Doświadczenie ukrywania się Żydów w polskiej literaturze pięknej

Jak w polskiej literaturze pisano o doświadczeniu Zagłady? Jak temat ukrywania się Żydów przedstawiali w swojej twórczości Zofia Nałkowska, Tadeusz Różewicz oraz Ida Fink? Czym dla tych autorek i autora było ukrywanie się po tzw. aryjskiej stronie? Przeczytaj opracowanie autorstwa dra hab. Tomasza Żukowskiego, historyka literatury z Instytutu Badań Literackich Polskiej Akademii Nauk, który zajmuje się problemami dyskursu publicznego w Polsce. Artykuł jest częścią zakładki tematycznej: Zagłada Żydów z perspektywy kultury polskiej.


Spis treści


Czym było ukrywanie się po „aryjskiej stronie”? Przyzwyczailiśmy się myśleć, że uciekinierzy z gett ukrywali się przed niemieckim okupantem. Na pewno tak, ale nie tylko. Konieczność ukrywania się wynikała z faktu, że żydowscy Polacy po „aryjskiej stronie” znajdowali się w przestrzeni, w której ich współobywatele, lokalna ludność polska, odmawiała im prawa do wspólnoty. Klasyczną i najczęściej przywoływaną lekturą na temat wykluczenia Żydów jest wydane w 1946 r. opowiadanie „Wielki Tydzień” Jerzego Andrzejewskiego, które ukazuje przekrój postaw Polaków wobec żydowskich współobywateli.


W niniejszym tekście przywołuję utwory mniej znane, napisane tuż po wojnie (Wiza Zofii Nałkowskiej, Gałąź Tadeusza Różewicza) lub opublikowane kilkadziesiąt lat po Zagładzie (Schron Idy Fink). Wybrałem je po to, żeby zaproponować rozumienie i opis fenomenu ukrywania się nie tylko w kontekście prowadzonej przez państwo niemieckie planowej eksterminacji, ale także w kontekście polskiej kultury i polskich postaw. Chcę pokazać, że naznaczanie piętnem żydowskości i ukrywanie się przed napiętnowaniem wiążą się także z wykluczeniem Żydów w polskiej kulturze. W czasie Zagłady naznaczenie piętnem było śmiertelnie groźne, ale problem istniał zarówno przed, jak i po wojnie. Wielu żydowskich Polaków obawiało się powrotu do żydowskiej tożsamości nawet po wyzwoleniu. 

Słowo niszczy kryjówkę. Ukrywanie się według Tadeusza Różewicza

W okupacyjnych wspomnieniach Michał Głowiński opisał sytuację, którą przeżył jako kilkuletni chłopiec, po ucieczce z getta warszawskiego oczekując w kawiarni na szukającego kryjówki opiekuna:

„W maleńkim lokalu stało nie więcej niż pięć stolików, ludzi było niewielu, mogłem więc słyszeć wszystko, co się mówi. [...] Kobiety – może pomocnice, może klientki – skupiły się wokół właścicielki i coś szepczą. Ale też intensywnie mi się przyglądają. Byłem już na tyle doświadczonym ukrywającym się żydowskim dzieckiem, że od razu pojąłem, co to oznacza i co może zapowiadać. Poziom strachu wzrósł radykalnie. To przyglądanie czułem wręcz namacalnie, jakby mnie smagało. [...] Słyszałem: »Żydek, z pewnością Żydek…«.”

To tylko jedno z bardzo wielu opisów tej samej, powtarzającej się sytuacji. Zawsze towarzyszy jej lęk i poczucie śmiertelnego zagrożenia. Ukrywający się reagowali natychmiastową ucieczką, jeśli tyko był na nią jeszcze czas. Musimy zrozumieć, że w okupacyjnych realiach ujawnienie obecności Żyda po „aryjskiej stronie” oznaczało ze stuprocentową niemal pewnością pojawienie się szmalcownika lub donosiciela. To z kolei oznaczało śmierć. Marek Edelman pisał o wojennej Warszawie: „wtedy, jeżeli ci nie pomogli, to na drugim rogu cię zabili”. Zawsze wśród przechodniów znalazł się ktoś, kto rozpoznał i doniósł.

Tematem noweli Gałąź (napisanej w 1948, a opublikowanej dopiero w 1955 r.) jest podobna sytuacja i podobne doświadczenie. Różewicz wydobył z nich to, co moim zdaniem najistotniejsze: wykluczenie ze wspólnoty. Gałąź można potraktować jako opowieść o „wrogim terytorium”, będącym sceną i kontekstem ukrywania się.

Tadeusz Różewicz znał okupacyjne realia. W autobiograficznej prozie Drewniany karabin pisał o tym, jak musiał „zniknąć” z rodzinnego Radomska, kiedy szkolni koledzy zaczęli mówić o żydowskim pochodzeniu jego matki.

Gałąź opowiada historię kilkuletniego żydowskiego chłopca zamkniętego w szafie w parterowym domu na przedmieściach. Pokazuje jego samotność i tęsknotę za matką. Chłopiec czeka na nią i chce wyjść jej na spotkanie. Ma nadzieję, że z przestrzeni, od której jest oddzielony ścianami kryjówki, przyjdzie ktoś, kto go uratuje.

Dzieje się jednak inaczej. Kiedy podchodzi do okna, zauważają go chłopcy bawiący się na podwórku. Pada tylko jedno słowo: „Żyd!”, za którym leci kamień.

Tekst Różewicza to klasyczna nowela. Narrator skupia się na jednym wątku, napięcie rośnie i w finałowej partii – w tak zwanym „punkcie sokoła” – zostaje rozładowane. Ów punkt to właśnie spotkanie z polskim otoczeniem i padające stamtąd: „Żyd!”. Polskie słowo, a może polszczyzna w ogóle, stają się w ten sposób najważniejszym bodajże bohaterem noweli. Nie dowiadujemy się, co stało się z żydowskim chłopcem. Ci, którzy znają realia okupacji, mogą się tego domyślać. Różewicz skupia się na czym innym.

Rozpoznanie i nazwanie ukrywającego się przez polskie dzieci jest działaniem. Krzyk „Żyd!” to gest wykluczenia, oznacza tyle, że dla kogoś napiętnowanego w ten sposób nie ma miejsca we wspólnej przestrzeni. Słowo – tak jak kamień – niszczy kryjówkę. Jest aktem przemocy i wydaje na przemoc otoczenia.

Michał Głowiński pisał o szczególnym charakterze słowa „Żyd” w polskiej kulturze i języku, o tym, że nie daje się ono użyć w funkcji czysto opisowej, tak jak inne określenia narodowości czy pochodzenia. Na mocy kulturowej normy oznacza napiętnowanie oraz wygnanie i realnie nimi jest. Dlatego właśnie było i jest używane w mowie publicznej po to, żeby dyskredytować i odmawiać prawa do istnienia wśród „nas”, „swoich”.

Nie tylko fizyczna przestrzeń polskich miast i wsi, ale polszczyzna rozumiana jako kulturowa przestrzeń, w której wszyscy żyjemy, nie dawała żydowskim Polakom bezpiecznego schronienia. W warunkach Zagłady oznaczało to – jak pisałem wyżej – wyrok śmierci. Różewicz pokazuje, że ukrywanie się to przebywanie w otoczeniu, które jest na najgłębszym poziomie wrogie i które wyklucza. W ostatecznym rachunku chce zabić i zabija.

Ukrywanie się jako gra przed innymi. Zofia Nałkowska o tożsamości podczas Zagłady i po niej

W opowiadaniu Wiza Zofii Nałkowskiej (część zbioru Medaliony, wydanego w 1946 r.) ukrywanie się oznacza grę przed otoczeniem, udawanie, że jest się kimś innym. Narratorka rozmawia z byłą więźniarką Auschwitz. Opowiadanie stylizowane jest na reportaż, ale wiemy, że Nałkowska będąc członkinią Głównej Komisji Badania Zbrodni Niemieckich w Polsce tuż po wyzwoleniu rzeczywiście wysłuchała wielu świadectw ofiar hitlerowskich zbrodni. Sprawozdanie zaczyna się od zaskakującego zdania:

„Tak więc [ona] naprawdę nie ma niechęci do Żydów, choć sama jest chrześcijanką. Przeszła na katolicyzm jeszcze w początkach wojny, gdy bardzo się męczyła oglądając tyle niesprawiedliwości i okrucieństwa. Myśl o mękach Pana Jezusa pomagała jej łatwiej to znieść. Miała polskie nazwisko i polskie papiery [dokumenty tożsamości – red.], w obozie była jako Polka, nie jako Żydówka”.

Czy mówiąc o okrucieństwach bohaterka opowiadania ma na myśli pierwsze prześladowania Żydów po wkroczeniu hitlerowskiej armii, które zagrażały także jej? Czy mogła łatwiej je znosić ze świadomością, że udało jej się wydostać z grona skazanych? Czy „myśl o mękach Pana Jezusa” była jednocześnie myślą o tym, że pod krzyżem jest bezpieczna już jako chrześcijanka? Zapewne w jakimś stopniu tak, bo związek chrześcijaństwa z prześladowaniem Żydów wyraźnie ją niepokoi. Tak jakby miała niewygodną świadomość przejścia ze strony prześladowanych, na stronę oprawców. Nie żywi niechęci do Żydów, „choć sama jest chrześcijanką”. Nie dlatego, że nią jest, ale mimo to.

Charakterystyczna jest także niechęć do wejścia w powojenny świat:

„Nie rozstała się ze swym obozowym chałatem w szare i granatowe pasy. Aż dotąd też ma włosy obcięte krótko przy głowie, jak mężczyźni. I na niej taką samą w pasy czapeczkę”.

Słowo „chałat” przywodzi na myśl żydowskie piętno, jest znakiem rozpoznawczym, ale przecież pasiak obozowy miał z pewnością trójkąt z literą „P”, a więc był – tak jak chrześcijaństwo – przepustką do świata większości, bo więźniowie obozów traktowani byli jak narodowi męczennicy. Pasiak jest więc jeszcze jednym kamuflażem, pozwalającym przetrwać na wrogim terytorium.

Bohaterka Nałkowskiej chce podróżować, zobaczyć morze, pojechać do przyjaciółki do Poznania. W roku 1945 i 1946 podróże po Polsce nie były dla Żydów bezpieczne. Wielu z nich zginęło w tak zwanej akcji pociągowej, w której oddziały podziemia zabijały żydowskich podróżnych. „Jej oczy brunatne świecą się silnie, policzki są ciemne, rumiane”. Nałkowska zwraca uwagę na wygląd, który może okazać się niebezpieczny.

Czytelnicy zwykle zapamiętują opowiadanie ze względu na scenę w obozowej kuchni. Przy obieraniu kartofli więźniarki znajdują mysie gniazdo w łupinie i zastanawiają się, co z nim zrobić. Oddać kotu? Łupina wyjedzonego kartofla jest dla małych myszy ukryciem, tak jak chrześcijaństwo i pasiak dla bohaterki. Stąd jej współczucie dla istot wystawionych na widok i tym samym bezbronnych wydanych na przemoc.

„Więc schowałam je na powrót do tej łupki i zasunęłam głęboko w słomę”.

Kobiety wygnane „na wizę” – w obozowym języku nazywano tak łąkę, gdzie wypędzano nagich więźniów podczas dezynfekcji – są poniekąd w podobnej sytuacji. Myszy były „jakby gołe”, z kolei więźniarki wyglądały „jakby jakieś zwierzątka”. Opowiadanie zmierza ku otwartej manifestacji ukrywanej tożsamości. Najpierw pojawiają się tylko jej sugestie: „Niemcy na pewno dlatego ich tak nienawidzili, że ich było tak dużo... Francuzki, Holenderki, Belgijki, dużo Greczynek. Te Greczynki były w najgorszym stanie. Polki i Rosjanki były silniejsze”. Pod określeniami narodowości kryją się skazani Żydzi, ale dowiadujemy się o tym z ostatnich zdań opowieści: „Tego dnia właśnie Greczynki śpiewały hymn narodowy. Nie po grecku. One śpiewały po hebrajsku żydowski hymn...”.

W wypowiedzeniu tożsamości – wokół którego krąży opowieść bohaterki Nałkowskiej – jest moc, ale i niebezpieczeństwo. Greckie Żydówki śpiewają siłą „tęsknoty i pragnienia”, „jakby były zdrowe”, choć były najsłabsze. Tęsknotę i pragnienie wolności bycia tym, kim się jest, dzielą zapewne z obserwującą je więźniarką na „aryjskich papierach”. Ujawnienie tożsamości okazuje się śmiertelnie niebezpieczne: „Na drugi dzień była selekcja. Przyszłam na wizę i wiza była pusta”.

Bohaterka Nałkowskiej nie może oderwać się od historii kobiet z „wizy”, ciągle do niej wraca. „Mówi wciąż o nich, nie o sobie” – podkreśla kilkakrotnie narratorka, jakby naprowadzając czytelnika na to, co zmarginalizowane i trudne do wypowiedzenia wprost. Opowiadanie o „wizie” jest jednak w gruncie rzeczy jej historią. Sposobem na mówienie o sobie, a jednocześnie zachowanie kamuflażu. „Wiza” to przecież nie tylko obozowa łąka, słowo to oznacza przede wszystkim udzielane cudzoziemcom pozwolenie na przekroczenie granicy i pobyt na terytorium państwa. W mówieniu o „wizie” jest pragnienie wypowiedzenia własnej tożsamości, a jednocześnie strach przed jego konsekwencjami.

Kryjówka jako metafora porządku społecznego. Ida Fink o wykluczeniu Żydów

W opowiadaniu Wiza koniec wojny nie jest dla Żydów końcem ukrywania się. Dlaczego? Ida Fink, która sama musiała ukrywać swoje żydowskie pochodzenie podczas wojny, pracując pod fałszywym nazwiskiem jako robotnica przymusowa w Niemczech, podejmuje temat ukrywania się i łączy go z trwałym wykluczeniem Żydów z polskiej wspólnoty.

W opowiadaniu Schron (z tomu Skrawek czasu, wydanego po raz pierwszy w Londynie w 1987 r.) żydowska para odwiedza polską rodzinę, u której przetrwała wojnę. Przyjechali zobaczyć nowy dom. Jego gospodarze wybudowali go za pieniądze otrzymane za pomoc w ukrywaniu się. Okazuje się, że stawiając dom nie zapomnieli o miejscu dla swoich wojennych podopiecznych:

„[Gospodarz] podniósł czerwono pastowaną deskę i kazał nam zajrzeć:

– Ot, teraz, gdyby co, nie będziecie się gnieździć jak kury, schron jak malowanie, z komfortem!

Nachyliłam się i zobaczyłam schody prowadzące w głąb ciemnej, bez okien, bez drzwi, małej izby. Stały tam dwa łóżka, dwa krzesła i stół”.

Dla ocalałych sens tak zorganizowanej przestrzeni jest jasny: „Jak przyjąć [...] ten wyrok schronu [...] – pyta mężczyzna – wyrok śmierci znów na nas wydany? I przez kogo? Przez dobrych, życzliwych nam ludzi… [...] Tam w chacie, jakbym się nad własnym grobem pochylał…”.

Nie mogą pogodzić się z wyznaczonym im miejscem pod podłogą, z oczywistym przekonaniem, że przemoc się powtórzy i że ich pozycja jako Żydów w gruncie rzeczy się nie zmieniła.

Nowy dom to metafora porządku społecznego i pozycji zajmowanych w nim przez bohaterów opowiadania. Wykluczeni mogą tylko zapłacić za doraźną pomoc i wrócić na dawne miejsce. Akt humanitaryzmu nie zmienia społecznych zasad, w których zanurzeni są ratujący i ratowani. Nie narusza praktyk i nie daje równouprawnienia. Niezauważalne, bo oczywiste dla większości, znaki i mikro-działania odbudowują pierwotną różnicę. Różnicę między pełnoprawnymi gospodarzami, a tymi, których miejsce jest w schronie. Którym dyskretnie przypomina się – w dobrej wierze i z życzliwości naturalnie – że tylko czasowo i warunkowo znaleźli się na powierzchni, we wspólnej przestrzeni. Nie pokój gościnny, ale schron.

Nowy dom powstał za pieniądze dawnych podopiecznych. Nie mogli zapłacić od razu, ale obiecali, że po wojnie sfinansują budowę. Ocalali rozumieją tę umowę jako coś, co wypływa z nawiązującej się między obydwiema stronami solidarności. Za pomoc w sytuacji, w której sami byli wykluczeni, oferują pomoc w wydźwignięciu się z biedy, a więc z rodzaju wykluczenia, który dotyczy ich gospodarzy. Działają tak, jakby akt solidarności, który pozwolił im przeżyć, znosił różnice – tym razem społeczne.

Polska rodzina – mimo bliskości i życzliwości – traktuje tę sytuację inaczej. Kiedy dom jest gotów, nie staje się wspólnym miejscem, gdzie znikają różnice, jak chcieliby ocalali. Przestrzeń, która miała nieść kres wykluczeniu, przypomina o nim.

Nowy dom można było traktować jako zapowiedź wspólnoty, solidarności, może wręcz równych praw. Niemal przyjęcia w poczet najbliższych. Ocalali z radością wracają do polskiej rodziny. Bohaterka wspomina: „żyjemy, jesteśmy razem… nic nam nie grozi. Byłam szczęśliwa. Machałam ręką przez okno do czekającego nas na stacji wuja… do gospodarza”. Pokazanie schronu, a więc przypomnienie o zajmowanej pozycji, jest końcem złudzeń. W drodze powrotnej, na stacji „ich szybki, nerwowy krok sprawiał wrażenie ucieczki”.

Polska okazała się krajem, gdzie nie sposób przekroczyć różnicę.

Zakorzenione w kulturze wykluczenie Żydów stanowiło nie dający się pominąć kontekst ukrywania się w czasie okupacji. Kryjówka stawała się koniecznością, kiedy nie można było znaleźć schronienia we wspólnej, polskiej przestrzeni.

Ukrywanie się było strategią obronną przeciw niemieckiej Zagładzie, ale jednocześnie świadczyło o miejscu, a właściwie braku miejsca dla Żydów w polskiej społeczności i przestrzeni. Tadeusz Różewicz w wierszu Chaskiel pisał:

„w ten dzień
chciał się ukryć
jak świerszczyk w szparce
żeby nikt się nie gniewał
że jest na świecie
nie oddychał”

Przywołane teksty pozwalają zrozumieć, dlaczego doświadczenie ukrywania się żydowskich Polaków było tak bolesne i dlaczego rzuca tak głęboki cień także na ich stosunek do polskiego, nieżydowskiego otoczenia. Nawet w przypadku tych, którym mimo wszystko udało się przeżyć. Pozwalają także zrozumieć strach ocalałych jeszcze po wojnie. Dla wielu z nich – tak jak dla bohaterki opowiadania Wiza – opuszczenie wojennych kryjówek okazywało się skrajnie trudne.

dr hab. Tomasz Żukowski, red. Joanna Król-Komła, Mateusz Szczepaniak, kwiecień 2024 r.


Przeczytaj więcej:


Bibliografia

  • Co było znaczące w getcie? Nic! Nic! Nie mówcie bzdur! Rozmowa z Markiem Edelmanem przeprowadzona wspólnie z Włodzimierzem Filipkiem dla poznańskiego podziemnego kwartalnika „Czas” w 1985, [w:] A. Grupińska, Ciągle po kole. Rozmowy z żołnierzami getta warszawskiego, Wydawnictwo „Twój Styl”, Warszawa 2000, s. 27.
  • M. Głowiński, Czarne sezony, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2002.
  • M. Głowiński, Mowa i zło, [w:] tegoż, Pismak 1863, Open, Warszawa 1995.