Rodzice Henryka Sadła, podczas okupacji w wsi koło Maciejowic, od jesieni 1943 r. aż do wyzwolenia, ukrywali Żydów zbiegłych z obozu w Sobiborze.
„Ci ludzie znaleźli się u nas w domu dlatego, że jeden z nich miał na imię Mosiek i pochodził z naszej wsi. Miał znajomości, bo jego siostra Pesa była przechrzczona przed wojną i brat Nuchym też był przechrzczony na Marian i ożeniony z katoliczką. Oni w swoje strony uciekali. Bo drugi, rabina syn, to on pochodził z Żółkiewki. To byli nasi Żydzi. Od nas, oni mieli tu własne mieszkanie od wielu pokoleń. Ja znałem ich ojców. Oni nazywali się Honig. My się dobrze znaliśmy. Żyliśmy dobrze z Mośkiem, bo on ze swoją spółką, a było ich trzech, sad u nas mieli. U nas był duży sad.
Nie chcieli chodzić po wsi i pytać, kto ich weźmie. Przyszli prosto do brata. On był wolny. Nie bał się. Oni najpierw byli w innym miejscu, ale długo tam nie byli, bo przyszedł człowiek z pistoletem, bo popił się… Po tej sytuacji Marian zabrał ich i przyszedł do nas. A przed tym była Mariana siostra, Ruchla z synkiem. Ten synek żyje, ona zmarła. Syn mieszka na ul. Pana Balcera. Jemu było Jasio, on się przechrzcił po wyzwoleniu. Dawnego nazwiska nie znam, teraz nazywają się Libcewicz. A ci byli do wyzwolenia, po wyzwoleniu rozjechali się.
Pierwszą osobą była Honigów siostra z chłopaczkiem. Później przyszedł Marian, młodszy brat Mośka i powiedział żebyśmy wzięli Mośka i jeszcze dwie osoby. Ruchla się usunęła razem z chłopaczkiem, poszła prawdopodobnie do Antoniówki.
W mieszkaniu był schron. Do domu prowadziły dwa wejścia. Od frontu było na środku wejście z korytarzem, od podwórka wejście było z rogu. W tym wejściu od ulicy, były zamknięte drzwi. Podłogi nie było, tylko wykopany dół, na spodzie wyścielona słoma. Przebywali tam pierwsi Żydzi i kolejni również. Za dnia siedzieli w mieszkaniu, okna wychodziły na wszystkie strony, my byliśmy na obserwacji, w razie jakby ktoś szedł, to oni mieli czas żeby się schować. Bo jedno wejście prowadziło z dużego pokoju do kuchni i na podwórze, a drugie prowadziło do korytarza, a nawet do drugiego pokoju. Ale to było zamknięte, kto przyszedł to wchodził do kuchni, sprawę załatwiał i poszedł. Najwyżej znajomi Mariana z konspiracji, bo to był chłop z 1915 rocznika, przychodzili, wypili wódkę, posiedzieli.
Ogólnie przebywały u nas najpierw dwie, a później trzy osoby. Trzech chłopów: Majorek z Hrubieszowa, rabina syn z Żółkiewski Lejba i Mosiek. Najmniej znałem Majorka i tego syna rabina.
Na dwór wychodzili, ale wieczorem i szliśmy na spacer w pole. Ja miałem broń bo należałem do konspiracji, byłem w Batalionach Chłopskich. Co noc pilnowaliśmy terenu od strony Żółkiewski, bo zaraz za wioską był lasek i ponad lasem szosa do Żółkiewski. Ale u nas było spokojnie, ani łapanki nie było, nikt nie wsypał, żadnych przeszkód. Tu było o tyle dobrze, że w mieszkaniu okna wychodziły na trzy strony i wszystko było widać, że nawet nie baliśmy się bardzo.
Ruchla to była koleżanka mamusi, niedaleko mieszkała. Przyszła do mamusi i zapytała, czy mogłaby schować się u niej. Zaraz wykopałem schron, bracia wynosili ziemię, ale tak żeby sąsiedzi nie widzieli. Kryjówka miała dwa na trzy metry. Ale wychodzili czasami. I tak dobrze, że ludzie nie mogli wejść do pokojów tylko do kuchni.
Przed ostatni dzień wyzwolenia, słychać było od Żółkiewki taki ruski karabin maszynowy. Mówimy, że Rosjanie są blisko. U nas schron był bardzo duży, kto nie miał w domu schronu, to do nas przychodził. My z Majorkiem powiedzieliśmy, że pójdziemy w pole na wieczór. Tam były różne rzeczy (…) Trochę było w schronie, trochę tam bo nie wiadomo gdzie to się utrzyma.
Rano słychać było turkot wozów, konie parskały, myśleliśmy, że to Niemcy. Jak dojechali do winkla, tam już Rosjanie zaczęli strzelać. Niemcy już nie szli na Maciejów tylko na pole, prosto na nas. My na tym polu leżeliśmy. Koło nas konał Niemiec. Krzyczał w niebogłosy. A my leżeliśmy. Jak ze wsi zaczęły karabiny maszynowe bić, a teren równy był, to tylko się głosy sypały. Strachu mieliśmy co nie miara. Później wróciliśmy do domu, bo już cicho było.
Po jakimś czasie wróciliśmy na pole. Zabici ludzi, trzęśliśmy się obaj ze strachu bo takich rzeczy jeszcze nikt nie widział. A Lejba był w schronie i Niemcy byli w schronie, bo przyszli zaglądać, ponieważ schron w sadzie zasypany, a na całej powierzchni zasiana była wyka i widoczna była tylko ścieżka i wejścia. Wejście przyprószone. Ten schron miał z piętnaście metrów długości i szedł zygzakiem. Przykryty był drzewem łupanym, gładzonym, sad był duży. Ludzie się w im chowali, a jak Niemcy to widzieli przyszli z ciekawości. Pytali co to? Jak Niemiec chciał sprawdzić, ktoś krzyknął do Lejby. Lejba przykrył się pierzynami, Niemiec poświecił latarką, nikogo nie znalazł i poszedł. Lejba strasznie się wystraszył”.
Libcewicz mieszkał od lat 70. w Lublinie. Lejba został zamordowany w 1945 r. w Lublinie po wyzwoleniu. Mosiek wyjechał do Bytomia, tam się ożenił i założył sklep i tam zmarł.
Fragmenty wywiadu z Henrykiem Sadło w opracowaniu M. Grudzińskiej i A. Marczuka publikujemy dzięki uprzejmości Państwowego Muzeum na Majdanku.