(Opowiada Szlomo Gorzyczański, uratowany przez rodzinę Czechońskich):
Gorzyczański Szlomo, Salek, Salomon po polsku, urodziłem się w Łodzi, w Polsce, mniej więcej w 1935 roku. Mój ojciec urodził się w Tomaszowie Lubelskim. W czasie wojny byłem w Tomaszowie Lubelskim.
W drugiej wojnie światowej przejechaliśmy do Tomaszów Lubelski, jak się skończyła wojna przeszedłem do Łodzi. W Łodzi prawie się nie uczyłem, może pół roku. Potem przyjechałem do Niemców, z Niemców do Francji. Przyjechałem nielegalnie do Palestyny [więc] Anglicy wzięli mnie z powrotem do Niemiec.
W 1948 roku przyjechałem do Izraelu, byłem w kibucu. Tam się uczyłem, byłem w izraelskim wojsku. Potem się nauczyłem fach w wojsku. Skończyłem techniczną szkołę. Pracowałem w różnych miejscach, w fabryce wojskowej, w LOP - elektrooptica, byłem instruktor z dziećmi, uczyłem dzieci technicznych rzeczy. Teraz już nie pracuję. Mieszkam w Rishon LeZion. Mam żonę, trzy dzieci, sześć wnuków.
Wojna
Po urodzeniu ja dużo nie pamiętam, tylko że mieszkałem w Łodzi, w ulicy 11 Listopada i pamiętam, że jak jeszcze byłem małe dziecko, w ogóle nie byłem w szkole. Była wojna. Słyszałem trochę, jak się bombarduje. Pamiętam, że potem widziałem polskie wojsko. Jak Niemcy weszli do Łodzi, zrobili tam getto. Razem z całą rodziną żeśmy pojechali do Tomaszów Lubelski, gdzie się mój ojciec urodził, miał tam familie.
W Tomaszów Lubelski dom mojego ojca familii był już zburzony. Byliśmy u jakiejś polskiej familii. Mój ojciec znał Polaków. Niemcy zaczęli później robić akcje przeciwko Żydom. Jak Niemcy powiedzieli, wszyscy Żydzi mają być w jakimś miejscu, mój ojciec zawsze nie poszedł. Ukrywał się i nie przychodził aż się ta akcja skończyła.
Jeden raz byliśmy u familii Czechońskich w Tomaszów Lubelski, tam żeśmy się skryli. Jak ostatnim razem zrobili akcję, mój ojciec zostawił mnie u tej polskiej familii Czechoński i powiedział, że jeszcze wrócą. Jeszcze parę dni wrócą. Od tego dnia oni więcej nie wrócili. Zostałem u tej polskiej familii.
Więcej nie widziałem [rodziny]. Myślę, że ich zabili. Tak słyszałem po wojnie, ale nie widziałem. Jakby żyli, to by wrócili do Tomaszowa i by się spytali o mnie, szukaliby mnie.
Emilia Czechońska miała sklep. Tak samo w mojej familii, zanim zaczęła się wojna był tam sklep do wina. Oni dlatego się znali. Jej mąż Pieter Czechoński był policjantem, tak samo w czasie, kiedy Niemcy tam byli. On miał jakiś kontakt z AK. Byłem u nich w małym pokoju. Dwa lata do 1944. Przy końcu 1944 roku przyszła armia rosyjska.
Powiem - dlaczego [mnie ukrywali]. Oni znali mojego ojca i moją matkę. Nikt nie wiedział, że to będzie dwa lata. Piotr Czechoński powiedział: „Nie mogę, nie mam sumienia, wziąć i wyjąć cię, i dać do Niemców albo wyrzucić ciebie z domu. Nie mogę [tego] zrobić”.
Możliwe, że jakby wiedzieli z początku, że to będzie [trwało] dwa i pół roku, nie chcieliby. Nie każdy jeden zrobił. [Może] myśleli, że po tydzień, dwa to się nie skończy, że [mój ojciec po mnie wróci]. Słyszałem tylko, że mojego ojca i matkę ktoś wziął do Niemców.
Cały czas byłem u nich w domu. Przy końcu mieli problemy ekonomiczne. Nie było za dużo do jedzenia. Ukryli mnie w malutkim pokoju za szafą. To było koło dużej szosy, [którą] przechodzili niemieckie wojska. Czasami nawet niemieccy żołnierze przychodzili do tego domu. Ukrywałem się w szafie czy gdzieś w innym miejscu, aż oni wyszli.
Nie uczyłem się, nie miałem co robić. Mój ojciec z początku uczył mnie troszeczkę mówić po polsku, nie mówić tylko... nie pisać no... czytać! Zapomniałem. Nie miałem co robić cały dzień i dlatego zacząłem czytać. Z początku rzeczy dla dzieci, doszedłem do tego, że zacząłem czytać literaturę dużych człowieków. Jeszcze pamiętam do dzisiaj Dorian Gray, portret Dorian Gray.
Byłem biały [miałem białą skórę], bo nie wychodziłem w ogóle. Byłem cały czas w domie. Oni mieli trzy dzieci, a potem cztery. Z początku oni nie wiedzieli, że ja jestem Żyd. [Ich rodzice] powiedzieli, że nazywam się Julek, bo to jest polskie imię, nie żydowskie. I byłem tak dwa lata. Oni mi dali jeść i wszystko, i oni mnie wyratowali. Żeby nie oni, to ja bym nie był tutaj teraz.
Trzeba zauważyć, że jeśli Niemcy by mnie złapali, to nie tylko mnie by wzięli, ale tak samo tych Polaków by wzięli. Zabiliby ich tak samo. Jak złapali jakiegoś Żyda, ubili go i tak samo tych Polaków, co razem z nim. Wiedziałem, co to jest śmierć. Hirsz Gorzyczański, Sara Gorzyczański albo Sala. Duża familia była w Tomaszowie, moja familia, mojego ojca. Dużo tej familii poszło do Bełżec. Nie tylko mój ojciec i moja matka, tak samo cała familia poszła.
Kryjówka
To był prywatny mały dom, dwa i pół pokojów, myślę - nie więcej. Nie było dużo miejsca.
Była mała szafa, [a za szafą] była mała nisza. Ja [siedziałem] w tej niszy. Prawie nie wychodziłem. Oni przez cały dzień nie byli [w domu], bo poszli do pracy, a dzieci do szkoły. Byłem tam sam, to kręciłem się [po] całym domu. Oni się bali, że przyjdą Niemcy i zaczną tam szukać, [więc] włożyli mnie do wózka specjalnie za szafą, żeby nie widzieli mnie, tylko żeby nie widzieli. Jak się spytają kto to jest, to powiedzą, że ja jestem chory i dlatego jestem tam.
Nie czułem się jako dziecko. Nie było mi za ciężko. Jakby to był ktoś większy, to by było bardzo ciężko. Czytałem gazety i chciałem, żeby już Niemcy odeszli stąd, żeby przyszli rosyjskie wojska, ktoś inny. Nie bałem się dużo, bo byłem dziecko, dziecko się nie tak bardzo za dużo boi. Wiedziałem tylko, że nie wolno mi wyjść. Nie wolno, żeby mnie widzieli. To wiedziałam.
A jak przychodzili jacyś ludzie do Czechońskich, to byłem za szafą. Nigdy mnie nie wiedzieli, nigdy nie wyszedłem. Było bardzo trudno kaszlnąć. Musiałem trzymać. Myślę, że teraz ludziom, którzy mieszkają czy w Izraelu, czy w Polsce, trudno jest sobie wyobrazić, że można dwa lata siedzieć za szafą...
Myślę, że ludziom, co byli w łagierach, w obozach, było trudniej. Mnie było dobrze.
Jak [rodzice] mnie wzięli do tych Polaków, to płakałem. Chciałem iść z rodzicami razem. Oni powiedzieli: „Jeszcze tydzień, dwa tygodnie, będzie cicho, wrócimy i cię weźmiemy”. Nie wiedziałem, że to będzie dwa lata. Ale oni nie wrócili.
Jednym razem wyszedłem i wróciłem po południu. Byłem w Tomaszowi. [Podeszły] do mnie dzieci polskie i powiedzieli, że ja jestem Żyd. Powiedziałem, że nie jestem Żyd. Chcieli mnie złapać i wziąć do Hitlerjugend czy coś takiego, ale udało mi się uciec. Wróciłem do tej polskiej familii. I od tego czasu więcej nie wyszedłem, aż przyszło to rosyjskie i polskie wojsko. Strzelali.
Jednego razu myśleli, że Niemcy wiedzą, żandarmeria niemiecka wie. To już było, kiedy rosyjskie wojsko było niedaleko od Tomaszowa. Oni mnie wzięli w nocy. Parę dni byłem u innej familii polskiej. Nie wiem, jak się ona nazywa. Trzy lata [temu] dowiedziałem się, że po wojnie zamiast [rodzinie, która] mnie schowała [dać] medal, że byli przeciwko Niemcom, wzięli [ich] na przesłuchanie. Nie było [im] dobrze.
Jak była wojna nikt nie wiedział [że byłem przechowywany]. Po wojnie ci co byli niedaleko tego domu powiedzieli, że wiedzieli, ale myślę, że oni nie wiedzieli. I dobrze. Jakby wiedzieli, możliwe, że by powiedzieli.
Wyzwolenie
„Symcha”, radość, czułem radość. Polska familia powiedziała mi, że jeszcze dzień, dwa dni żebym nie wyszedł, bo nie wiedzieli co będzie. Czy Niemcy nie wrócą i co rosyjskie wojsko zrobi. Po dwóch dniach wyszedłem stamtąd. Zacząłem lecieć. Wyszedłem normalny.
Czechońska familia powiedzieli mi, że przyszli dwa Żydy - są w polskim wojsku w Tomaszowie. Powiedzieli, żebym doszedł do nich. Doszłem i powiedziałem, że jestem Żydem i zostałem się u Czechońskiej familii, a ci Żydzi pojechali do Lublina. W Lublinie oni [żołnierze] powiedzieli do innych Żydów, że [w Tomaszowie] jest żydowski dzieciak. Powiedziałem im, jak się nazywam. Z mojej familii jeden tam był Gorzyczański. On wiedział, kto ja jestem. Poprosił, żeby oni [żołnierze] mnie [przywieźli] do niego. Przyjechali i wzięli mnie do Lublina. Tam przyszedłem do mojej familii. Potem pojechaliśmy do Łodzi a z Łodzi przez Austrię do Niemiec.
Ja się nie żegnałem, bo myślałem że ja przyjadę do nich, że wrócę do nich, że będę jakiś tydzień [w Lublinie] i wrócę. Oni tak samo może nie byli pewni, że ja nie wrócę. Już nie wróciłem więcej. Moja kuzynka przyjechała tam jeszcze raz do nich. Oni umarli i ja nie widziałem ich więcej. Dzieci widziałem, jak się przyjechałem tutaj do Polski. Jeden mnie zna, a drugi urodził się, jak już odszedłem. Wtedy byli dwa chłopaki i jedna córka. Córka nie była w domu, uczyła się. Ja [jej] prawie nie znam. Z tych dwóch chłopaków jeden nie żyje, jednego widziałem, mieszka w Tychach.
Medal
Ja cały czas chciałem, żeby te Polaki dostali coś. W Izraelu, w Jerozolimie powiedziałem, że ta polska familia, że oni mnie uratowali. [Że oni są] Chassidum Ota Olam […]. Powiedziałem to w Jerozolimie, powiedzieli to samo w Warszawie, w polskiej konsuli i zrobili ceremonię w Tomaszowie Lubelskim. Na tej ceremonii [ich nie było]. Już nie żyli. Telefonowałem do ich synów, żeby przyjechali. Powiedzieli, że przyjadą. Przyjechał tylko jeden [syn] i ja. On wiedział, pamiętał, że u nich byłem. Czasami się nawet kłóciliśmy, jak dzieci. On tak samo już jest starszy człowiek. Bardzo ładnie mnie przyjęli, są dobra familia.
Ja nie zacząłem do tego wracać, tylko moja Sara. Pracowała w ambasadzie izraelskiej w Polsce i ona przyjechała do nich i mówiła z tymi dziećmi. Ja miałem jakiś kontakt nieduży z tą familią. Są zapisani w Yad Vashem.
Nie wracałem do tego. Przeszedłem drugą wojnę światową, przeszedłem jako człowiek. Są ludzie, co nie przeszli z głową, z nerwami.
Opowiadałem o tym bardzo mało, prawie nikomu. Opowiadałem, że byłem w Polsce, że się wychowałem. Pierwszy raz wszystko opowiadałem, napisałem [do Yad Vashem], żeby napisali tych Polaków, że zostawili mnie przy życiu.
Ale teraz coś się zmieniło. Teraz opowiadam mniej więcej wszystko.
Mam nadzieję, że więcej takich rzeczy nie będzie, nie tylko dla Żydów, tak samo dla innych.
Są ludzie co myślą, że Polacy nie zrobili dosyć. To możliwe, ale ludzie nie wiedzą, że w tym czasie byli Polacy, co tak samo wzięli Żydów i dali ich do Niemców, może zabili Żydów.
Ja znałem jedną, co AK złapał ich. Ludzie muszą wiedzieć, że w tym czasie... Weź teraz Żyda, poproś kogoś, żeby wziął takiego chłopaka jak mnie i żeby go trzymał dwa lata. To kosztuje. Nie każdy to może zrobi dzisiaj, Żyd dla Żyda. To samo było w Polsce, ale w Polsce byli i tacy ludzie, i byli inni. Kto wziął Żydów... Można było go zabić, to nie było tak prosto. Zostałem przy życiu, tak samo mój wujek i jego żona. Bo byli Polacy...
Relacja pochodzi ze zbiorów Ośrodka „Brama Grodzka – Teatr NN” w Lublinie; została zarejestrowana w ramach projektu "Światła w ciemności - Sprawiedliwi wśród Narodów Świata"