To stało się nagle. Pojechała do Wilna po ciepłe rzeczy. Spotkała ojca. Ten powiedział: „Trzeba stąd zabrać dwie panie, z domu Altberg”. To zabrała. Niemcy w Wilnie właśnie spędzali Żydów do getta.
„Ja nie czułam, że ryzykuję” – mówi.
Zapytała furmana, który ją przywiózł, czy zgodzi się zabrać też „gości dla mamusi”, oczywiście. Domyślał się. „One mają takie czarne oczy” – powiedział jej.
„Trzy dni jechaliśmy, bo koń idzie 40 kilometrów dziennie, a do Rohaczowszczyzny było od Wilna 120 km. Często my z furmanem szliśmy, a starsze panie, takie około 50-tki siedziały na wozie. Furman był fajny! Nazywał się Adolf Danilewicz, był naszym dzierżawcą. W połowie drogi, w Ejszyszkach, podchodzi do mnie i mówi: ››Panieneczko, mówio, że w Ejszyszkach getto robio. Co my zrobim?‹‹. A ja mówię: ››Adolficzku, może objedziemy lasem‹‹. I dojechaliśmy“.
Rohaczowszczyzna to była głucha wieś, nikt spoza rodziny nie przychodził. Ale nie było co jeść. Kupiły krowę, świnkę, dzierżawcy dawali kartofle i zboże na chleb. A potem pędziły samogon na handel. Raz została za to złapana przez Niemców.
„Dostałam ileś tam pałek. Sąsiednia cela liczyła, ile. Rozbili mi tyłek na miazgę. Przeżyłam, bo mnie rodzina wykupiła. Niemcy nie wiedzieli, że mamy Żydówki w domu“.
Po wojnie Emma Altberg była profesorem fortepianu i klawesynu w Wyższej Szkole Muzycznej w Łodzi, a Maria Arnold – dr filozofii, pedagog, pracowała w Bibliotece Instytutu Chemii Ogólnej w Warszawie.