Za ukrywanie Żydów rodzina Piotra Marciszczuka zapłaciła życiem ojca i spalonym gospodarstwem. „Pomimo tych przeżyć dumny jestem z tego, że mogłem nieść pomoc tym, którzy jej potrzebowali” – napisał po latach w oświadczeniu dla Żydowskiego Instytutu Historycznego pan Piotr.
Maciszczukowie (ojciec – Jan, matka – Anna i syn – Piotr) mieszkali w województwie tarnopolskim, 3 kilometry od Szczurowic. Dziś to Ukraina.
Ich gospodarstwo i „niewielki młyn” były na uboczu, pod lasem. Ale ciągle ktoś ich odwiedzał: Polacy, Żydzi, Ukraińcy. „Nie było różnicy, wszyscy żyli w spokoju i miłości” – opowiada Piotr Marciszczuk.
Swoje wspomnienia spisał w PRL. Prawdopodobnie dlatego sielanka kończy się dopiero 23 czerwca 1941 roku. Właśnie wtedy w okolicach Szczurowic pojawili się Niemcy: „Od razu rozpoczęły się eksterminacje rasowe. Na pierwszy ogień poszli Żydzi i Polacy, natomiast Ukraińcy zostali sprzymierzeńcami Niemców. Nie wiadomo było kto dla kogo jest przyjacielem”.
Zaczęły się masowe egzekucje Żydów. Piotr: „W czasie łapanki, udało się niektórym zbiec i ukryć w lesie. Dowiedzieliśmy się, że blisko nas. Ojciec nosił wieczorami żywność”.
„Pewnego dnia ktoś zapukał do okna. Byli to Żydzi, znajomi ojca”. O schronienie poprosili: Mendel Friedman, jego syn Izaak, Klara Hart i jej 5-o czy 6-letni synek. „Nasza rodzina powiększyła się” – napisał Piotr Marciszczuk.
Niemcy straszyli: „Często przyjeżdżali i pytali czy przechowujemy Żydów? »Jak ich znajdziemy, to razem z nimi do mogiły pójdziecie«” – grozili. Na szczęście nie szukali, a łatwo by znaleźli, ponieważ „wtedy Żydzi siedzieli u nas strychu (Niemcom na głowie), bo nie było jeszcze gotowego schronu”.
Po tych wizytach schron wykopano. Ale wciąż było niebezpiecznie: w szukanie Żydów zaangażowała się część Ukraińców („by ich obrabować i wymordować”).
15-letni Piotr Marciszczuk był łącznikiem między ukrywającymi się i księdzem rzymsko-katolickim Mazakiem. Nosił m. in. informacje. „Wszyscy cieszyliśmy się z klęsk Niemców”.
Tuż przed wyzwoleniem – tragedia. Gospodarstwo Marciszczuków spalili… Żydzi.
To był przypadek. W ich kryjówce ktoś przewrócił lampę. Nafta się rozlała, zaczął się pożar. Żydom udało się uciec, ale „wszystko spłonęło”. Uratować udało się tylko konia i krowę. Marciszczukom pomogła rodzina i ksiądz: „Ojciec tym, co zdobył dzielił się z Żydami”.
Weszli Rosjanie, ale ukraińscy nacjonaliści zdążyli się na Marciszczukach zemścić. Za ukrywanie Żydów zabili ojca. Reszta rodziny, Friedmanowie i Hartowie schronili się w opanowanej przez Armię Czerwoną Łopatyni. Dla jednych i drugich był to przystanek w długiej podróży. Żydzi wyjechali do Ameryki, Marciszczukowie na tzw. Ziemie Odzyskane.