„Można worek zboża gdzieś schować– mówi– zakopując w ziemię. Ale człowieka, jak ukryć? Toż trzeba, żeby on oddychał, załatwiał się, trzeba mu jeść zanieść”.
Raz w kankę nabrała jedzenia dla nich, niesie, a starsza kobieta, która pasła gęsi obok, zaczepia ją: „››Co ty, Maryśku, nesesz?‹‹ Mówię, że zupę dla dziewczyn, które pielą marchew. ››A pokaż jaka ta zupa‹‹ – kobieta była ciekawa. ››Oj, co wam będę zupę pokazywać‹‹ – obruszyła się. I posprzeczałam się z nią. Bez przerwy trzeba było uważać”.
Mieszkała z babcią, mamą i siedmiorgiem młodszego rodzeństwa we wsi Jakówki obok Janowa Podlaskiego. Żydów przyprowadził brat matki Mikołaj Iwaniuk z Romanowa.
„On ich wziął tyle, że nie mógł przetrzymać i rozdawał po rodzinie”.
Do nich przyprowadził czworo dorosłych: Perlę, jej dwóch braci– Szlomo i Pinkusa Ajzenbergów– oraz Wolfa Englendera.
Ukrywano ich w dole w oborze, przykrywanym deską i słomą. Byli u nich dwa lata, do wyzwolenia. Płacili po złotej pięciorublówce miesięcznie.
„Ale gdzie to sprzedać? Kuzynka poradziła, że trzeba jechać gdzieś 30 kilometrów za Janów do rodziny. Oni sobie to zostawiali, a mnie płacili po 30, 40 zł, tyle co za worek owsa. To nie było dużo”.
Po pogromie kieleckim wszyscy ocaleni wyjechali do USA.
„I Perla co Boże Narodzenie przysyłała nam paczkę. Jakąś sukienkę, sweter, ładne czapeczki zrobione z białej włóczki. Także przyjeżdżała. Do wujka w Romanowie, co ich wziął i nam rozprowadzał. Jego córka Franciszka, która wyszła za Olesiejuka, też ma medal”.