Rodzina Kmieciów

powiększ mapę
Zdjęć : 3

Wywiad z Franciszką i Stefanią Rokosz

Znajomi

Franciszka Rokosz: „Gospodarstwem rodzice się zajmowali. (...) nie było w ten czas takich uczonych. Jakie mieli wykształcenie? Rolnictwo. (...) Ojciec znał tych Żydów. Miał znajomość. Później prosili o ratunek. Ojciec się zlitował i tak. (...) Tak się nie odwiedzali, ale ojciec zawsze miał tam znajomość z nimi. Czyli po prostu się lubili. (...) Renia, mama, Refka i tego Fogelmana mama. To było czworo. A pięciu mężczyzn. (...) Tato miał dobre serce i się ulitował. (...) Mama się musiała też godzić”.

Stefania Rokosz: „Albo jeszcze jak było getto. I mieszkali w getcie. Ale jak później już wszystkich z getta wygonili. (...) Oni pouciekali. U nas w domu zrobili kryjówkę. Wykopali. Naprzyszykowali sobie. I tak zostało. Mundek zorganizował. Przyszli do nas. Dwie rodziny przyszło. (...) Jak przyszli tak gdzieś w lipcu. A mieszkali cały rok. (...) Nie pomagali. Musieli być schowani”.

„Potem się wszystkie razem zeszli, połączyli się. Tam byli w tej piwnicy. I spali. Mama poszła do piwnicy, patrzy, Żydzi są. I poszła do tata. I tatowi powiedziała, że są Żydzi. Martwiła się. Mówi: »Ja się boję«. Tato mówi: »Niech będzie, co chce, ja ich nie wygonię«”.

Munio

F.R.: „Jeszcze jak z tego getta ich prowadzili już na zatracenie. Jak ten Munio opowiadał. Ojciec mówi: »Bądź silny« i złapał go za rękę. Bo to jakiś jego drugi ojciec. Tej Reni to był prawdziwy ojciec. A on to był po mamie, ten brat z Renią. I mówi: »Synu, bądź silny«. Tak złapał go za rękę. I tak szli. Ale prędzej przez siatkę przeskoczył. Pan Bóg mu dał siły. I z karabinami szli. Szli na zatracenie. Uciekł. Jakoś przeskoczył przez jakieś takie ogrodzenie i polami. Strzelali gdzieś tam na cmentarzu, nogę mu przestrzelili, to ma taką bliznę. Jeszcze dwa dni się błąkał”.

„Munio wyszedł z kryjówki, z lasu, i takie poziomki na polanie i sobie rwał, pamiętasz, jak on opowiadał. I przyszedł, a on taki obdarty, niby taki pastuch krowy pasł. I Niemiec stał nad nim, to się zlękł. I zaczął rozmawiać. A Munio to wiedział języków. I rosyjski, i niemiecki, angielski. I jeszcze mu dał zapalić. Jeszcze mu dał ten Niemiec zapalić. On poszedł do tej kryjówki, to tam się bardzo dziwili. I nic nie wierzyli. On pokazał tego peta, co ma”.

Kryjówka

F.R.: „Ale prędzej na strychu jeszcze, zanim sobie tą kryjówkę zrobili. Jeszcze najpierw na strychu. (...) Tamta rodzina to Fogelman. Co pięcioro ich było. Dwa lata prawie z urywkami. Była łapanka, to przylecieli do stajni. Mama zdziwiona, bo w kącie wszystko stało. Później znowuż jak nie było łapanki, to poszli znów do Brzeża. Tak było trochu z urywkami. (...) Tu mieszkali, trochu wyszli, bo już nie było nieraz możliwości”.

„To była piwnica. A z piwnicy takie były kamienie, tak jak kościół nieraz, takie kamienie, z kamienia. Taka jedna biała płyta, ten kamień odsunęli i tam dopiero za tym kamieniem bunkier kopali. Pod naszą podłogą. Piwnica i jeszcze tam łazili tym schronem do bunkra. Tam spali, jakieś sobie postawili prycze, czy jak. (...) My tam nie widzieli. Tam i ubikacja była, i lampka była. Tam gdzie niekiedy słomą podścielili sobie. (...) Jaka ubikacja, wiaderka. Potem pod wieczór, ciemno, to już oni sami do obornika wynieśli”.

S.R.: „I ten Mundek z mamą i z siostrą przyszli też i tam w tej piwnicy mieszkali. My im jeść podawali. Mama i my. Co rana i co wieczora. Zawsze jeść mama gotowała. I idź tam, stój koło drzwi, a ja będę podawać garnki. Drzwi otwiera i garnki na dół podała. Ona zabrała. I tam do nich doniosła. (...) Nieraz ja im brałam na rzekę pranie. Mama wyprała, wygotowała. A ja na rano na wodę poszłam i płukała”.

Choroba

F.R.: „Renia, dziecko, to ona młodsza rok ode mnie. To ona miała coś 8 lat. Jak ona chorowała, ojciec chodził niby do tego, do Brzeżan po leki. On mówi, to przywieź tą córkę. Jak przywiezie? Żydówkę przywiezie do Brzeżan? To tam nagadał jakieś od gorączki leków, też był lekarza znajomy, Polak. Tak się leczyła ta Renia. Była chora też. Potem w bunkrze, w lesie, jak ona chorowała, biedna dziewczyna”.

Zagrożenie

F.R.: „Ale rozmawiali głośno. Też bardzo niebezpiecznie. (...) I ta teściowa stryjka przyszła, i mówi tak po ukraińsku, to ktoś tak bałacha? Ja mówię, nie, tu nie ma nikogo. Poszłam zaraz po drabince i uciszałam. I to chwilka czasu. Później jedno coś chce, jakieś sprzeczki, to, to. I zawsze jakiś szum był. (...) Później to też już się buntowali”.

S.R.: „Oni rozmawiali to jak ja wieczorem pod tym mieszkaniem stałam, to wszystko słyszałam. I zaraz poszłam do mamy i mówię, oni głośno rozmawiają. Żeby troszkę ściszyć. Bo jeden szedł jakiś tam taki. Skądś szedł chłop i usłyszał, i przystanął, i słuchał”.

F.R.: „I w tajemnicy ze siostrą. Ona mówi, dziewczyny, koleżanki na szosie bawią się, a tam jakiś Niemiec był, na skrzypach grał, tańczą, śpiewają. A ona tak truchleje, aby tutaj był spokój. Zaraz trzeba z ulicy lecieć do piwnicy. Bo czasami sobie kamień otwierali, bo powietrza trzeba było, nie? To żeby szybko ten kamień zasuwali. Wtenczas jak już te Niemcy przyjechali, to musieli ten lufcik zamknąć. Bo by usłyszeli, skąd takie powietrze idzie”.

„My truchlali i oni biedowali. Jak ta Refka, ten Munio opowiadali. Tam zacierki nagotowali. Cały garnek kartofli. Ktoś nawet się pytał, po co ty tyle kartofli obierasz?”.

„Trzeba było ukryć Żydów i my tajemnicy, nikomu nic nie mówić. Tak, Bogu dzięki, takie dzieci. Nikomu nic nie wydali. (...) Ojciec rodzonemu bratu nic nie powiedział. Ani siostrze”.

Las

F.R.: „Oni w tym czasie mieli już sprzeczki. Idą do lasu. Nieraz poszli do lasu, to jakiś bunkier sobie zrobili. Ale jakoś już jesieni było, deszcz padał, tam palili ogień, jakieś zupy gotowali. To się roztapniało i też było źle. I w końcu mama już nadawała chleba, wody. W nocy wyprowadzili i poszli do tego bunkra. No, ale jak już potem chłód, zima. Z powrotem przyszli. Po drabinie, bo my tak wysoko mieliśmy. Weszli, zapukali i mama wyszła. Zaraz do tego schronu z powrotem. I mówi, czy możemy tamtych przyprowadzić. I znów przyprowadzili”.

S.R.: „Oni tam zamieszkali w tej piwnicy i to oni mieszkali cały rok, i jeszcze później ojca zabili. Oni same zostali. Zaczęły płakać, gdzie my pójdziemy, do mamy. A mama mówi, ja nie wiem. Ja sama nie mam gdzie iść. (...) Jeden się oderwał. Mówi, ja sobie pójdę, ja sobie dam radę. Już go nikt nie widział”.

„Oni już wiedzieli gdzie do lasu, bo oni już mieli w lesie kryjówkę. No. Pakunki na plecy i poszli. (...) Chodzili nocami na gospodarki. Coś tam, kury komuś pokraść. Coś do jedzenia”.

Giezia

F.R.: „Ona [siostra – przyp. red.] była 3 lata starsza. To ona z ojcem poszła po te Żydy. Bo gdzieś tam w getcie. Wzięła mamine ubranie. Bo to niby wiejskie ubrania. Oni się już w getcie umówili z ojcem. Bo ta Giezia. Jeszcze z trzeciej rodziny taka Giezia była. (...) z tym bratankiem ona była też. (...) Dziecka nie chcieli. Do bunkra takie dziecko?”.

S.R.: „Jej brat zostawił to dziecko. Nie ma komu zostawić, to jej zostawię. I ona wzięła. Ale oni coś z tym nie chcieli. (...) Ja mówię, a czemu to dziecko nie chce tu być? A ona mówi, bo oni jego nie chcą. Ta druga rodzina. A ten brat w nocy jak poszedł do lasu i wziął sobie taką latarnię i poszedł, poszedł do lasu i tak zaszedł aż na Węgry na pieszo”.

„Ta Gizia miała z nim wyjść u mury. A ja tam donieść ubrania. I tato mnie mówi: »Idziemy szosą po tej stronie«. A tamta strona to getto. I tato mnie mówi, licz te mury i rzucisz te ubranie za siebie. A ja ubrana byłam w mamy i wszystko. I kurtki miałam dwie i ja szybko te kurtkie i te ubranie rzuciła na ziemię. I z powrotem na chodnik. I idę, a jakiś chłopak widział, że ja byłam w getcie. I mówi, była w getcie i za mną chodzi. A ja poszłam pomiędzy ludzi, żeby mnie nie zauważyli. A on mówi, była w getcie, była w getcie. Palcem pokazuje na mnie. A ja nie patrzę do tyłu, idę do przodu. Idę do tata, szukać ojca. Znalazłam się na taką, tam taki był rynek. Tata poznała i myśmy wyszli. Już na drogę. Idziemy na drogę, idziemy. I spotkaliśmy się z ojcem. Idziemy już drogą do domu. Na szosę. (...) Razem, doszła do nas. My idziemy, a ktoś biegnie za nami. Ktoś nas dogonił i do tata. Co to za dzieci? A tato mówi, a dzieci. My tak się spóźnili w mieście, a teraz musimy wracać do domu daleko. To żona, a to dzieci. Ojciec pokazał dowód osobisty niemiecki. Oni zobaczyli i oddali ten dowód. I my poszli szosą”.

„Całą noc szli tych 9 czy 7 km do domu. Od Brzeżan do Kuropatnik. I to dziecko nieśli krzakami, nocą, lasem. (...) Potem ona już nie miała wyjścia. I poszła do Brzeżan. Nie, jakiś Ukrainiec jej zabrał za Brzeżanami. Ukrainiec je zabrał. Chyba jakiś znajomy czy coś. Się łakomił może na jakieś bogactwo czy coś. To potem już my nie mieli nic wiadomości. A po czasie, już wtedy to było, że ten Ukrainiec przyszedł do nas i mówił, żeby tato oddał jej ubrania. Tato mówi, jakie ubrania? To gdzieś zamordował tam już. I tą Giezię i tego chłopczyka. Tak się skończyło na tym”.

Śmierć

S.R.: „Ojca zabili. Mundek mówił, że mama bardzo płakała, bardzo się bała. Ale już ich nie wyganiała. I sama ich wyprowadziła. Tego Mendla, naszykowała mu taki plecak i dała mu chleba i mąki. I on poszedł jedną noc naprzód. Jak on poszedł, poszedł sam. To on mówi, że jemu się tu już nie podoba. On już tu nie może być. To poszedł. Wychodził z domu od nas do lasu. I ktoś za nim strzelał. I on schował się do wody, pod krzaki. Potem już po cichutku poszedł do lasu”.

Niemcy

F.R.: „Jeszcze wojsko przyjechało na podwórko. Niemcy konie mieli na podwórku. Jak już front się cofał. (...) Później, jak już Niemcy przyszli, całe podwórko tych żołnierzy. W stodole sześć koni czy dziesięć. U nas magazyn, pełno chleba było. No to już tylko dobrze, że ten chleb był, to jakoś wody i chleb siostra z mamą podali. Głodowali te Żydy też. Bo nie było jak. Jeszcze u nas był magazyn. A drugi pokój, największy pokój, oficer był. Na front jeździł. (...) A pod podłogą te Żydy”.

Koniec wojny

F.R: „Później poszli do Brzeżan. Do tego stryjka przekazali nam, że my żyjemy. Żeby my odwiedzili ich. To my byliśmy w Brzeżanach. (...) Potem już nie odwiedzali. Po jakimś czasie, kiedyś oni do Italii wyjechali. Na statek gdzieś”.

S.R: „Potem wynajęli samolot i pojechali do Izraela”.

Odznaczenie

S.R.: „W 91 roku my się odnaleźli. (...) Tam była cała rodzina. Ceremonia, (...) jeszcze te księże, my wieńce, świece zapalali. On odprawiał, tam ich ksiądz. Tak”.

„Ale szybko poumierali tam w Izraelu. Jak my jeździli po te dyplomy, to już ta Refka, z tamtej rodziny rodzice poumierali. Refka umarła, siostra i jeden brat. A ta Refka. Już Munio nas znalazł, nie, to jeszcze ta Refka z tej drugiej rodziny żyła”.

„To podziwiali nas. Że o jejku, że taka pogłoska była, że tak Pioter się narażał na takie coś. (...) Dobre serce, dobry ojciec był. Tak samo ten Munio, takie dobre byli. Tamta rodzina to już tak się nie kontaktowała. Ten Fogelman. Ten, prawda, nam załatwił i samolot i nas tam zaprosił. Wystarał się, żeby my jeszcze medali dostali”.

Bibliografia

  • Czyżewska Małgorzata, Wywiad z Franciszką i Stefanią Rokosz, Zagórzyce 18.07.2010