Gdy w Stanisławowie powstało getto, Janina Ciszewska, matka Ryszarda, ukryła w domu 11 osób.
„Mama mówi: »Przez dwa, trzy dni znajoma będzie u nas nocowała.« No i tak jedna znajoma, druga, trzecia z dzieckiem… A przecież ile razy widziałem w mieście, wisiały szubienice. I kartka na powieszonych: »Ci przechowywali Żydów.« albo »To są Żydzi, których ci przechowywali.« Dla pokazania, co oni mogą zrobić za przechowywanie”.
Od 1942 r. wszyscy mieszkali w 14-metrowym, zaciemnionym zasłoną pokoju. Nie używali światła. Starali się zachować zasady koszerności. Myli się w wodzie przynoszonej przez Ryszarda. Tak spędzili dwa lata. Janinie Ciszewskiej dawali kosztowności, ona za pieniądze z ich sprzedaży kupowała jedzenie. W różnych punktach miasta, by nie budzić podejrzeń dużymi zakupami. Janina umiejętnie zdobywała zaufanie stacjonujących w miasteczku Niemców. Jednego zaprosiła na obiad. Tego dnia ukrywaną Augustę Schenkelbach przedstawiła jako zaprzyjaźnioną Niemkę, bo kobieta znakomicie mówiła po niemiecku, a Malwinę Stern – jako służącą. Reszta została w ukryciu.
Podczas rewizji Ryszard zdołał odesłać młodszego brata do babci. Z pistoletem przy skroni mówił: „Tu mieszka tylko mama, ja i brat”. Żandarm mu uwierzył.
„Jak już Ruscy przeszli – cisza. Niemców już nie ma. To wszyscy wyszli na podwórko. Bo przez cały czas ukrywania się nie mogli wychodzić. Postali, posiedzieli sobie na podwórku, popatrzyli w słońce. Ładnie było, piąta, szósta po południu, słońce się zaróżowiło”.
Wszyscy ukrywani przeżyli wojnę. Po jej zakończeniu Janina została aresztowana pod zarzutem goszczenia Niemców w okresie okupacji. Wyszła z więzienia dzięki interwencji Dawida i Bronisławy Berlerów. Zamieszkała z synem w Łodzi, w mieszkaniu otrzymanym od Malwiny i Szmerla Sternów, którzy wyemigrowali do Meksyku. Zmarła w 1984 r.