Mieszkała z rodzicami i dwoma starszymi braćmi w Brańsku, dwutysięcznym miasteczku na Podlasiu, w którym żyło więcej Żydów niż Polaków. Uratowało się kilku. Mogło więcej. Duża grupa uciekła z getta przy jego likwidacji i ukryła się w ziemiankach w lesie.
„Ktoś z Polaków wydał ich Niemcom“ – mówi Zofia. Miała wtedy 13 lat.
Z obławy uratowało się dwóch chłopców: Izrael Brenner i Chaim Wróbel, bo jeden poszedł po wodę, a drugi po chrust. Izrael był jednym z synów zaprzyjaźnionej z nimi przed wojną sąsiadki.
„Matka Izreala obszywała nas przed wojną, a my jej za to dawaliśmy mleko“ – mówi. Rodzice Zofii mieli gospodarstwo rolne.
Izrael i Chaim ukrywali się na cmentarzu pod kaplicą. „Przestawiali krzaki bzu w lecie – opisuje pani Zofia – żeby ludzie po liściach nie poznali, a w zimie ślady na śniegu zacierali, odsuwali denko i wchodzili, pod kaplicą była wąska piwnica z trumnami“.
Jej ojciec i bracia nosili im jedzenie. Ona także.
„Po wojnie– mówi– też Żydów mordowali. Mój Boże, bandziory, nie ludzie, chodzili i zabijali. Ojciec ukrywał Izraela i Chaima w stodole, zrobił deskę odsuwaną i kiedy te bandyty z karabinami przyszli do nas i kazali ojcu stodołę otwierać. Kluczem tak długo kręcił, że zdążyli uciec w kartofle“.
Izrael Brenner i Chaim Wróbel szybko potem zdecydowali się wyjechać z Polski. Nie mieli na podróż. Chaim więc sprzedał jakieś tekstylia, które uratowały się po sklepie ojca, a Izrael sprzedał Sobolewskim, rodzicom pani Zofii, plac w Brańsku. Na nim dzisiaj stoi jej dom.