Maria Mikoś pochodzi z Humnisk, wsi położonej60 kilometrów na południe od Rzeszowa.
Jej matka, Maria Dąbrowiecka, urodziła się w Samborze – który w okresie międzywojennym był polskim miastem powiatowym, a obecnie należy do Ukrainy – i uciekła stamtąd, gdy jej owdowiały ojciec ponownie się ożenił. Żeby się utrzymać, poszła na służbę.
Ojciec, Józef Dąbrowiecki, mieszkał w Humniskach. Swoją przyszłą żonę poznał, gdy służyła u pani Stryglowej. Po ślubie Dąbrowieccy pozostali na gospodarstwie w Humniskach, a Józef zatrudnił się w kotłowni pobliskiej kopalni ropy. Pięć lat przed wybuchem wojny urodziła im się córka.
Żydzi
W Humniskach prowadził sklep spożywczy Żyd, Abraham Marek. Miał żonę Sabinę i dwie nastoletnie córki, Ankę i Minkę. Jeszcze przed wyjściem za mąż Maria Dąbrowiecka znała Marków i pomagała im czasem w pracach domowych, paliła w piecu w szabas.
Obie rodziny łączyła pewna zażyłość i zaufanie: „Oni byli z nami bardzo zżyci, z ojcem moim, oni (...) to traktowali mamę jak swoją”. Zdarzało się, że Dąbrowieccy brali u Marków towar na kredyt, jeśli akurat zabrakło im pieniędzy.
Wojna
Po zajęciu tych terenów we wrześniu 1939 roku,Niemcy wykorzystywali okolicznych Żydów przy pracach przymusowych, do 1942 roku pozwalając im zostać w swoich domach, pisze w swojej relacji dla Yad Vashem Mina Zukerman. Latem tego roku hitlerowcy zaczęli gromadzić Żydów w gettach tworzonych w większych miejscowościach. Maria pamięta widok furmanek z ludźmi i pogłoskę, że to Żydów wywożą do Rymanowa.
Pomoc
Marek nie chciał jechać do getta. Postanowił uciec. Poprosił Józefa o ukrycie rodziny.Maria wspomina:„Marek przyszedł do mojego ojca i mówi: »Józek, ratuj mnie, bo my giniemy«. Bo wiedział, wiedział, co się będzie działo. Ojciec mówi: »Jak ja cię przyjmę?«. A on mówi: »Ratuj mnie, na litość Boga!«. No i ojciec: »Ja cię poratuję, ale ty pamiętaj, że w razie czego – giniemy wszyscy«. Bo wiadomo było. (...) Przyszli wtedy w nocy do nas z Rymanowa, przyszli do nas, no i siedzieli u nas cały czas”.[Do Rymanowa Niemcy zwozili i spędzali Żydów z okolicznych wsi. Prawdopodobnie Maria była świadkiem wywózki miejscowych Żydów, w tym Marków. Likwidacja rymanowskiego getta nastąpiła latem 1942 roku – przyp. red.].
Kryjówka
Dąbrowiecki ukrył Marków w schronie wykopanym w stajni. Wejście do niego było zakryte, a na wierzchu gospodarze ustawili skrzynię ze zbożem. Schron, pomyślany jako miejsce na kilka dni, na przeczekanie najgorszego, był mały. Markowie ukrywali się tam, gdy robiło się niebezpiecznie, noce i spokojniejsze dni spędzając w stajni. Dni zamieniły się w tygodnie, czterem osobom było w schronie bardzo ciasno. Zaczęli więc korzystać także z kryjówki u Michaliny Kędry, po dwoje w każdym miejscu, relacjonuje Mina Zuckerman.
Codzienność ukrywania
Markowie w miarę możności dokładali się do utrzymania. Maria wspomina: „Oni mieli trochę (...) W domu mieli pozakopywane... Ich ojciec handlował. Sklep miał i dużo materiałów, handlował, schował – każdy się zabezpieczał jak mógł”. Te ukryte wcześniej towary Dąbrowiecka sprzedawała, a za otrzymane pieniądze kupowała żywność.
Chociaż ukrywani starali się nie dostarczać gospodarzom dodatkowych kłopotów – a nawet pomagali w drobnych domowych pracach, a Anka uczyła Marię – to jednak sama obecność Żydów w domu była obciążeniem. Rodzice wielokrotnie pouczali Marię, jak się zachowywać, by nie narazić wszystkich na wpadkę, a także co mówić, gdyby Niemcy pytali ją o Żydów. Instrukcje ojca były jasne: zaprzeczać, zaprzeczać i jeszcze raz zaprzeczać: „Mów, że nikogo tu nie było, bo jak nie, to nas rozstrzelą wszystkich, nie będzie nas. (...) Ani mnie nie będzie, ani ciebie nie będzie, ani mamy nie będzie, niczego, pójdziemy wszyscy i koniec”.
Zagrożenia
Któregoś dnia w obejściu zjawiło się gestapo. Maria jest pewna, że ktoś doniósł na nich Niemcom. Józef zdążył przypomnieć córce: „Dziecino, mów, że ich nie ma, jakby się ciebie pytali, jakby mnie brali gdziekolwiek, na rozstrzelanie – gdziekolwiek – mów, że ich nie ma! (...) nie widziałaś i nie ma, nie ma, nie ma”.
Niemcy pobili Józefa i wypytywali o Żydów. Zaprzeczał. Wypytywali też Marię, którą zmusili, by przyglądała się kaźni: „...bili go kolbami, a ja patrzyłam i krzyczałam: »Proszę mi nie ruszać ojca!«.(…) Uciekłam im, ale ten Niemiec mnie wrócił, ja uleciałam kawałek a on: »Wracaj, wracaj!«. No to musiałam się wrócić. Ojca wtenczas tak obkładali, ja mówię: »Zabijecie mi ojca!«. »To mów, czy ktoś jest czy nie ma! (...) Gadaj, bo jak nie, to ci ojca zastrzelimy! A ja mówię: »Strzelajcie, nie było tu Żydów i nie ma Żydów«”.
Skatowanego Józefa Niemcy zabrali ze sobą. Gdy szli przez wieś zauważyła ich sąsiadka, Dereszowa, znajoma Dąbrowieckiego jeszcze z czasów szkolnych. Jej mąż,volksdeutsch,wstawił się za aresztowanym. Takie poręczenie odniosło skutek i Niemcy puścili Józefa wolno, jednak naloty gestapo w poszukiwaniu Żydów powtórzyły się jeszcze dwa albo trzy razy.
Po około dwóch miesiącach (tyle według Miny Zuckerman Markowie byli u Dąbrowieckich) Józef uznał, że ryzyko dalszego ukrywania jest zbyt wielkie. Wyprowadził Marków na pola, gdzie Maria z matką nosiły im jedzenie, a sam szukał dla nich innej kryjówki. „I ojciec wtenczas (…) mówi: »Ja was jak najbardziej poratuję, tylko nie będziecie u mnie siedzieć, bo ja już nie dam rady i dalej wy nie dacie rady być«. I ojciec tam im szukał takiego zadomowienia, na takich polach siedzieli, my z mamą tam chodziły, jeść nosiły”.
Józef poprosił o pomoc znajomego, z którym pracował w kotłowni. Ten zdecydował, że zorganizuje kryjówkę dla Marków u siebie (zobacz: Helena Bocoń). We wspomnieniach Miny Markowie sami, bez niczyjego pośrednictwa, przenieśli się do Kędrów. Jej zdaniem obie rodziny nie wiedziały o sobie nawzajem.
Dąbrowieccy nadal pomagali Markom: „My mieli krowę, mleko, sery, co trzeba było, wszystko żeśmy znosiły. I do młyna, jak było trzeba, (...) po mąkę i nosiła tam, do pani Kędrowej. (…) Oni chyba byli do końca u pani Kędrowej (…)”.
Po wojnie
Dąbrowieccy woleli nie opowiadać nikomu o ukrywaniu Żydów. Byli ostrożni wobec nowej władzy. Także sąsiedzi komentowali ich uczynek raczej złośliwie: „Ee, co ci z tego, żeś Żydów przechowywał, nic z tego nie masz!”.
Abraham, Sabina, Anka i Minka przeżyli wojnę.Po wyzwoleniu na krótko zamieszkali w Brzozowie, potem wyemigrowali z Polski i osiedli z Stanach Zjednoczonych.
Do Dąbrowieckich pisali, przysyłali im paczki. Maria ma jednak żal do Marka: wyjeżdżając,obiecywał jej ojcu, że zabierze go do Ameryki. Józef bardzo na to liczył, jednak Marek nigdy tej obietnicy nie zrealizował.
Minka i jej mąż, Abraham Zuckerman, kilkakrotnie przyjeżdżali do Humnisk. Oglądali pozostałości po kryjówce, robili zdjęcia. To oni wystąpili do Yad Vashem o przyznanie Dąbrowieckim tytułu Sprawiedliwych wśród Narodów Świata.
Podczas uroczystości w Izraelu Minka w imieniu Marii posadziła drzewko.Maria żałuje, że jej tam nie było, chętnie by to swoje drzewko zobaczyła. Jest przekonana, że otrzymanie tytułu Sprawiedliwego sprawiłoby wielką radość jej ojcu.