Najpierw do dworu w Orwidowie Dolnym na Wileńszczyźnie przyszła para Dąbrowiczów z kozą Sabiną. „Nie byli Żydami, ale pochodzenia kozy nie jestem pewna. Żydzi lubili kozy“.
Potem zjawili się: Stefan Świerzewski z żoną Natą, katoliczką pochodzenia żydowskiego. Ukrywali się w Wilnie, ale przyszedł sąsiad i oznajmił właścicielce mieszkania, że trzyma Żydówkę, więc jeśli się nie wyprowadzą, to zamelduje.
„Zwołałam pracowników i powiedziałam: ››Świerzewscy chcą iść do Warszawy. Proponuję, żeby zostali, ale to wy zdecydujecie‹‹. I wszyscy odpowiedzieli: ››Panienko, niech zostaną, bo jak my im pomożemy, to ktoś i naszej pani w Rosji pomoże‹‹”.
Matka pani Dąbrowskiej została w czerwcu 1941 r. wywieziona w głąb Rosji.
Potem było tak: pojechała do Wilna, wstąpiła do Fedeckich, mieli dom, a na werandzie przechowywali małżeństwo Minkowskich. On był adwokatem z Sosnowca a ona córką znanego w Wilnie dentysty. Zapytali, czy by ich nie wzięła. Proszę, dom jest duży.
Później znowu była w Wilnie. „Pani może – zwrócono się do niej – uratować dziecko”. Dziewczynka nazywała się Miriam, miała trzy latka, była blondynką i mówiła tylko po rosyjsku, wynieśli ją z getta.
Ostatnia przyszła Sonia Tajc, wnuczka Nitsonów, bogatych ziemian. Miała 15 lat, źle mówiła po polsku. Co robić? Wymyśliła: Sonia będzie z Januszkiem paść krowy, wcześnie rano wypędzą, wracać muszą po zmroku.
Ale to nie koniec. Byli jeszcze znajomi z wileńskiej grupy „Po Prostu” oraz różni Żydzi na dwa, trzy dni. Także Helena Snarska czyli Lusia Wajnryb, która wyskoczyła z pociągu jadącego do Treblinki i dotarła do Wilna do ks. Kretowicza, który – tak jak ks. Chlebowski – załatwiał Żydom metryki urodzenia.