Codzienność Żydów w ukryciu

Jak wyglądała codzienność Żydów ukrywających się po „aryjskiej stronie” w okupowanej Polsce? Jak zaspokajali podstawowe potrzeby fizjologiczne, takie jak oddychanie, odżywianie się i wydalanie, przebywając w kryjówkach? Dlaczego chrapanie stanowiło niebezpieczeństwo, a choroba i nadciągająca śmierć wywoływała w nich poczucie winy? Czy w relacjach ratujących i ratowanych pisano i mówiono o seksie, menstruacji, ciąży, porodzie, czy aborcji? Przeczytaj artykuł Joanny Król-Komły na temat codzienności Żydów w ukryciu, opracowany na podstawie m.in. wywiadów z kolekcji historii mówionej Muzeum Historii Żydów Polskich POLIN. Tekst jest częścią zakładki tematycznej Żydzi ukrywający się po „aryjskiej stronie”, w której szczegółowo i wieloaspektowo omawiamy ten kontekst Zagłady.


Spis treści



Praktyki codzienności, związane z zaspokajaniem podstawowych potrzeb fizjologicznych człowieka, takich jak oddychanie, odżywianie się i wydalanie, nie są przedmiotem dyskusji publicznej, ani w Polsce ani zapewne w żadnym innym kraju. Tym bardziej, gdy mowa o praktykach z przeszłości i to w kontekście tak dramatycznym jak losy Żydów i Żydówek, starających się ocalić swoje życie w Polsce – kraju pod okupacją nazistowskich Niemiec, które postanowiły przeprowadzić eksterminację ludności żydowskiej z całej Europy.


Dyskusja publiczna przeważnie skupia się na zagadnieniu postaw Polek i Polaków wobec ich żydowskich sąsiadów, heroizmu osób udzielających pomocy Żydom, podkreślania skomplikowanej sytuacji geopolitycznej, w której znalazła się Polska podczas II wojny światowej. Jest to często dyskusja o racjach politycznych, w których nie ma miejsca na opisywanie zgrzebnej codzienności. A to ona – paradoksalnie – decydowała w dużej mierze, komu udało się uratować, a komu nie. Lukę w dyskusji wypełniają m.in. badacze i badaczki, zwłaszcza ci zajmujący się historią społeczną, antropologią kultury czy historią literatury. Również muzealnicy i muzealniczki, gromadząc obiekty i świadectwa historyczne.

Przy odrobinie empatii i cierpliwości poznawczej, to właśnie w obiektach muzealnych, m.in. w wywiadach historii mówionej, intensywnie gromadzonych w nowo powstających instytucjach kultury w Polsce, możemy – czy to podczas zwiedzania wystawy, czy przeglądając internetowy portal wiedzy – dotrzeć do tego, co w publicznych dyskusjach ukryte, przemilczane, pomijane, czasami wręcz zatajane. I wtedy właśnie dochodzi do naszej świadomości groza sytuacji, w której znaleźli się Żydzi w ukryciu. Ale też niosący im pomoc Polacy. Tę grozę celnie ujęła w wywiadzie dla Muzeum POLIN Marianna Wachowiec z d. Mironiuk, Sprawiedliwa wśród Narodów Świata, mieszkanka Jakówki na Podlasiu:

„Można worek zboża schować gdzieś […] A człowieka jak ukryć? Toż to trzeba, żeby on oddychał, załatwiał się, trzeba mu jeść zanieść”.

Nauka chodzenia

Stan zdrowia ukrywających się Żydów po opuszczeniu kryjówek

Zacznę od końca, tj. od momentu wyzwolenia Polski spod okupacji niemieckiej. W kolekcji historii mówionej Muzeum POLIN posiadamy kilkanaście relacji na ten temat – świadectw dotyczących ofensywy Związku Radzieckiego na froncie wschodnim w 1944 r. oraz jeden wyjątkowo poruszający obiekt związany z tym momentem historycznym. Skromnie wyglądający bilet wizytowy umieszczony jest na początku galerii „Powojnie” w wystawie stałej Muzeum. To kalendarz strychowy Celiny Glücksberg, ukrywającej się w Łucku. Tuż obok w scenografii tej galerii rozpościera się ściana wypełniona kartami rejestracyjnymi ocalałych Żydów, którzy zgłaszali się do Centralnego Komitetu Żydów w Polsce, by zaświadczyć o swoim przetrwaniu. 

Kalendarz strychowy (🔎) ma wymiary 9,8 x 5,5 cm, wypełniają go szare kreski przekreślone czerwonymi – to tygodnie w ukryciu, które w ten sposób odliczała ukrywająca się Celina. Gdy zabrakło miejsca, wycierała kreski i liczyła od nowa. Zapiski kończą się w marcu 1944 r., gdy do Łucka weszli Rosjanie. Dla Żydów przebywających w ukryciu moment ten był przełomowy. Bowiem wreszcie mogli się wydostać na powierzchnię. Niebezpieczeństwo śmiertelnego zagrożenia, w jakim się znajdowali, poddawani eksterminacji, zostało odegnane, choć sytuacja społeczna w tuż powojennej Polsce dalej była dla nich niebezpieczna. Ten moment wyjścia z ciemności w światło jest trudny do wyobrażenia. Skąd wychodzą Żydzi? Z szaf, schowków, strychów, stodół, obórek, ziemianek, piwnic, grobów, stogów słomy, pni drzew, Bóg wie czego. Wychodzą w to światło po często wielu miesiącach leżenia lub przebywania w skrępowanej pozycji. Czy możemy wyobrazić sobie dziś, jak to jest ukrywać się całe dnie, np. w ciemnym loszku w pozycji skulonej? Może dzieci mają więcej wyobraźni, bo bawią się w chowanego. Ukrywanie znane z wieku dziecięcego, mające w sobie przyjemny dreszczyk adrenaliny, było czymś zupełnie innym w warunkach wojennych, gdy ukryć się musieli dorośli ludzie. 

Spośród wspomnianych kilkunastu relacji dotyczących ofensywy wojsk radzieckich na froncie wschodnim przytoczę jedną, która w wyjątkowo dosadny sposób opisuje położenie Żydów w ukryciu, odartych z człowieczeństwa, i jak trudno do tego człowieczeństwa było im powrócić – relację Ireny Senderskiej-Rzońcy (Muzeum POLIN, 2014). Jej rodzina ukrywała przez ponad pół roku trzyosobową rodzinę Banderów w Borysławiu, Eliasza i Reginę  z synem Mironem. Ojciec Ireny Senderskiej-Rzońcy, Józef Krzyształowski, pracował jako taksówkarz. Eliasz Bandera był lekarzem. Prawdopodobnie Józef był jednym z pacjentów Eliasza. Albo Eliasz był jednym z klientów Józefa. Członkowie żydowskiej rodziny musieli się ukrywać za dnia w bardzo ciasnej części strychu, w którym mogli jedynie leżeć. Ukrywali się też w gołębniku. Żona Józefa Krzyształowskiego, Helena z d. Kryć, dwoiła się i troiła, by zapewnić wyżywienie dla obu rodzin, m.in. wymieniała na jedzenie różne dobra. Z kubełkiem pełnym odchodów oraz z jedzeniem dla rodziny Banderów kursowała ich córka Irena. W sierpniu 1944 r. rodzina Banderów w końcu mogła opuścić kryjówkę. Irena Senderska-Rzońca:

„A ci Żydzi, tak się potwornie bali tych Rosjan. Nie chcieli wyjść. Mój ojciec poszedł, mówi: »Wyjdź, przyznaj się, żeś się tutaj przechował«. »A on ma pistolet, on ma karabin, on mnie może zastrzelić«. No po prostu to było już takie lękowe jakieś. Nie wyszli. Ci Rosjanie się wycofali i dopiero moja matka zdołała to dziecko ściągnąć z góry i już po dziecku przyszła ta Regina, czyli matka tego dziecka, a on [Eliasz] jeszcze kilka […] dni leżał jeszcze na tym strychu”. 

Po kilku dniach przekonywania, ale i donoszenia Eliaszowi lepszej jakości jedzenia (bo było to w końcu możliwe), udało się Krzyształowskim przekonać go do wyjścia z kryjówki. Tak wyglądał po jej opuszczeniu:

„[…] zszedł na dół, oparł się tak o drzwi tej komórki, to pamiętam, jak tak oparty i podarty tu cały miał tą marynarkę na łokciach. Łokcie brudne, wytarte […] całe kolana u spodni też i kolana na wierzchu […] i tak stał i nie wiedział, czy umie chodzić czy nie umie chodzić […]”.

Irena Senderska-Rzońca opowiada w sposób współczujący i wartki jednocześnie, przedstawia opłakany obraz człowieka. Ciało Eliasza, przez miesiące skrępowane przebywaniem w jednej pozycji, nie może przyzwyczaić się do nowych warunków bytowania. Dorosły mężczyzna nie jest nawet pewny, czy potrafi chodzić. Jest jak małe dziecko, które uczy się stawiać pierwsze kroki. Eliasz wyczołguje się z ukrycia, by przyjąć wyprostowaną postawę. Znamienna jest reakcja Józefa Krzyształowskiego, którą przytacza Irena Senderska-Rzońca: „[…] mój ojciec wszedł do mieszkania i wyniósł na wieszaku zawieszoną… była koszula, marynarka i spodnie. I tak popatrzył na niego i mówi do niego »Eliasz«, mówi, »Ty, doktór, a ja szofer, weź ten garnitur«. I oddał mu ten ostatni garnitur”.

W ten sposób Józef Krzyształowski, darując Eliaszowi Banderze swój garnitur, przywrócił mu ludzką godność.

Jechało z dziury

Potrzeby fizjologiczne Żydów ukrywających się 

W zasadzie we wszystkich relacjach dotyczących ukrywania się Żydów na wsi pojawia się wątek zrównania ich potrzeb fizjologicznych do trzech podstawowych procesów: oddychania, defekacji i odżywiania się. Bez nich podtrzymywanie życia nie jest możliwe. Symbolem defekacji i jednocześnie niesionego pożywienia podczas Zagłady jest wiaderko, taszczone przez osoby udzielające schronienia Żydom, jak w relacji wspomnianej już Ireny Senderskiej-Rzońcy: 

„A to się nosiło w tym wiadrze. Stawiało się garnek z zupą. Trzeba było i wody troszkę zanieść do jakiegoś umycia się i nieczystości wynieść. Także ciągle z tym wiadrem kursowałam”. 

Kursowanie to, trzeba zaznaczyć, również było obarczone ryzykiem. Irena Senderska-Rzońca wspomina wścibską sąsiadkę, która dopytywała o przyczyny częstego taszczenia wiaderka. Tak intymne doświadczenia, jak defekacja w ukryciu, opisywane są w relacjach z kolekcji Muzeum POLIN zdawkowo, podobnie zresztą dzieje się w odniesieniu do wszelkich innych, uważanych za wstydliwe, tematów, takich jak menstruacja czy seks, o czym później. Chyba że trafimy na opisy przemyślnych maszynerii – ukrytych toalet. Taką zbudowali z pomocą rodziny Chucherków Feilerowie oraz Grosmanowie w Nowej Górze pod Krakowem. Mówi Leopold Chucherko, Sprawiedliwy (Muzeum POLIN, 2009):

„I wykopali proszę pani taką sztolnię […]. No i tam się oni załatwiali do wiaderka, na wiaderku się spuszczało [odchody – red.]. [...] Brat dorobił taką rączkę, że jak przekrzywił, to się wiadro przechyliło tam i wylewało się. Także wychodziło czyste. [...] No tylko tego my nie mogli zlikwidować. Jechało tam z tej dziury… jakby tak kogo wrzucił, to by nie wyżył tam pięciu minut”.

Mimo wymijających bezosobowych form („się spuszczało”, „wylewało się”, „jechało z dziury”), opis ten daje do myślenia: ukrywający się w pięć osób, kobiety i mężczyźni, w bardzo ograniczonej przestrzeni musieli przełamać poczucie wstydu i wypróżniać się przy innych. W kryjówce przez około dwa i pół roku nieustannie towarzyszył im nieprzyjemny zapach ich własnych nieczystości. Zapach ten z jednej strony odstraszał wścibskich ludzi, z drugiej mógł stanowić zagrożenie – wzbudzić podejrzenie wśród nieżyczliwych, czy aby nie jest związany z ukrywającymi się Żydami. Nadmienię, że w takich warunkach, mimo wszystko, doszło do zbliżenia seksualnego: ukrywającej się parze urodził się synek.

Jest też jeszcze jeden aspekt zaspokajania potrzeb fizjologicznych w ukryciu: ograniczona możliwość ich zaspokajania, wydzielona do konkretnych przedziałów czasowych. Sławomir Michalski (Muzeum POLIN, 2011) relacjonował, jak ukrywający się w jego domu w Piastowie koło Warszawy Albert (Jakub) Szewejkowski, ze względu na tzw. zły wygląd, wychodził przez okno do ogródka o drugiej w nocy, „żeby się załatwić”: „A tak to cały czas w kucki siedział za tym fotelem. Przez okres, nie wiem, dwóch, trzech miesięcy”. 

Rajskie kartofle

Wyżywienie Żydów ukrywających się

Jakie posiłki spożywały osoby przebywające w ukryciu? To zależało od ich zamożności, poziomu życia osób udzielających im pomocy lub możliwości rynkowych. W kolekcji Muzeum POLIN charakterystyczne są relacje ratujących lub ich dzieci, którzy przytaczają starania o zdobywanie jedzenia. Młody Rysiek Ciszewski ze Stanisławowa (Muzeum POLIN, 2010) jeździł po mieście rowerem, aby kupować jedzenie na raty, bo jego matka, Janina Ciszewska, przyjęła pod opiekę 11 osób. Kupowanie dużych ilości jedzenia w jednym sklepie mogło wzbudzić podejrzenia. W kryzysowym momencie Helena Krzyształowska gotowała zupy z pokrzywy i lebiody, by wyżywić obie rodziny – ratujących i ukrywających się. Poza tym w gospodarstwie były koza (to i mleko) oraz gołębie.  

„Jadłyśmy ciepłe, parujące kartofle. Miały rajski smak i zapach”, wspomniała Mira Ledowski (Muzeum POLIN, 2015) pierwsze spotkanie z Antoniną Działoszyńską, dzięki pomocy której ona i jej matka przetrwały wojnę.

„Któregoś dnia przyniosła kubek mleka. I podzieliła to mleko: połowę dla swoich dzieci, połowę dla mnie. Moja mama nauczycielka nie wytrzymała nerwowo i zapytała »Ale jak pani to dzieli, przecież jest troje dzieci?«. »Tak, ale pani córeczka jest taka blada«. No pewnie że był blada, bo przecież siedziała pod ziemią”, dodaje Mira Ledowski. 

Dojmujące się opisy biedy, jaką nierzadko cierpieli Żydzi i udzielający im pomocy Polacy. Autorka i dokumentalistka Muzeum POLIN, Karolina Dzięciołowska, opisała realia życia rodziny Sikoniów: „Ratujący i ukrywający się biedowali potwornie. Plony z hektarowego poletka – zboża, ziemniaki, kapusta – były niewystarczające. Sikoniowie korzystali z pomocy sąsiadów, bywało, że kradli kury, latem zbierali owoce lasu. Anna, która pracowała w polu u Niemca mieszkającego we wsi, podbierała, co mogła. Żydzi pomagali w gospodarstwie, ale starali się nie rzucać w oczy”. 

Józef i Lucyna Finkowie wraz dwójką dzieci ukrywali sześcioosobową rodzinę Grinbergów w Czekanowie koło Sokołowa Podlaskiego. Sara Gliksman z d. Grinberg wspomina (Muzeum POLIN, 2011), że trudno było o chleb, gdyż na wsiach chleb się piekło, a nie kupowało. Józef Fink piekł z miejscowym księdzem, przed którym musiał skrywać fakt, że potrzebuje tego chleba więcej. Zwykle, nie było istotne, co ukrywający się Żydzi jedli, lecz strach towarzyszący temu jedzeniu, strach przed zdemaskowaniem kryjówki.

Siedzieć na kobiecie dwie godziny

Oddychanie i chrapanie jako niebezpieczeństwa podczas ukrywania się

Ten strach przybierał dramatyczny rys, gdy w grę wchodziło zaspokajanie jednej z najważniejszych potrzeb niezbędnych do podtrzymywania życia – oddychania. Motyw utrudnionego oddychania pojawia się w relacjach ratujących i ukrywających się, przede wszystkim w przytaczanych sytuacjach niebezpieczeństwa, w których się znaleźli.

Helena Sobkowiak-Ojak (Muzeum POLIN, 2009) ukrywała w Czortkowie koło Tarnopola (dziś Ukraina) dwóch lekarzy żydowskich, Barucha Milcha i Jakuba Weinlesa. Ich kryjówka miała wymiary 3,5 x 1,5 metra i wentylację: wycięty otwór w ziemi przykryty siatką i trawą. W kwietniu 1944 r., gdy w domu Ojaków zatrzymali się Niemcy ze sztabu wycofujących się wojsk niemieckich, ich konie zadeptały otwór wentylacyjny. Weinles i Milch przebili się do piwnicy sąsiadującej z kryjówką i tylko w ten sposób uniknęli uduszenia. Zostali bowiem w kryjówce bez pomocy na osiem dni – Ojakowie na rozkaz Niemców musieli opuścić dom.

Podobne przeżycia miała wspomniana już Sara Gliksman. Niemcy, cofając się przed ofensywą radziecką, zajęli dom dającej jej schronienie rodziny Finków, a ich samych wyrzucili. Ojciec Sary podjął działanie, by uratować swoją rodzinę: 

„Szóstka na dole i nic... […] mój tata zrobił dziurę [w ścianie kryjówki] i myśmy się zamieniali w szóstkę. Pamiętam, jak dochodziłam i tak wdychałam powietrze, wdychałam i tak po kolei. Finkowa przychodziła, bo kury zostały na miejscu i musiała przyjść je nakarmić. Znała ten otwór, rzuciła jakiś ogórek, butelkę wody, jakiś mały list, co się dzieje, bo to jest straszna rzecz, że się nie wie, co i jak”.

W takim stanie rodzina Grinbergów pozostała przez sześć, siedem dni. Sara Gliksman wspomina, że przez ten sam otwór w kryjówce ona i jej rodzina obserwowali Rosjan, którzy w końcu nadeszli wraz z posuwającym się frontem wschodnim. Obserwacja świata przez mały otwór czy szczeliny w kryjówce jest oczywiście kolejnym charakterystycznym motywem ukrywania się Żydów po „aryjskiej stronie”. Sara Gliksman w świetle pochodzącym spomiędzy desek obory, w której była kryjówka, cerowała skarpety i reperowała rajstopy. Na przemian czytała książki z lokalnej biblioteki i łapała oczka od pończoch w tym właśnie świetle. Była w tym specjalistką. Po latach, po emigracji do Izraela, mogła jeszcze łapać oczka.    

W relacjach pojawia się także motyw chrapania, które mogło ściągnąć niebezpieczeństwo na osoby ukrywające się. Symcha Binem Motyl w tomie Do moich ewentualnych czytelników. Wspomnienia z czasu wojny (Warszawa 2011) przywołuje sytuację, w których pozostające z nim w ukryciu osoby chrapiące trzeba było budzić szarpnięciami i kułakami. Joanna Nalewajko-Kulikov w swojej książce Strategie przetrwania. Żydzi po aryjskiej stronie Warszawy (Warszawa 2014) przytacza wspomnienia lekarki Anny Meroz, która wraz z pozostałymi osobami w ukryciu obwiązała się sznurkami: „Ja, słysząc chrapania pociągałam za sznurek przywiązany do ręki Sewka, ten zaś z kolei pociągał za sznurek przywiązany do nogi Stanisława”.

Tauba Zylbersztajn, jej brat Fiszel oraz Alter Katz, pochodzący z Tykocina, ukrywali się w różnych miejscowościach na Podlasiu, m.in. w stodole we wsi Baranowo (prawdopodobnie Broniszewo) koło Tykocina. Nad stodołą ulokował się batalion armii niemieckiej w odwrocie z frontu wschodniego. Tauba Zylbersztajn opisała w Księdze Pamięci Tykocina (oryg. Sefer Tiktin, Tel Awiw 1959, tłum. S. Rose, T. Markiewicz):

„Setki niemieckich żołnierzy umościło się wygodnie na pszenicy, z naszą trójką pod spodem, wstrzymujących oddechy. Nie odważyliśmy się poruszyć palcem i leżeliśmy nieruchomo pod pszenicą przez cały dzień i noc. Ostatecznie mój brat zasnął ze zmęczenia. Niemcy usłyszeli jego chrapanie i złapali go […], znaleźli widły i zaczęli szukać reszty”.  

Justyna Cękalska ukrywała w swoim domu w Lublinie Izraela Mełameda i Izraela Fogelgarna. Ze względów bezpieczeństwa wytresowała psa, by w przypadku zbyt głośnego zachowania ukrywanych, również chrapania, ostrzegał ją.

Strach ma dwa oblicza. Osób ukrywających się i osób ich ukrywających. Klara Jackl, współtwórczyni kolekcji historii mówionej w Muzeum POLIN, przytacza makabryczne wspomnienie Jadwigi Jóźwik z d. Stankiewicz z Warszawy (Muzeum POLIN, 2009), która – w imię obrony ukrywającej się u niej Żydówki Lei Lew – w strachu, podczas rewizji, o mało nie udusiła kobiety, której życie chciała ocalić. 

„Trzech Szwabów wielkich stoi. O Maryjo Święta! Zamknęłam pod nosem drzwi. Tu poleciałam. Zaraz ich tu [Żydów] wypuściłam kuchennymi drzwiami. No i oni się ukryli. A to matkę w kołdrę zawinęłam i w tapczan. I siedziałam na babce. Gadałam i się śmiałam, aż mi palcem grozili, ale w sercu, to dobrze mi latało. Po dwóch godzinach poszli. Pani sobie wyobrazi dwie godziny siedzieć w strachu i na kobiecie?”.

Niestety, relacji na temat tej sytuacji od samej Lei Lew nie posiadamy. Kobieta, urodzona w 1860 r., już podczas wojny była w zaawansowanym wieku i nie wiemy, czy zdążyła po wojnie złożyć świadectwo. Pozostali członkowie jej rodziny, gdy wrócili do mieszkania, byli ze strachu „sine jak wątroba”.

Zbić paczkę i zakopać zwłoki

Śmierć w kryjówce i pochówek w ukryciu

Słowa „makabra” nie jest przesadnią, gdy poruszymy kolejny ważny temat związany z codziennością w ukryciu: śmierć i pochówek Żydów ukrywających się. Ponieważ ich śmierć następuje w ukryciu, nie mogą zostać legalnie pochowani. Szansę na godny pochówek – choć często sprzeczny z ich tożsamością i przynależnością religijną – miały osoby na „aryjskich papierach”, które zostały pochowane pod fałszywą tożsamością, jako katolicy (zob. relację Janiny Goldhar z 2019 r. o śmierci jej babci w Warszawie). Co innego osoby, które umierały w ukryciu, dosłownie „pod powierzchnią”. 

Przywoływany już Leopold Chucherko opisał, jak zmarły w ukryciu Izaak Szaja został pochowany pod spiżarnią, w której była kryjówka. Wszystkie pozostające w ukryciu osoby żyły więc w kryjówce ze świadomością, że pod spodem znajduje się ciało towarzysza ich doli. Żydzi pozostający w ukryciu chowani byli po kryjomu, pod osłoną nocy, bez ceremonii, często bezimiennie. Z relacji Anny Pasek z d. Sikoń (Muzuem POLIN, 2009):

„Gienia miała bardzo chore płuca. Dostała silny wylew krwi z płuc. Pamiętam o tak się schowała: »Co ze mną zrobicie?«. Na tym koniec. Zmarła. Musieli ją jakoś pochować. W krzakach. Na cmentarzu nie, bo kto. Tylko w krzakach”. 

Urywająca się u rodziny Sikoniów Genowefa Brandel-Buchbinder miała w momencie śmierci 30 lat i narzeczonego w partyzantce. W zbiorach Andy Rottenberg, których kopię posiadamy w Muzeum POLIN, zachowało się zdjęcie Genowefy: młodej kobiety z włosami upiętymi w kok. Genowefa chorowała na gruźlicę, brakowało lekarstw, na dodatek, na skutek najścia jednego z sąsiadów w domu Sikoniów, zmuszona była uciec na podwórko w samej koszuli. Było zimno. Przeziębiła się. Umierała ze świadomością, że jej ciało sprawi kłopot osobom udzielającym pomocy i reszcie osób ukrywających się. Jak opisał brat Anny Pasek, Stanisław Miczyński, w relacji złożonej do Żydowskiego Instytutu Historycznego (sygn. 349/2515): „nie było innego sposobu jak zbić paczkę i zakopać jej zwłoki pod osłoną nocy”. Dalej Anna Pasek:

„Po wojnie zostały kości tylko przeniesione na cmentarz. A ciało to już niestety spadło. […] Była bardzo dobra dziewczyna. Gieńka. Spokojna, dobra”. 

Zwróćmy uwagę na styl, w jakim rozmówczyni opisuje rozkład ciała: „ciało spadło”. Po Genowefie Brandel-Buchbinder pozostał tylko szkielet. Nie dość, że jej ciało nie mogło zostać w sposób jawny i zgodnie z rytuałem pochowane, to było dalej obiektem obserwacji, odkopywania, przenoszenia, komentowania: nieme, odarte ze swojej odrębności i piętna indywidualności, odarte z tajemnicy życia i śmierci. Nieporęczna, sztywna materia, którą trzeba było włożyć w „paczkę” i po kryjomu zakopać w krzakach. Cało Genowefy doczekało się jednak po wojnie ekshumacji i pochówku na cmentarzu. Tymczasem są w Polsce szczątki takich osób, które dalej pozostają w anonimowych grobach. Piotr Kopeć (Muzeum POLIN, 2018), którego rodzice ukrywali w domu w Szczytnikach (powiat miechowski) uciekinierki z getta w Proszowicach: Mirlę Medman, jej córkę Małkę (Malę Gastfriend) i siostrę Mirli, Rejzel Izraelewicz, tak opisuje chorobę i śmierć Rejzel: 

„Zachorowała na zapalenie płuc. Do Proszowic do lekarza nie można jechać, lekarza przywieźć też. Zmarła. Tata pochował [ją] na naszym polu. Tam drzewa rosną jej, nikt tam nie grzebie, nie kopie. U Żydów jest taka rzecz: nie wolno nieboszczyka przerzucać kości”.

Coś wstydliwego, coś miłego

Seks w kryjówkach, a także menstruacja, ciąża, poród, aborcja 

W kolekcji wywiadów Muzeum POLIN różne tematy, jak np. seks w kryjówce czy menstruacja u kobiet, są przemilczane lub opowiadane w sposób zdawkowy. Podobnie jest w przypadku relacji ze zbiorów USC Shoah Foundation. Przeszukując tę bazę pod kątem ww. tematów otrzymujemy tylko 35 wyników.

W relacjach dotyczących miesiączki powtarza się u rozmówczyń ich wspomnienie poczucia wstydu i niewiedzy na temat rozwoju młodej kobiety oraz częsty brak objaśnień ze strony osób dorosłych, czym jest miesiączka: „ojciec o tym nie rozmawiał”, „matka nigdy nie mówiła nam o tym”. Charakterystycznym motywem są rozwieszane w ukryciu szmatki, które służyły za podpaski. Wspomina Chana Gitalis (USC Shoah Foundation, sygn. 2851):

„Miałyśmy tylko dwie małe szmatki [dosł. szmatas]. Potrzebowałyśmy ich. Gdy były zakrwawione, aby je uprać, sikałyśmy na nie i kładłyśmy je pod naszymi... [rozmówczyni gestem wskazuje biodra], aby wyschły”.

Betty Gold (USC Shoah Foundation, sygn. 2316) przywołuje, jak przebywając w kryjówce (ziemianka w lesie koło Zofiówki na Wołyniu), dostała pierwszą miesiączkę. Spała tuż koło swojego ojca i zakrwawiła go. Myślała, że ojca ktoś zabił:

„Wpadłam w histerię. Zaczęłam krzyczeć i płakać. Matka razem z kuzynką zabrały mnie pod drzewo. Była tam kałuża i umyły mnie w niej. I opowiedziały mi o ptaszkach i pszczółkach. Wyjaśniły mi, co to jest i co się zmieniło”. 

O masturbacji w ukryciu brak świadectw. Pojawiają się jednak relacje dotyczące seksu, ciąży, aborcji, porodu. Powszechnie znane są w źródłach (oraz powstałej wokół tematu literaturze i filmach) wątki duszenia niemowląt żydowskich po ich narodzeniu, zwłaszcza w sytuacjach, gdy większa grupa ludzi ukrywała się przed Niemcami. Dziecko zwiększało niebezpieczeństwo denuncjacji, np. swoim płaczem, dlatego pod wpływem nacisku grupy zrozpaczeni rodzice dusili własne dzieci. Przytaczana już wcześniej Mira Ledowski opisała, jak zginął jej nowo narodzony brat, podczas łapanki w getcie lwowskim:

„Weszliśmy tam na górę, przykryli się sianem, i zapowiedziane, że nie wolno kaszleć, mówić itd. […] nie wolno było się ruszyć, ani przytulić do mamy czy do taty, bo to było dramatyczne, niebezpieczne […] jak schodziliśmy, to mój brat już nie żył. Ym… to, co się stało, to jest to, co w filmie »W ciemności« jest pokazane. Nie wiem, czy ojciec czy matka to zrobili, ale było niebezpieczeństwo, że wszyscy ludzie zginą przez niemowlaka”.

Charakterystyczne w relacji rozmówczyni jest nienazwanie wprost tego, co się stało. Uduszenie brata przez rodziców opisane jest poprzez porównanie do sceny z filmu Agnieszki Holland. Możemy snuć domysły, dlaczego. Może nazwanie wprost ma zbyt niszczycielską moc? 

Zatrważający jest opis porodu przytoczony w tomie Szczęście posiadać dom pod ziemią... Losy kobiet ocalałych z Zagłady w okolicach Dąbrowy Tarnowskiej (Warszawa 2016) pod redakcją Jana Grabowskiego. Poród swojego dziecka w stajni pod Radomyślem w 1944 r., opisała Chaja Rosenblatt. Rodziła wśród krów i konia, na słomie, bez pościeli. Skojarzenie z Nowym Testamentem samo przychodzi na myśl:

„Nad moją głową kilka powieszonych gałęzi, na których siedziało ptactwo domowe, wypuszczając na mnie od czasu do czasu kał. […] Nie miałam prawa krzyknąć ani nawet stęknąć, ponieważ sąsiadka mogła wejść na podwórko, które było wspólne, i mnie mogła usłyszeć. Moje bóle przedłużały się bez końca, bóle moralne były aż do stracenia rozumu. […] Po upływie ośmiu godzin cierpień, około północy, dziecko się urodziło. Zwyczajna wieśniaczka była moją akuszerką, mój mąż był obok mnie i stare nożyce służyły do przecięcia sznura [pępowiny]”.

Mąż Chaji, Abraham, owinął dziecko w poduszki i położył blisko domostwa chłopa, który stracił niedawno synka. Według relacji Chaji Rosenblatt jej dziecko zostało ochrzczone, przyjęte przez nową rodzinę i przeżyło wojnę. 

W kolekcji Muzeum POLIN posiadamy jedną relację dotyczącą porodu w ukryciu (relacja Sławomira Michalskiego, 2011). Nowo narodzony chłopiec został przyjęty przez ukrywających się z radością, dla rodziny Michalskich zaś oczywiste było, że dziecko pozostanie w ich domu razem z rodzicami. Nowo narodzony chłopiec przeżył wojnę, jego ojciec jednak, Albert (Jakub) Szwejkowski, pozostający w kryjówce cały czas z powodu tzw. złego wyglądu, dbał o to, by płacz dziecka nie zdradził ich obecności. Zwłaszcza, gdy do domu Michalskich na jakiś czas sprowadzili się Niemcy, poszukujący kwater. Sławomir Michalski: „On za fotelem w kucki siedział cały dzień i trzymał rękę na ustach dziecka, żeby nie płakało, bo Niemcy kręcili się po kuchni”.

W źródłach powtarzają się też informacje o aborcji dokonywanej przez kobiety (np. w leśnym oddziale partyzanckim braci Bielskich był lekarz, którzy wykonywał takie zabiegi, por. relację Soni Bielski z USC Shoah Foundation, syg. 23579) lub o porzuceniu dzieci, czy też – co stanowi bardzo dużą grupę relacji – przekazaniu dzieci żydowskich pod opiekę polskich opiekunów (zob. wirtualną wystawę Kochanej mamósi na pamiątkę. O dzieciach żydowskich ocalonych z Zagłady). 

Relacje na temat współżycia seksualnego w ukryciu różnią się w zależności od tego, kto o nim opowiada i w jakiej sytuacji to współżycie odbywało się. Kilka lat temu na czytelnikach przywołanej już książki Szczęście posiadać dom pod ziemią... szokujące wrażenie zrobiły zapiski diarystyczne Molly Appelbaum (Melanii Weissenberg). W 1942 r. razem z rodziną znalazła schronienie w gospodarstwie mieszkającego w pobliżu Dąbrowy Tarnowskiej Wiktora Wójcika. Zarówno Molly Appelbaum, jak i jej kuzyka Helena, utrzymywały stosunki seksualne z Wiktorem Wójcikiem, które nazywały „lutaniem”. W opracowaniu pamiętnika redaktor objaśnił: „»Lutanie się« nie tylko stanowiło dla chłopa zachętę do dalszych poświęceń, lecz wprowadziło także urozmaicenie do strasznej monotonii życia pod ziemią”. Z lektury dziennika Molly można też wnioskować, że stosunki seksualne z Wiktorem Wójcikiem były dla niej i Heleny rodzajem inicjacji erotycznej. Z zapisków tych wyłania się też obraz młodych kobiet zafascynowanych seksem. 

Seks niechciany i przemocowy, pojawia się w wielu pamiętnikach, dziennikach, reportażach, tak jak np. w utworze Hanny Krall Ta z Hamburga (Warszawa 1993). W opisywanej przez Krall historii wytworzył się swoisty trójkąt ratowania: mąż udziela pomocy swojej przyjaciółce Żydówce, która zachodzi z nim w ciążę, a jego żona udaje przed sąsiadami, że jest w ciąży. Urodzona z tego związku dziewczynka, później dorosła kobieta, odczuwa wielkie cierpienie psychiczne i rozdarcie tożsamościowe. 

W źródłach mówionych w kolekcji Muzeum POLIN opisów współżycia nie ma, tym bardziej przemocy seksualnej – zgromadzone relacje dotyczą bezinteresownej pomocy Żydom, to przede wszystkim relacje pozyskane od polskich Sprawiedliwych wśród Narodów Świata lub osób przez nich ocalonych. Oczywiście seks (i miłość!) w ukryciu być musiały, a zbliżenie erotyczne mogło stanowić formę spędzania czasu w kryjówce, rozładowania stresu czy po prostu czułości – inaczej nie byłoby opisów ciąż i porodów dzieci żydowskich w ukryciu. Susan Gold (Szoszana Geller) w relacji dla USC Shoah Foundation (sygn. 9254) przywołuje stosunek płciowy, którego była świadkiem w kryjówce koło Podhorców (obecnie Ukraina): 

„W bunkrze było dwoje młodych ludzi, mój kuzyn i jego dziewczyna, oboje mieli około 20 lat. I to było moje pierwsze doświadczenie... Pamiętam, że słyszałam jak uprawiają miłość, jakiś rodzaj intymności. I pamiętam to jakoś coś miłego, związanego z życiem, przeciwnego śmierci”. 

Taki opis seksu – zaryzykowałabym powiedzieć: zdrowego, afirmatywnego – jest jednak rzadki. Gdy przychodzi do opowieści o intymności, temat wywołuje skrępowanie i dużą dozę ambiwalencji.

Joanna Król-Komła, konsultacja: Krzysztof Bielawski, Klara Jackl, red. Mateusz Szczepaniak, październik 2021 r.

* * *

Bardzo dziękuję Krzysztofowi Bielawskiemu za pomoc i wykonanie kwerend w zbiorach USC Shoah Foundation oraz w źródłach pisanych, dzięki czemu mogłam napisać fragmenty dotyczące menstruacji, ciąży, seksu, chrapania w ukryciu. 

Dzięki kwerendom Klary Jackl w zbiorach Muzeum POLIN mogłam przytoczyć m.in. relację Jadwigi Jóźwik o ukrywaniu Lei Lew w tapczanie. Dziękuję Klarze za lekturę tekstu i ważne sugestie źródłowe. 

Część przytoczonych przeze mnie relacji znajduje się również w artykule Nagie ciało. O ukrywaniu Żydów w relacjach polskich Ratujących na podstawie kolekcji historii mówionej Muzeum POLIN, który napisałyśmy z Klarą Jackl dla Żydowskiego Instytutu Historycznego (spodziewana publikacja pod redakcją prof. Anny Landau-Czajki w 2022 r.).


Przeczytaj więcej:



Bibliografia:


  • Archiwum USC Shoah Foundation, Relacja Soni Bielski, sygn. 23579; Relacja Chany Gitalis, sygn. 2851; Relacja Betty Gold, sygn. 2316; Relacja Susan Gold (Szoszany Geller), sygn. 9254.
  • Archiwum Żydowskiego Instytutu Historycznego, Dział Dokumentacji Odznaczeń Yad Vashem, Dokumenty Stanisława Miczyńskiego, sygn. 349/2515.
  • H. Krall, Ta z Hamburga, [w:] tejże, Taniec na cudzym weselu, Polska Oficyna Wydawnicza „BGW”, Warszawa 1993. 
  • S.B. Motyl, Do moich ewentualnych czytelników. Wspomnienia z czasu wojny, red. i wstęp A. Haska, Stowarzyszenie Centrum Badań nad Zagładą Żydów, Żydowski Instytut Historyczny, Warszawa 2011.
  • Muzeum Historii Żydów Polskich POLIN, kolekcja historii mówionej, relacje: Ryszarda Ciszewskiego, Leopolda Chucherko, Sary Gliksman, Jadwigi Jóźwik, Piotra Kopcia, Miry Ledowski, Sławomira Michalskiego, Anny Pasek, Ireny Senderskiej-Rzońcy, Heleny Sobkowiak-Ojak, Marianny Wachowiec. 
  • Sefer Tiktin [Księga Pamięci Tykocina], red. M. Bar-Juda, Z. Ben-Nachum, Irgun Jocej Tiktin be-Israel [Ziomkostwo Tykocina w Izraelu], Tel Awiw 1959.
  • Szczęście posiadać dom pod ziemią... Losy kobiet ocalałych z Zagłady w okolicach Dąbrowy Tarnowskiej, red. i wstęp J. Grabowski, Stowarzyszenie Centrum Badań nad Zagładą Żydów, Warszawa 2016.