Sprawiedliwi
Matka Lucylli Kowalskiej była nauczycielką, ojciec inspektorem szkolnym, mieszkali w Bydgoszczy. Po śmierci ojca, w 1938 r. matka z córką przeniosły się do Dąbrowy Tarnowskiej w Małopolsce.
Wojciech Kowalski był synem lekarza weterynarii, jego matka zmarła zaraz po porodzie, zaopiekowała się nim siostra matki, która w tym samym czasie straciła kilkumiesięczne dziecko. Ciotka Wojciecha została później jego macochą. Rodzina mieszkała najpierw w Warszawie, potem przeniosła się do Pińczowa, tam Wojciech zaczął naukę w gimnazjum.
O ojcu Kowalski mówi: „uznawał człowieczeństwo każdego człowieka, bez rasy, bez religii – tylko człowiek. I jak umarł, to rzezak – rytualny rzeźnik, przyszedł do żony mojego ojca. Przeprosił moją macochę i dostał potrzebne personalia do modlitwy Żydów o spokój duszy mojego świętej pamięci ojca, katolika, Polaka. Za nie-Żyda, Żydzi się modlili, proszę bardzo, to jest mój ojciec”.
Lucylla i Wojciech poznali się w Dąbrowie Tarnowskiej, w 1939 r., pobrali 2,5 roku później. W czasie wojny Wojciech Kowalski, prowadził przedsiębiorstwo wykonujące prace melioracyjne w powiecie pińczowskim. Małżeństwo zamieszkało tam wspólnie w 1942 r.
Przed wojną
W Dąbrowie Tarnowskiej przed wojną żyło około 2,5 tysiąca Żydów. Lucylla chodziła do szkoły z wieloma żydowskimi koleżankami i kolegami. Opowiada o wspólnych przygodach: „pamiętam – z koleżanką [Belą] na wagary poszłyśmy, pierwszy raz. Mówiłyśmy, że musimy razem i wybrałyśmy się na te wagary. Dąbrowa jest otoczona polami, zagajnikami, lasami, tam gdzieś położyłyśmy się na trawniku i opalałyśmy się. I dopiero po obiedzie była siatkówka u nas w gimnazjum, i trzeba było na tę siatkówkę przyjść. A my czerwone jak raki. I przyszłyśmy tak spalone, opalone, i ona jeszcze miała taką cerę białą, bo ja to byłam śniada. Wyglądałyśmy jak upiory - trzeba było się przyznać”.
Rozmówczyni wspomina też: „chodziłam do Rutki na przykład na urodziny, zaproszenia. Wiem, że nie zapomnę ciasteczek, które jej mama piekła – były z pianką, z orzechem w środku. Takie, no, pyszne. Krawca mieliśmy żydowskiego – zawsze uszył wszystko, skrócił, poszerzył, zwęził. Szewca mieliśmy też, który bardzo dobrze zawsze wszystko zrobił o każdej porze dnia”.
Getto
Od lipcu 1942 r. istniało w Dąbrowie Tarnowskiej utworzone przez Niemców getto. Kowalska opowiada: „Biegałam nieraz wieczorem z chlebem i tak przez płot rzucałam – [pomagałam sąsiadom] Schindlerom, rodzinie żydowskiej. Oni może nawet nie wiedzieli, człowiek się nie ujawniał, tylko przez płot się rzucało, pomagało, bo oni nie mogli nawet wyjść, kupić, nic nie wolno było. [Któregoś dnia] rano – [hitlerowcy] zapukali do drzwi, otworzył mój kolega, który ze mną chodził do gimnazjum – Ozjasz, od razu go zastrzelili, potem poszli do sypialni, rodzice spali, zastrzelili, a Josek, kolega mojego brata starszego – chciał skoczyć z balkonu do ogrodu, też go zastrzelili, tylko ocaleli Juda i Leo Schindlerowie”.
Likwidacja getta w Dąbrowie miała miejsce we wrześniu 1943 r. „Zaczął się pogrom Żydów w naszym miasteczku. To był przerażający widok, ponieważ akurat nasz domek był wytyczony w granicy getta, z jednej i z drugiej strony mieliśmy getto, nas wypuszczali na >>aryjską stronę<< przez taki duży ogród” - mówi Lucylla.
„Na moich oczach, to było tak straszne przeżycie: taka piękna Żydóweczka, osiemnastoletnia może, z warkoczami i tak ją popycha ten gestapowiec, a ona mu tak pada do nóg i błaga za te cholewy, żeby jej ratował życie, a on tak ją kopnął i strzelił do niej, na moich oczach. Ja wielu widziałam rozstrzeliwanych ludzi”.
Henryk Margulies
Henryk Margulies był jednym ze szkolnych kolegów Lucylli, „był synem notariusza, mieli bardzo ładny dom, willę na takim wzgórku, mieszkał z matką – ojciec umarł przed wojną” - wspomina Kowalska. „Jego ojciec był właścicielem paru nieruchomości w Dąbrowie Tarnowskiej. Między innymi kościół był na jego ziemi wybudowany” - dodaje Wojciech Kowalski.
„I kiedy właśnie już się zaczęło dziać tak źle, po prostu tych Żydów rozstrzeliwali, gonili tak jak zające, to był 1942 rok. Wtedy kiedyś wieczorem Henryk wpadł do nas i mówi: >>Lula ratuj, ratuj, pomóż<<”- opowiada badaczowi Muzeum Historii Żydów Polskich Lucylla.
Pomoc
Kowalska relacjonuje dalej: „Jako młoda dziewczyna pracowałam wtedy w mleczarni, w biurze przy rachunkowości i miałam dostęp do telefonu. A już znałam swojego męża jako narzeczonego – no i on mieszkał w Pińczowie. Prowadził prace melioracyjne w Chmielniku, niedaleko Pińczowa. Miał tam robotników i zezwolenie – wprawdzie inżynier mechanik, ale w czasie wojny to rzucił się po prostu na nieznane sobie obszar pracy no i meliorował rzeki. I ja dzwonię do narzeczonego i mówię: >>Słuchaj, czy nie znalazłbyś u siebie pracy dla mojego kolegi Henryka?<< A mój mąż zakochany mówi: >>naturalnie, niech przyjeżdża!<<. No i Henryk Margulies wtedy przyszedł do mnie. Dałam mu adres, gdzie to jest: >>możesz tam jechać i zostaniesz tam zatrudniony, mój narzeczony pokieruje tobą<<. No, i oczywiście on z mamą przyjechał”.
Wojciech Kowalski zatrudnił Marguliesa, jako mieszkanie udostępnił mu swoje biuro, wynajmowane od wiejskiego gospodarza. Henryk i jego matka mieszkali tam przez 2,5 roku. Ida raczej nie wychodziła, zajmowała się domem.
Biuro mieściło się w Chmielniku, w Kieleckiem, a Wojciech i Lucylla mieszkali w tym czasie w Czechowie koło Pińczowa „także mąż 16 kilometrów dojeżdżał [rowerem] codziennie, tam i z powrotem, do [pracy]” - opowiada Kowalska.
U znajomego księdza Lucylla załatwiła Henrykowi metrykę i „aryjskie papiery” na nazwisko Marian Jackowski. Margulies posługiwał się nimi do końca wojny.
Denuncjacja
Lucylla opowiada: „[Gdy Henryk] pracował [w firmie Wojciecha], oboje przeżywaliśmy w tym Czechowie, czy czegoś nie będzie, ciągle w tym strachu byliśmy. Kiedyś wpadli do nas tacy, nie wiem czy partyzanci, czy jacyś tacy z bronią - kazali nam pod ścianę i ręce do góry i przeszukiwali nam całe mieszkanie, ale to byli Polacy. Wzięli mężowi maszynę do pisania i coś tam jeszcze, postraszyli i poszli”.
Po 2,5 roku, na przełomie 1944 i 1945 r., donosiciel wskazał kryjówkę Idy i Henryka Niemcom. „Ktoś się domyślił na wsi, czy podejrzewał, w każdym razie przyszedł kiedyś do Henryka: >>uważajcie, bo kto wie czy do was nie nasłano gestapo<<”- relacjonuje Lucylla. Marguliesowie ukryli się w domu Kowalskich, wszystkim udało się w porę uciec. Gestapowcy zastrzelili gospodarza, od którego Wojciech wynajmował biuro – kryjówkę.
Ucieczka
Kowalscy uciekli do Wrocławia, a Henryk z matką - do Krakowa. O dalszych losach Marguliesa czytamy w książce Miriam Peleg-Mariańskiej i Mordechaja Pelega pt.„Witnesses: Life in occupied Kraków”.
Według relacji wdowy po Henryku – Sabiny: „Przybył do Krakowa z małą sumą pieniędzy i bez adresu. Przechadzając się bez celu po ulicach, przypadkiem dotarł do biura melioracyjnego. Wszystko działo się już po godzinach pracy. Zobaczywszy zapalone światło, wszedł do środka. W budynku zauważył 3 Polaków siedzących wokół stołu. Przedstawił się i powiedział, że ma doświadczenie w pracach melioracyjnych i zapytał czy przypadkiem nie potrzebują pracownika.
Odpowiedź była zaskakująca: >>w tym momencie potrzebujemy czwartego do brydża<<. Miał szczęście, był świetnym brydżystą. Grał z nimi do późnej nocy, udało mu się nie tylko wygrać dużą sumę pieniędzy, ale też sympatię graczy. Z ich pomocą zdobył pracę w biurze i ponieważ znał dobrze niemiecki, wkrótce awansował na stanowisko kontrolera nieruchomości. Pozostał nim do końca wojny”.
W książce czytamy dalej, że Margulies był urzędnikiem sub-prefektury. Zadziwiające było to, że mimo „żydowskiego wyglądu” miał odwagę piastować tak wysoką i łączącą się z ciągłym kontaktem z Niemcami pozycję. Henryk korzystając z możliwości, jakie dawało mu stanowisko, dostarczał różnego rodzaju ostemplowane i podpisane przez Niemców formularze, potrzebne Żydom z „aryjskimi papierami” i Polakom pracującym w podziemiu. Miriam Peleg-Mariańska opowiada też jak pomógł w znalezieniu domu i pracy oraz zdobyciu papierów dla ukrywającego się Feliksa Misiołka.
Po wojnie
Henryk Margulies wyemigrował w latach ’60 (prawdopodobnie w 1968 r.) z Polski do Izraela. Ożenił się z pochodzącą z Bielska-Białej Sabiną. Był adwokatem. W 1983 r. zaprosił Lucyllę i Wojciecha do siebie, do Tel Avivu. Jednak ówczesne polskie władze nie przyznały małżeństwu paszportów. Do śmierci, w marcu 1984 r. Henryk utrzymywał z Kowalskimi bliski korespondencyjny kontakt.
Po wojnie do Janiny Chmury - matki Lucylli, zgłosili się Leon i Juda Schindlerowie, którym obie kobiety pomogły przetrwać getto w Dąbrowie.
Historia rodzinna
W czasie wojny, miało miejsce zdarzenie, które dla Lucylli i Henryka Kowalskich ma szczególne znaczenie. Opowiada Lucylla: „Była nagonka naboru do Niemiec. Po wsi chodzili Niemcy, zabierali z domów młode dziewczyny, młodych chłopców i przyszli do mnie. Ja byłam wtedy sama, myśmy mieli wtedy wynajmowany pokoik na wsi. Niemcy kazali mi dołączyć do szeregu do wywozu do Niemiec. I ja pokazuję obrączkę i mówię, że jestem mężatką, a mężatek się nie bierze.
>>Każdy może udawać mężatkę, włożyć sobie obrączkę i sobie udawać<< i nic, nic – tak jak stałam w sukience, czy w jakiś tam papciach, tak mnie zgarnęli. No, i idziemy – idziemy tą drogą, ja zrozpaczona, co ja zrobię, mąż wróci, mnie wywiozą. I nagle – no, nie wiem, może to było sto, sto pięćdziesiąt metrów, słyszę straszny krzyk: >>Niech pan ratuje panią<<. Mój mąż jechał do pracy i coś mu mówiło, że ma wracać i nie pojechał, tylko wrócił. Jak wrócił, jak dowiedział się, że ja już jestem tam prawie pod stacją Hajdaszek, stacja kolejowa taka była – wzięli nas do wagonów. Mój mąż się zjawia i do tego Niemca ostro, tak po prostu, pewny siebie mówi: >>Co pan? Dlaczego zabieracie moją żonę?<<. Zaczął krzyczeć: >>To nie wolno!<< i puścili mnie”.