Dobkowscy mieszkali w Zanklewie. To sześć kilometrów od Wizny, a siedem od Jedwabnego. W Wiźnie mieszkała rodzina Lewinów. Bolesław Dobkowski miał gospodarstwo rolne, którego dorobił się pracując w Ameryce. Izrael Lewin był cenionym krawcem – szył m.in. sutanny dla księży i mundury dla żołnierzy. Znali się dobrze. Obaj byli weteranami wojny polsko-bolszewickiej.
We wrześniu 1942 r. rodzina Lewinów pilnie szukała schronienia. Dwóch starszych synów Izraela zginęło w Lesie Giełczyńskim z rąk Niemców. Najmłodsza córka niewykluczone, że spłonęła w stodole w Jedwabnem. Pewnego dnia AK-owcy (z którymi Bolesław współpracował) przyprowadzili rodzinę Lewinów do domu Dobkowskich. Przez trzy lata Żydzi ukrywali się tam, w dużym pokoju, w wybudowanym pod szafą schowku, a później w ziemiance wykopanej w polu.
Przeprowadzka z domu na pole była dramatyczna, ponieważ do pokoju, pod którym ukrywali się Lewinowie z dnia na dzień miał się wprowadzić niemiecki oficer. Mówi Tadeusz Dobkowski: „rodzice akurat przygotowali do pieczenia chleb rano, wsadzają do tego pieca i rozmawiają oboje: »Co my teraz zrobimy? Co zrobić? Oddać ich Niemcom?« A ja stoję i słucham. No, chłopak 16 lat. Mówię: »tato, mamo, nie możemy tego zrobić, bo nas zabiją razem z nimi. Trzy lata (…) jakoś radziliśmy, to teraz trzeba coś robić» (…)”.
Po wojnie rodzina Lewinów przeniosła się do Łodzi. Wyemigrowali do Izraela na początku lat 50. Słali listy i paczki. Kontakt urwał się po 1968 roku i został wznowiony pod koniec lat 80. – Dobkowscy wyczytali w gazecie, że za przechowywanie Żydów można dostać medal Yad Vashem. Ojciec Bolesław – mimo że w 1945 r. za swoją pomoc został pobity, a jego domostwo ograbione – nie uważał sprawy medalu za istotną. Jak powiedział synowi Wincentemu: „Ważne jest to, że udało się nam szczęśliwie uratować życie czterem osobom”.