Pani Koźmińska pamięta, że Stefan Jabłoński, który jawnie funkcjonował po tzw. aryjskiej stronie, kilka razy odwiedził Abramka na Wieluńskiej: „Troszczył się, żeby dziecko dobrze się czuło. […] Raz przyniósł jabłko. […] Abraham trzymał je przy twarzy, przy sercu i nie chciał go zjeść przez kilka dni”.
„Nazwisk nikt nie podawał i nie byli też pytani”, mówi pani Anna.
Przez pewien czas u Koźminskich ukrywał się również daleki krewny Jabłońskich, pan Rubinstein, a także jego znajoma Rita oraz jej matka Stefa. Pani Anna pamięta chłopaka Rity, częstego gościa. „Polak, tak zakochany, że gotów życie oddać. […] Zdarzało im się robić potańcówkę, bawili się głośno. Nie zdawali sobie sprawy, jakie mogą być skutki albo im było wszystko jedno”.
Rozstanie po wojnie
W styczniu 1945 r. po Abrama zgłosiła się ciotka Fela, żona Stefana. Pani Anna była w pracy, nie pożegnali się. Czterdzieści siedem lat później Abram zjawił się u niej z bukietem czerwonych róż.
Po wojnie członkowie rodziny Jabłońskich, którzy ocaleli z Zagłady, spotkali się w Złoczewie. Wojenne przeżycia i pogromowa atmosfera w powojennej Polsce, niechęć wobec wracających do swoich domów Żydów, wpłynęły na decyzję o emigracji. „Wyjechali […], Abram chciał do Izraela, Lonia i Ignacy, za nim podążyli”.
Do dziś potomkowie Abrahama utrzymują kontakt z Anną.
11 lutego 1991 r. Instytut Yad Vashem w Jerozolimie uhonorował Annę Koźmińską i jej przybraną matkę Marię tytułem Sprawiedliwych wśród Narodów Świata.