Kiedy w czasie II wojny światowej w Parczewie zaczęło się mówić o tym, że Niemcy wymordują Żydów, Mumi Farbstein poprosił o pomoc Jana i Juliannę Szwajów mieszkających przy ul. Kolejowej. Poprosił o udzielenie schronienia, jeśli zajdzie taka potrzeba. „Obok nas mieszkał Goldsztein, a w mieście mieszkało kilka tysięcy Żydów”, piszą w swej relacji Mieczysław i Zygmunt Szwajowie. „Nasz Ojciec Jan często wykonywał różne prace rzemieślnicze dla potrzeb ludności żydowskiej. Żydzi często płacili za różne usługi bez podania przez Niego ceny. (...) Podczas okupacji hitlerowskiej Żydzi byli niespokojni. Mówili, że przyjdzie chwila zagłady, gdyż tak mówił Rebe z Parczewa”.
W początkach 1942 r. Szwajowie z pomocą synów (Mieczysław miał wtedy 16 lat, Zygmunt – 14, Ryszard – 9) rozpoczęli przygotowanie podziemnej kryjówki. Wejście do niej zrobili pod piecem w kuchni. Jeżeli spojrzał w to miejsce ktoś obcy, widział tylko małe wgłębienie, w którym leżało porąbane drewno. Nie było żadnych podejrzeń. Ziemię z piwnicy wynosili na pole, dość daleko za stodołą. Trwało to jakiś miesiąc. „Była to dla nas, młodych chłopców, ciężka praca”. Szwajowie pozbijali drewniane prycze, stół i taborety. Małe piwniczne okienko zostało zamaskowane od zewnątrz. „Po zakończeniu prac w piwnicy przyszedł do nas Mumi Farbstein (...) Ledwo zdołał przejść przez otwór w piecu. Za kilka dni przyniósł dwa wiadra i zostawił je w piwnicy, a miski, kubki i talerze dał Mamie”.
Latem 1942 r. Niemcy rozpoczęli deportację Żydów z Parczewa. Obstawili miasto, na dzień przed wywózką podstawili na stację kolejową wagony. Tego dnia przyszedł do Szwajów Mumi – razem z młodszym bratem Ickiem i Aleksandrem Motylem z Golubia. Motyl był aptekarzem, bardzo cenionym wśród Żydów (według relacji Instytutu Yad Vashem był kupcem). Przyprowadził ze sobą syna Mietka (lub Michała według relacji Yad Vashem) i córkę Rywkę, zwaną Ireną (lub Renią). Wszyscy weszli do piwnicy. „Na drugi dzień od samego ranka było słychać strzały w mieście. Przyprowadzono bardzo dużo ludności żydowskiej na stację i załadowano do wagonów. (...) Niemcy krzyczeli i strzelali. Ten transport kolejowy odjechał do Treblinki. Tam też odeszła kolumna Żydów składająca się z około dwóch tysięcy osób. Około 700 osób uciekło do Lasów Parczewskich. O planowanym wywozie powiadomił je Żyd Migdał, który otrzymał wiadomość od zawiadowcy stacji kolejowej, Tomasza Witkowskiego”.
Szwajowie podjęli trud utrzymania Żydów. Zdobywali pożywienie, Julianna gotowała dla wszystkich, prała bieliznę i pościel. Wszystko to w sytuacji trwałego zagrożenia – bo pod nosem stacja kolejowa pełna Niemców. Do tego jeszcze przychodzili oni na wódkę po sąsiedzku. Było kilka rewizji, ale szczęście Szwajom dopisało. A przecież w razie wpadki śmierć groziła nie tylko rodzinie, ale i sąsiadom. „Pod płot i już”, mówi pani Janina, żona Zygmunta. „A Żydów Niemcy zabijali od tak, chodzili i strzelali”.
Mało kto wiedział o ukrywających się. W pamięci rodziny utkwiły... pierogi. „Przyszła kiedyś sąsiadka”, mówi pani Janina. „A coś ty tyle pierogów nagotowała?”, pyta teściową. Początkowo Żydzi wychodzili wieczorami na dwór, żeby rozprostować kości, ale zauważył to któryś z sąsiadów. „Panie Janie, wszystkich nas rozstrzelają”. Więc potem wymykali się już tylko w środku nocy.
Latem 1943 r. Aleksander Motyl odesłał syna i córkę samotnie do Golubia, ucząc ich wcześniej modlitw katolickich i zaopatrując w medaliki. Dzieciom pomogła rodzina Kaczmarków.
Kryjówkę opuścił także Mumi i przyłączył się do partyzantów w Lasach Parczewskich. Gdy nabawił się tyfusu, wrócił do piwnicy. Niebywałe szczęście miał wtedy młody Mietek Szwaj, który prowadząc chorego Mumiego, natknął się na niemiecki patrol. Niemiec machnął ręką (chociaż widział przed sobą Żyda) i stwierdziwszy, że i tak obaj umrą na tyfus, puścił ich wolno. Po wyzdrowieniu Mumi wrócił do lasu, ale zginął w akcji. W partyzantce byli też Icek i Mieczysław Szwaj.
Żydzi przetrwali w ukryciu aż do wejścia Armii Czerwonej w lipcu 1944 r. Icek wyjechał do Lublina, a w 1951 r. wyemigrował do USA. Ze Szwajami utrzymywał kontakt listowny, przysyłał paczki. Aleksander Motyl miał zginąć w drodze do córki, która ukrywała się w Zalesiu koło Borów Tucholskich. Jego dzieci osiedliły się w USA i Izraelu.
W 1994 r. Icek napisał do Instytutu Yad Vashem w Jerozolimie wniosek o nadanie Szwajom tytułu Sprawiedliwych wśród Narodów Świata (notabene jego relacja różni się trochę od tego, co zapamiętali Mieczysław i Zygmunt). 20 października 1999 r. Yad Vashem przyznał pośmiertnie Juliannie i Janowi Szwajom tytuł Sprawiedliwych. W 2001 r. w Lublinie medal w ich imieniu odebrał syn Zygmunt.
Artykuł pochodzi z portalu: www.lubelskieklimaty.pl