Janina
Janina Szymańska z d. Jacuńska, matka Barbary, Haliny i Hanny, pochodziła z kresowej rodziny. Jacuńscy opuścili Litwę w wyniku represji po Powstaniu Styczniowym.
Z Warszawy, gdzie zamieszkali, rozjechali się w świat. Jedna z sióstr Janiny, zakonnica, pojechała na misje do Chin, inna uczyła polskiego w szkole w Sandomierzu. Brat Tadeusz, absolwent przyrody na uniwersytecie w Wilnie, rozpoczął karierę jako nauczyciel a kontynuował jako dyrektor gimnazjum i innych placówek edukacyjnych.
Siedemnastoletnia Janina zdobyła zawód krawcowej. Nauczyła się szyć dzięki posadzie głównego krojczego w pracowni prowadzonej przez jej zamożną ciotkę.
Barbara Szymańska-Makuch w książce Ellen Land-Weber „To save a life: stories of Jewish rescue” tak wspomina Janinę Szymańską: „Moja matka była wyjątkowa. Nie kształciła się, ale była wybitnie inteligentna. Miała otwarty umysł i bardzo dużo czytała. Pomagała każdemu, kto poprosił, nie tylko Żydom. Kiedykolwiek widziała rzeczywistą potrzebę, po prostu niosła pomoc. W takim domu, w takiej atmosferze rosłam. Uważała, że nie można mówić: >>Nie, nie zrobimy tego<<. >>Spróbujemy. Jeśli coś jest naprawdę niemożliwe, wtedy powiemy nie<<”.
Lata I wojny światowej Janina spędziła w Rosji. Kiedy Polska odzyskała niepodległość, z mężem Franciszkiem i urodzoną w 1917 roku Barbarą, wróciła do kraju.
Po kilku latach przyszła na świat Halina, a niedługo po niej Hanka. Brakowało środków do życia. Szymańscy zdecydowali się powierzyć Halinę opiece Tadeusza Jacuńskiego (brata Janiny) i jego żony, którzy nie mieli dzieci.
Halina
Przyrodni rodzice Haliny, po których przejęła nazwisko Jacuńska zmarli, kiedy dziewczynka miała 10-11 lat. Zamieszkała w internacie przy Liceum Krzemienieckim. „Szkoła była moją wychowawczynią główną” – mówi pani Halina Ogrodzińska.
Liceum Krzemienieckie, szkoła z tradycją sięgającą początków XIX wieku, nastawiona była na pracę społeczną. Wśród uczniów nie brakowało tych pochodzenia żydowskiego.
„W naszej klasie było 5 osób (pochodzenia żydowskiego]. Dwie koleżanki i trzech kolegów. Jeden pojechał do Izraela. Pisał do naszego polonisty listy (...) pisał, że ten śmietnik, przez który z okna w Krzemieńcu widział górę Bon, to jest prawdziwa ojczyzna. (...). Mojżesz się nazywał. Nie pamiętam nazwiska. Oprócz tego były dwie dziewczynki. Obie się nazywały Berensteinówny, Frydka i Chajka. Chajka była bardzo z nami zaprzyjaźniona. Chodziła do internatu się uczyć, bo miała złe warunki w domu. (...) Co się z nimi wszystkimi stało, nie wiem”.
W sierpniu 1939 roku Halina pojechała na obóz drużynowych. Wybuch wojny oddzielił ją od rodziny, która mieszkała w Sandomierzu. „(...) naturalnie uważałam, że Krzemieniec jest tak daleko od niemieckiej granicy, że nawet jak będzie wojna, to tam Niemcy nie dojdą. Spakowałam pięknie plecak i pojechałam na obóz, który był na Wołyniu. I tak już zostałam. Potem wróciłam do Krzemieńca”.
Barbara
Barbara Szymańska ukończyła w Wilnie Państwową Średnią Szkołę Ogrodniczą. Pierwszą pracę – nauczycielki w szkole rolniczej – znalazła niedaleko Sandomierza, w Mokoszynie pod Tarnobrzegiem. W 1939 roku mieszkała razem z matką, Janiną Szymańską. Hania towarzyszyła matce lub pozostawała pod opieką ciotki, siostry Janiny w Sandomierzu.
Wojna
Na jesieni 1939 roku Halina Jacuńska zaczęła naukę w klasie maturalnej w Krzemieńcu. Wiosną 1940 roku, zamieszana w konspirację przeciw bolszewikom, musiała opuścić liceum. Razem ze szkolną koleżanką Olgą Stande wyruszyły do Lwowa.
„Olga miała rodzinę we Lwowie. (...) Rodzina miała mieszkanie. Potem musiała uciekać, ale mieszkanie dla nas zostało. (...) rodzina Olgi była... bardzo mi trudno rozróżniać Polak - Żyd (...) była spolonizowana. Nie była związana z kulturą żydowską, ale z kulturą polską. (...) [To była] inteligencja polska”.
Na rok przed wejściem Niemców do Lwowa, Halina z Olgą zrobiły maturę. Halina zdawała na medycynę, ale słaba znajomość ukraińskiego, który był językiem wykładowym, uniemożliwiła jej studia.
Instytut Weigla
Kiedy w lipcu 1941 roku do Lwowa weszli Niemcy, Halina była już pracownikiem Instytutu Tyfusu Plamistego, zwanego Instytutem Weigla od nazwiska dyrektora i twórcy szczepionki przeciw tyfusowi. Karmiła wszy używane do produkcji szczepionki.
„(...) tam pracowała cała konspiracja polska” – mówi Halina Ogrodzińska. „Tam było z tysiąc osób zatrudnionych. (...) Mieliśmy legitymacje wojskowe, niemieckie – to było szalenie ważne. Można było jechać do Warszawy na tym (...). dyrektorem był niemiecki pułkownik [Aier], przyzwoity człowiek. Bo moim szefem w Państwowym Zakładzie Higieny był doktor Meisel [Żyd]. Jego żona też była bakteriologiem. Obydwoje tam pracowali. Ten Niemiec się nimi zajął i długo bronił przed wysyłką do obozu. Dzięki niemu przeżyli Oświęcim”.
Halina zaangażowała się w konspirację z ramienia PPS. „(...) PPS było granicą moich socjalnych zapotrzebowań politycznych, ponieważ niepodległość Polski była dla PPS sprawą priorytetową. (...) Potem spotkałam się z Bundem (...). Jedna z bardzo mi bliskich lekarek u Weigla, pani doktor Lifszycowa, emigrantka z Krakowa – jeśli można tak powiedzieć o uciekinierce przed Niemcami – była w Bundzie”.
Przez Lifszyców Halina poznała Przemysława Ogrodzińskiego, przyszłego męża. „Żegota miała centralę w Warszawie przy organizacji stronnictw. We Lwowie była analogiczna [organizacja stronnictw]. Przemek był z ramienia PPS-u. PPS odgrywał dużą rolę chociażby dlatego, że w PPS-ie było dużo Żydów. (...) kogo było można, to ekspediowaliśmy poza Lwów. Do tego potrzebne były papiery”.
„Każda osoba to była koronkowa robota” – opowiada pani Halina o organizowaniu kryjówek. „Gdzie? Kogo znajomego poprosić o pomoc? (...) Wiadomo było, że ludzi, którzy byli znani, np. lekarzy, we Lwowie nie można zostawić. (...) trzeba ich było (...) wysyłać np. do Warszawy. Pod Dęblinem robiono kontrolę, więc trzeba było zapewnić im papiery. (...) I żeby wyglądali możliwie niesemicko, żeby w papierach były ich fotografie. (...) Musiały być przyzwoicie zrobione, żeby można było mieć nadzieję, że przejdą przez kontrolę. A w Warszawie były przygotowane miejsca. Na przykład na Żoliborzu mieliśmy bardzo dużo znajomych. To była lewicowa dzielnica. Mieliśmy znajomych, do których poszczególni ludzie byli kierowani i były takie miejsca oficjalnie konspiracyjne, jak już nie było gdzie (...)”.
Olga Lilien
Za pośrednictwem Haliny pod opiekę Barbary Szymańskiej w Mokoszynie trafiła dr Olga Lilien. Urodzona w rodzinie lekarskiej. Stopień doktora wszech nauk medycznych uzyskała w 1927 roku na Uniwersytecie Jana Kazimierza we Lwowie. Praktykę lekarską odbywała w Stanach Zjednoczonych, w Niemczech i we Francji.
„Ciotka małej Olgi [Stande], która też nazywała się Olga, Olga Lilien (rodzina Lilienów szanowana we Lwowie) była znaną lekarką pediatrą. Ojciec jej też wykonywał ten zawód. Miała rysy wschodnie [semickie], więc wysłałyśmy Olgę do Baśki, która była pod Sandomierzem” – wspomina pani Halina.
Barbara załatwiła Oldze pracę. „Była kucharką w szkole rolniczej, w której Baśka była nauczycielką. (...) przez jakiś czas pomywaczką w internacie, w kuchni i w stołówce. Gdzie mieszkała, trudno powiedzieć”.
„(...) Podczas egzekucji w Mokoszynie pod Tarnobrzegiem, Niemcy spędzili wszystkich mieszkańców, żeby to obejrzeli dla postrachu. Potem Niemiec, pokazując Olgę, powiedział >>Jude<<. Wtedy wszyscy mieszkańcy... wójt powiedział: >>Nieprawda!<<. (...) Często mówi się o zdradzających Polakach... Myślę, że wtedy była okazja, ale Olgi nikt nie zdradził”.
Po wojnie Olga Lilien organizowała opiekę pediatryczną w Tarnobrzegu. Przez wiele lat była jedynym pediatrą na tym terenie. Jeszcze przed powstaniem Oddziału Dziecięcego stworzyła i prowadziła pierwszą w Tarnobrzegu Poradnię Pediatryczną. „(...) Ludzie bardzo ją szanują. Ma piękny nagrobek. (...) była taką judymową lekarką i wiele osób leczyła...”. Dziś jedna z tarnobrzeskich ulic nosi imię dr Olgi Lilien.
Małka
Barbara Szymańska z matką zaopiekowały się też ośmioletnią dziewczynką. „(...) Pewnego dnia przyjechała właścicielka bławatnego sklepu, Sara Glass, z córką Małką (Marysią). Zapukały w nocy do okna i zapytały: >>Czy przyjmiecie Marysię?<< I naturalnie mama i Basia powiedziały, że tak” – opowiada Halina Ogrodzińska.
Wyjaśnia też, dlaczego pani Glass poprosiła o pomoc Barbarę: „Sandomierz jest malutkim miastem. W sklepie bławatnym kupowała ciotka, która była nauczycielką w Sandomierzu. Sara najpierw poszła do ciotki. No, ale... Tam wszyscy ją znali. (...) Mówi: >>Może u Baśki będzie lepiej<<. Podała adres. W nocy przyszła i powołała się na ciotkę. Nie była taka zupełnie nieznana”.
Małka była blondynką. Mimo że w jej rodzinnym domu rozmawiano w jidisz, mówiła poprawnie po polsku. Udawała siostrzenicę Barbary. W ciągu dnia dziewczynką opiekowała się Janina. „Mama bardzo się Marysią zajmowała. Baśka pracowała. (...) Mama była ciepłym człowiekiem. Na pewno ją i gładziła po głowie... Baśka zresztą też. Czule się do niej odnosiły”.
Po jakimś czasie panie Szymańskie uznały, że sytuacja jest niebezpieczna i zadecydowały, że Barbara z Marysią wyjadą z Mokoszyna. Janina ponadto martwiła się o Halinę. Chciała, żeby zaopiekowała się nią starsza siostra.. „(...) Baśka wzięła Marysię i przyjechała z nią do Lwowa. Umieściliśmy ją w ochronce u sióstr, gdzie przeżyła wojnę” – wspomina Halina.
Sara Glass przeżyła wojnę, a po wyzwoleniu odnalazła córkę. Obie wyjechały do Kanady.
Lwów
We Lwowie Halina wciągnęła Barbarę do konspiracji.
„(...) PPS był także zajęty ochroną Żydów. Dużo naszych członków było pochodzenia żydowskiego. Ciągle potrzebowaliśmy dokumentów. Ja pracowałam w drukarni. (...) Nagle zjawiła się Baśka. Natychmiast żeśmy ją zaanektowali” – wspomina pani Halina.
Siostry zamieszkały razem. „(...) miałyśmy pod podłogą skrytkę, gdzie były różne papiery i Baśka je... oczywiście byli fachowcy, którzy je [podrabiali], ale Baśka to organizowała, wyciągała te blankiety, roznosiła”.
Na jesieni 1942 roku Barbara pojechała do Warszawy po nową partię papierów. „W miejscu, w którym jej przygotowywali przesyłkę, był także młody akowiec (...) naturalnie w wysokich butach, na pierwszy rzut oka było widać kim jest. Musiał mieć parę gazetek ze sobą, które w te wysokie buty powkładał. Powiedzieli Baśce, że będzie jechał w tym samym przedziale, żeby rzuciła na niego okiem. (...) w Dęblinie robiono rewizję. (...) Najpierw przeszli, spojrzeli na Baśkę i nic. Potem znaleźli faceta, ściągnęli mu te buty i zaczęli robić dogłębną rewizję. W Baśki walizce znaleźli te same gazetki, które on miał. Zatrzymali oboje w Lublinie. Faceta rozstrzelali”.
Barbara Szymańska sześć tygodni spędziła w lubelskim więzieniu. „ [Tam] siedziała żona Mikołajczyka. Organizowała więzienną konspirację. Mieliśmy od razu wiadomość do Lwowa, że Baśka się dobrze trzyma, że... pierwszego dnia była bardzo bita”.
W dniu, w którym została przewieziona z Lublina do Lwowa, na dworcu wypatrzył ją łącznik PPS. „(...) poszedł przyjmować pocztę na dworzec i akurat widzi: idzie pani z panem. Baśka, jak go zobaczyła, to wolno podniosła rękę, żeby zobaczył, że jest skuta. Tak dowiedzieliśmy się, że przyjechała do Lwowa.
Na Łęckiego [więzienie] mieliśmy swoje chody, (...) z prowadzącym sprawę Baśki nawiązaliśmy kontakt. Był taki komitet polski oficjalny i tam mieliśmy swoich ludzi. Oni mieli kontakty z Niemcami. Nawet Adam [Ostrowski - kierownik konspiracyjnej Walki Cywilnej we Lwowie, potem Okręgowy delegat Rządu we Lwowie] jeździł do Warszawy i ja z Adamem, żeby zdobyć u władz polskich pieniądze na wykupienie Baśki. Przecież nikt z nas nie miał takich sum. W końcu dostaliśmy. Tyle żeśmy wskórali za te pieniądze, że ona pojechała do obozu”.
Barbara trafiła do Ravensbruck. Pozostała tam do końca wojny. Wróciła do kraju. „A potem Małka [Glass] ją zaprosiła, żeby przyjechała na trzy miesiące. Dostała wizę, pojechała do niej i spotkała andersowca [żołnierza gen. Andersa], Stanisława Makucha, za którego wyszła za mąż. Została w Kanadzie utrzymując z Marysią ciągły kontakt. Potem odwiedzałyśmy Marysię w Kanadzie - i Hanka i ja”.
W Kanadzie Barbara z mężem prowadzili sklep ogrodniczy.
Landauowie
Wczesną wiosną 1943 roku Halina Ogrodzińska z koleżanką Maryną Fiderer udzieliły schronienia małżeństwu Landau.
Leib Landau, znany prawnik, był działaczem Bundu. W czasie okupacji organizował lwowski oddział Żydowskiej Samopomocy Społecznej oraz był członkiem Judenratu. „On był bardzo ambitny i uważał, że jak Żydzi są w getcie, to on też musi tam być (...). Wyprowadzili go, kiedy miała być likwidacja”.
Dziewczęta mieszkały w lokalu należącym do Instytutu Weigla. „To były bloki otoczone murem. Troszkę poza miastem. Na końcu tego muru można było przejść. Było pole. Nie byłyśmy zawiadomione. Ktoś zapukał i powiedział, że państwo Landau potrzebują schronienia.
Miałam trzy pokoje, tylko w jednym było wyrko, na którym spałam i była kuchnia. Długo z Maryną siedziałyśmy i czytałyśmy gazetki. W nocy zaczął się ktoś dobijać. Okazało się potem, że osoba, która przyprowadziła do nas małżeństwo, kogoś tam zawiadomiła. To chyba nawet nie byli gestapowcy tylko szantażyści, ale związani z Niemcami, bo w końcu zabrali państwa Landau.
Zaczęli się dobijać. Nie otwierałyśmy, chciałyśmy spalić gazetki, które czytałyśmy. W końcu wywalili drzwi i poszli.. musieli dokładnie wiedzieć, bo prosto do tego pokoju, w którym byli oni [Landauowie]. Słyszałyśmy, że ich bili, bo krzyczeli. Maryna była dość przytomna, żeby powiedzieć: >>Halina bierzemy płaszcze i uciekamy<<. Bo drzwi zostawili otwarte. (...) Był marzec, był śnieg, było zimno. Siedziałyśmy na polu do rana. O świcie poszłyśmy na Kurkową, gdzie mieszkał ojciec Maryny. Nie mogłyśmy nic zrobić. Oni zginęli”.
Halina nie wróciła do Instytutu. Przeszła do podziemia. „Dostałam fałszywe dokumenty. (...) nawet z tym samym nazwiskiem tylko fałszywe zatrudnienie, miejsce zamieszkania. Zaczęłam pracować wyłącznie w konspiracji”.
Po wojnie podróżowała z mężem Przemysławem Ogrodzińskim, który był dyplomatą. Kilkakrotnie podejmowała studia. Przez jakiś czas pracowała jako dziennikarka.
Rodzina Szymańskich
Galeria
Zdjęć
:
7
Więcej o rodzinie Szymańskich
Historie pomocy w okolicy
Bibliografia
- Dzięciołowska Karolina, Wywiad z Haliną Ogrodzińską, córką Janiny Szymańskiej, Warszawa 24.11.2009