Urodziłem się 2 czerwca 1956 roku w Parczewie, jestem synem Ludwika i Kamili Goleckiej.
Wojna
Mój ojciec urodził się 1 sierpnia 1912 roku w Parczewie. Przed wojną był porucznikiem w wojsku polskim, skończył szkołę podoficerską w Kobryniu, w Brześciu. Przed wojną pracował na kolei Warszawa - Gdańsk. Wraz z wybuchem wojny został powołany do wojska. Podczas wędrówki do Rumunii 19 września 1939 roku [wraz z innymi] został zatrzymany przez Rosjan. Wszystkim oficerom obrywano dystynkcje, kazano położyć się na oboranym polu. Zabrali im ubrania. Prowadzeni byli przez Ukrainę do Katynia. Jak wsadzali ich do pociągu, ojciec rozpoznał swojego dawnego pracownika. Ten kolejarz pomógł im uciec. Z Tarnopola do Parczewa szli trzy miesiące.
W Parczewie ojciec otworzył sklep kolonialny. Współpracował z Żydami. W 1942 roku na podstawie dekretu Żydzi z Parczewa, a także wszyscy, którzy byli przeciwko narodowi niemieckiemu, podlegali wysiedleniu. Mój ojciec dostał cynk od pracowników magistratu, Żydów, że ma być w nocy aresztowany. Ukrył się w stodole. Tam była kryjówka, z oddzielnym wejściem od cmentarza. Gestapo go nie zastało, więc aresztowało jego dwóch braci, którzy mieli rodziny, byli rolnikami niezwiązanymi w ogóle z ruchem oporu. Dostali się do Oświęcimia.
Ojciec uciekł koleją do Warszawy. Po kilku dniach znalazł się w Warszawie. Zmienił nazwisko na Golik Leon. Dostał pracę u swojego kolegi Frąckowiaka w sklepie papierniczym. Załatwił fałszywe dokumenty. Żona ojca w tym czasie nadal prowadziła w Parczewie sklep kolonialny.
Kiedy ojciec był w Warszawie, dowiedział się, że jego znajomy Mandelkern został złapany. Wieźli go do Treblinki. W Siedlcach mieli przesiadkę, Mandelkernowi i jeszcze 4 albo 5 Żydom udało się uciec z transportu. Dali mu znać, [żeby] przyjechał z pieniędzmi.
Żydzi
Ojciec dostał telefon. Miał zgłosić się do Siedlec z dużą sumą pieniędzy. Żydzi chcieli wrócić do Parczewa, załatwić jakieś sprawy. Ojciec zapłacił znajomemu z Siedlec, aby zawiózł ich do Parczewa.
Po powrocie do Parczewa i załatwieniu swoich spraw, Mandelkern poszedł do lasu, do partyzantki. Ale w lasach w tamtym czasie działało wiele różnych band. Któraś z nich napadła i obrabowała organizację żydowską, do której należał Mandelkern. [Wtedy] Mandelkern udał się do byłej żony mojego ojca, a ta schowała go w dawnej kryjówce ojca [czyli w stodole].
Mój ojciec pomagał temu Żydowi Mandelkernowi, jego żonie, i jeszcze sześciu Żydom, którzy potem dostali się do Izraela i mieszkają tam do tej pory. To byli Żydzi z Parczewa, wywodzący się stąd albo z okolic Parczewa.
Po jakimś czasie Mandelkern dostał się do Warszawy. Ojciec załatwił mu fałszywe dokumenty, pracę, mieszkanie gdzieś pod Warszawą, chyba [w Sulejówku]. Tam ojciec dowoził mu jedzenie. Któregoś dnia żona Mandelkerna, blondynka, przyjechała do mojego ojca do Warszawy. Zatrudnił ją w sklepie jako ekspedientkę.
Po jakimś czasie inni Żydzi, którzy znali Mandelkerna dojechali do Warszawy. Ojcu [było wszystko jedno]. I tak był pod fałszywym nazwiskiem, też był napiętnowany, więc im pomógł. Nowowiejska 14 - tam była fabryka papieru, sklep był na Wielkiej 10, a mieszkali na Chmielnej 58/1. Ojciec, który też się ukrywał, przynosił im jedzenie, odwiedzał ich, rozmawiał. Oni nigdy stamtąd nie wychodzili.
I tak żyli do Powstania Warszawskiego. Uciekli razem do Skierniewic do znajomego ojca.
Ojciec ich ukrywał od roku 1942 do Powstania Warszawskiego.
Dlaczego pomagał? Dla niego to chyba było wszystko jedno, bo w tym czasie, to chyba nie było takich ludzi. Był taki bezstronny. Nie wiem, na jakiej zasadzie ta pomoc, ale chyba sobie na wzajem jakoś pomagali, bo mój ojciec był w niewoli i oni też byli szykanowani, także jakaś taka braterska pomoc czy niedola ich scementowała chyba razem. Znali się dobrze, przecież ludzie jakoś się tam dobierali, nie zależało chyba ojcu żeby kogoś wydać, bo sam był represjonowany.
Gdy wojna się kończyła, małżeństwo Mandelkernów uciekło do Norwegii lub Danii. Stamtąd wyjechali do Kanady.
Jak się dostali do Kanady, to w dowód wdzięczności zaprosili mojego ojca w 1968 roku do Kanady. Mój ojciec był w Kanadzie. Rok czasu u nich, mieszkał, pracował. Mieli trzy córki, jedna się urodziła w czasie okupacji w Warszawie, tutaj odwiedzała mnie już dwa razy, mieszka w Nowym Jorku. Jedna mieszka w Montrealu, druga mieszka w Vancouver.
A ta Żydówka, która mieszka w Tel Awiwie, to ma dwóch synów, z których jeden mieszka w Nowym Jorku, a drugi w Hajfie. Tylko, że oni nie odwiedzali nas, tylko ten Mandelkern był w Polsce dziesięć lat temu. Obwoziłem go po całej Polsce, byliśmy w Krakowie, Gdańsku, Poznaniu, Warszawie, Lublinie, w Oświęcimiu. Wszystko obejrzał. Byliśmy na takiej wycieczce dwa tygodnie.
Ci już nie żyją, już poumierali, bo to był rocznik mojego ojca, ten Mandelkern to był chyba starszy, był chyba [19]10 rocznik. On już nie żyje. Tylko jego dzieci żyją.
Medal
Medal ojciec dostał na wniosek jednej z Żydówek, nazywała się Żyto, pochodziła z Łodzi, wyjechała do Izraela po wojnie.
Medal został nadany w 1993 roku w Izraelu.
Relacja pochodzi ze zbiorów Ośrodka „Brama Grodzka – Teatr NN” w Lublinie; została zarejestrowana w ramach projektu "Światła w ciemności - Sprawiedliwi wśród Narodów Świata"