Rodzina Miniewskich składała się z sześciu osób: Stefana, Agrypiny i czworga dzieci. W relacji dla Żydowskiego Instytutu Historycznego Jan napisał:„Urodziłem się w 1929 roku w miejscowości Smarżów, województwo Tarnopol [obecnie Ukraina – przyp. red.] w rodzinie chłopskiej. Ojciec mój posiadał małe gospodarstwo rolne, żyliśmy bardzo biednie. (...) Mieszkaliśmy pod samym lasem, las łączył się z naszym gospodarstwem. Żyliśmy cicho i spokojnie na osobności – do najbliższego sąsiada mieliśmy 200 metrów. Rzadko ktoś do nas przychodził oprócz gajowego”.
Przed wojną
Sąsiedzkie relacje przed wybuchem wojny Jan tak scharakteryzował w swojej relacji:„W czasach spokojnych nie było żadnej różnicy, kto to był, czy Polak, Żyd, Ukrainiec, bo tak żyli wszyscy w pokoju i miłości. Żydzi byli dla nas bardzo dobrzy zawsze, można się było u nich poratować w biedzie, czy mieli pieniądze, czy też nie. O każdej porze dnia kredytowali. Nasz ojciec był ciemny na oczy. Żyliśmy bardzo biednie i znajomość z ludnością żydowską pomagała nam przetrwać najcięższe chwile, a czasem my im pomagaliśmy i tak toczyło się życie niebogato, ale wesoło i bezpiecznie”.
Wojna
Na wschodzie Rzeczpospolitej wojna zaczęła się 17 września 1939 roku, atakiem ZSRR, który zajął te tereny i okupował je prawie dwa lata. Dopiero latem 1941 roku, gdy III Rzesza zaatakowała Związek Radziecki, Miniewscy zetknęli się z hitlerowcami. Jan tak zapamiętał ich pojawienie się: „Dwudziestego trzeciego czerwca 1941 roku przyszli Niemcy, którym towarzyszyło hasło na pasach mundurowych »Got mit uns«, co znaczy »Bóg z nami«. Byliśmy zaskoczeni, nie wierzyliśmy, żeby aż tak mogło się pogorszyć, gdyż początki na to [nie] wróżyły. Wręcz zostaliśmy zaskoczeni, że od razu rozpoczęły się prześladowania rasowe.
Na pierwszy ogień poszli Żydzi i Polacy, natomiast Ukraińcy pozostali jako sprzymierzeńcy Niemców. Wtedy nie wiadomo było, kto i dla kogo jest przyjacielem. Zaczęto się liczyć ze słowami, wystrzegaliśmy się Niemców i Ukraińców. Dla Żydów Niemcy wprowadzili opaski o szerokości 10 centymetrów z białego płótna z sześcioramienną gwiazdą. Opaski te musieli nosić na lewym rękawie. Żydzi spodziewali się i byli przygotowani na najgorsze, gdyż wiedzieli z przemyconych wiadomości, co się dzieje z Żydami w zachodniej części Polski okupacyjnej od września 1939 roku. Dobrze wiedzieli o dalszym swoim losie, co dzień byli gorzej traktowani, byli bici, katowani i zabijani. Rozstrzeliwano Żydów masowo, a następnie chowało się ich w dużych zbiorowych mogiłach”.
Pomoc
„Zrozumieliśmy, że Żydom jest potrzebna pomoc”, pisze dalej w swojej relacji Jan.Najczęściej polegała ona na dostarczaniu żywności. „Podczas łapanki na Żydów, udało się niektórym zbiec i ukryć w lesie, a że mieszkaliśmy pod lasem, trzeba im było pomóc, więc wieczorem nosiliśmy im żywność do lasu, nie bardzo wiedząc, komu, ale trzeba było pomóc tym, którzy tej pomocy najbardziej potrzebowali”.
Ukrywanie
„Pewnego dnia ktoś zapukał do okna. Ojciec wyszedł na podwórko i okazało się, że to Żydzi – znajomi ojca [Izaak Sterling i Józef Parnas] – proszą o pomoc i schronienie. I tak od tego dnia powiększyła się nam rodzina z jednej strony, a i kłopoty z drugiej. Czuło się jednak sympatię do ludzi, którzy potrzebowali opieki i schronienia”.
Kryjówka
Józef, starszy brat Jana, i obaj Żydzi razem przygotowali kryjówkę w szopie koło lasu. W rozmowie z badaczem z Muzeum Historii Żydów Polskich Jan tak to wspomina: „Ja byłem na warcie, a brat i oni najsamprzód kopali jamę, a później katulali [toczyli – przyp. red.] drzewo, żeby zrobić schron. (…) No i wykopali w tej szopie taką jamę dużą, później nakatulali tych belek grubych , żeby w razie jakiś pocisk upadł, żeby tam nie przebił. To zrobili z początku deskę, później belki, ziemia, tak że jakby ktoś przyszedł – nie ma nic, tak zrobione, że absolutnie nic nie można było poznać! Później to wszystko się nakryło słomą, plewą, tak że to nie ma nic, stare boisko, klepisko.”
Właz do schronu znajdował się z drugiej strony szopy, ukryty pod leżącymi tam gałęziami. Ukrywający się mieli w bunkrze zbity z deszczułek stolik, słomę i koce do spania. Pomieszczenie było wystarczająco duże, by przebywający w nim ludzie mogli wstać, a nawet trochę pochodzić.
Życie codzienne
Gospodarstwo Miniewskich było małe i wyżywienie dwóch dodatkowych osób było dla gospodarzy dużym obciążeniem. Czarny chleb, kasza, od czasu do czasu ziemniaki, fasola, groch, wszystko w niewielkich ilościach – to była ich codzienna dieta. Za pasanie krów i owiec u innych gospodarzy dostawali trochę chleba i żyta, ale czasem długo musieli czekać na tę „wypłatę”.
Ukrywający się dawali gospodarzom kosztowności, za które na czarnym rynku można było kupić żywność. W znalezieniu odpowiednich do tej transakcji osób pośredniczył proboszcz wsi, ksiądz Mazak.
Jedzenie Miniewscy dostarczali Żydow ukradkiem. Co jakiś czas organizowali im kąpiel w drewnianej balii. W życie w kryjówce nie ingerowali. Wiedzieli, że niekiedy przychodzili tam inni Żydzi, których gospodarze kryjówki nocowali i karmili ze swoich porcji.
Zagrożenia
„Często Niemcy przyjeżdżali i pytali, czy nie widzieliśmy Żydów, a Żydzi byli w kryjówce w szopie. Niemcy za każdym pobytem grozili nam, że jak znajdą u nas Żydów, to pójdziemy razem do mogiły. Ojciec z Matką tylko kiwali głowami i myśleli, że nie daj Boże, żebyście zrobili rewizję. (…) Ukraińcy również zaczęli szukać Żydów, rabowali ich a następnie mordowali Żydów i tych, którzy ich przechowywali. Ryzyko życia rosło z dnia na dzień, z miesiąca na miesiąc”,wspomina w relacji dla ŻIH-u Jan.
Niekiedy ukrywani wychodzili z ukrycia i pomagali gospodarzom w pracach. Kiedyś mało brakował, a źle by się to skończyło: chodzącego po podwórzu Żyda zobaczył sąsiad, który przyszedł do Miniewskich po wodę. Zmrok sprawił, że nie od razu się zorientował, że to nikt z Miniewskich, ale zaczął coś podejrzewać. Nazajutrz wrócił do gospodarzy: „Przyszedł rano zapytać, kto to był, bo mu tak wyglądało, jakby to Żyd był – taki zapach jakiś był, taki z ziemianki”.Nie mogąc zaprzeczyć obecności kogoś obcego, Jan potwierdził, że w obejściu był Żyd.„A co on chciał?”, dopytywał sąsiad. „A przyszedł, bo chciał wiedzieć, gdzie droga do Zawidcza (…), bo gdzieś pobłądził (…) Wyprowadziłem jego na drogę, pokazałem jemu, że tędy (…), no i podziękował, i poszedł”.
Sąsiad uwierzył i dał spokój dalszym dociekaniom. Żałował jednak straconej okazji: „Aj, jakby ja tak wynalazł Żyda… Zaraz bym miał 10 tysięcy marek!” [suma bardzo zawyżona; zwykle podaje się butelkę wódki lub najwyżej 500 marek – przyp. red.]. Chodziło mu o pieniądze, które Niemcy obiecywali za złapanego Żyda.
Po wojnie
W kwietniu 1944 roku Tarnopol zajęła Armia Czerwona. Wojna z Niemcami zakończyła się i Żydzi mogli już wyjść z kryjówki. Byli wolni.
„Na tym zakończyły się nasze zmartwienia i strach o życie”, pisze Jan w swojej relacji. „Pozostały tylko wspomnienia, jak to się przeżywało, ile niebezpieczeństw czyhało na bezbronnego człowieka. Lecz wszystko to zostało poczynione dla miłości człowieka, by ratować jego życie. Jestem dumny z tego, że mogłem nieść prawdziwą pomoc tym wszystkim, którzy jej potrzebowali. Równocześnie dołączam wszystkim tym, którzy będą to czytali, serdeczne pozdrowienia [i życzenie], aby już nie było więcej takich ciężkich dni”.
„Dla Żydów wolność, a dla nas niewola”, podsumowuje powojenne losy rodziny Jan. W 1945 roku z ręki ukraińskich partyzantów zginął Stefan. Jan jest przekonany, że był to odwet za ukrywanie Żydów, z donosu sąsiada. Józef, także poszukiwany przez tych partyzantów, wyjechał ze wsi i zdołał sobie załatwić pozwolenie na wyjazd do Polski [w ramach pierwszej repatriacji w latach 1944-46 – przyp.red.]. Razem z nim wyjechali obaj Żydzi, a także ksiądz Mazak.
Jan, szesnastolatek, jego matka i dwoje młodszego rodzeństwa, byli zdani na siebie. Lokalne władze chciały wymóc na nich przystąpienie do tworzącego się kołchozu. Nie przebierano w środkach. Jan opowiada badaczowi MHŻP: „Jak wpadli Ruskie do mieszkania, to zabierali wszystko, co myśmy mieli – fasolę, groch, w takich woreczkach czy w workach, czy jakieś zboże, czy co– wszystko zabierali. A żeby tak dokręcić, żeby się zapisać do kołchozu. W końcu pozabierali wszystko”.Zapisanie się do kołchozu wydawało się jedynym sposobem, by uniknąć głodu – ale partyzanci ukraińscy grozili śmiercią każdemu, kto się na to zdecyduje…
Żeby uciec od zagrożeń i utrzymać rodzinę, Jan zgłosił się do pracy. Zatrudniono go na farmie świń na Zaporożu, potem na Kaukazie pracował przy uprawie winorośli, w końcu na Syberii, w Tomsku, pełnił funkcję majstra budowlanego. Gdy z listu brata wyczytał, że jest szansa na powrót do Polski [w latach 1955-59 miała miejsce druga repatriacja – przyp.red.], wrócił na Ukrainę i starał się o pozwolenia na wyjazd.
Po dziesięciu latach tułaczki wraz z matką wyjechał z ZSRR. Wspomina: „Jedziemy a [ja] nie wierzę, że do Polski jedziemy, nie da rady, to niemożliwe. Dookoła te pola, wszystko poorane,ani miedzy, ani nic nie ma. A tu przekroczyliśmy tylko granicę, patrzymy się – tu miedza, tu kawałek pola, tam kawałek pola. Patrzymy się – żołnierze zwożą kamień. Matko, jak my zaczęli płakać (...) jaka to radość była”.
W Polsce Miniewscy, Sterling i Parnas nadal pozostawali w dobrych relacjach.. Jakiś czas później Sterling przeniósł się do Niemiec, a następnie do Izraela. Parnas natomiast, kierowany uczuciem do poznanej przed wojną kobiety, wyjechał do ZSRR. Z obydwoma kontakty stopniowo się rozluźniały.
Gdy po latach Miniewscy próbowali odszukać swoich byłych podopiecznych, by potwierdzili historię pomocy, obaj już nie żyli. Znalazł się jednak ktoś inny, Żyd nazwiskiem Friedman, który zaświadczył o prawdziwości relacji Miniewskich. Wiedział o ukrywaniu przez nich Żydów, ponieważ sam był jednym z tych, którzy od czasu do czasu korzystali z noclegu w kryjówce Sterlinga i Parnasa.