Jadwiga Bauman (Abigail Shahar) - Ocalona. Modlitwa o deszcz

Nazywam się Abigail Shahar. Urodziłam się jako Jadwiga Bauman. Poniżej wymienione osoby pomagały z narażeniem życia mnie i mojej rodzinie przeżyć wojnę: Wanda Korniłowicz Szczerbetko, Krystyna Szczerbetko, Janina Michońska, Zofia Topińska, Jan Topiński, Bronia, Kazimierz Piętka,Wanda Piechal, Rena Zakrzewska, Adam Zakrzewski.

Urodziłam się w Krakowie w roku 1929 w średnio zamożnej rodzinie. Ojciec mój, Jakub Bauman był przedstawicielem fabryki Poznańskich w Krakowie. Matka Paulina zajmowała się domem. Chociaż zupełnie niepobożni, w domu zachowała się tradycja żydowska. Piątkowa kolacja z palącymi się świecami, post w Sądnym Dniu.

Wraz z moją siostrą Irenką, młodszą ode mnie o 3 lata miałyśmy bardzo szczęśliwe dzieciństwo. Wszystko skończyło się z wybuchem wojny. W 1939 roku Ojciec mój był zmobilizowany, dostał się do niewoli i późną jesienią zwolniony. Przestałyśmy chodzić do szkoły. Niemcy nie zajęli naszego mieszkania (było w oficynie), a to w tym czasie było najważniejsze. W lutym 1941  cała rodzina dostała nakaz opuszczenia Krakowa. Przenieśliśmy się do Wieliczki. Rodzice mojej Mamy zamieszkali z nami. Ja z moją siostrą chodziłyśmy na tzw. Komplety (szkoły dla Żydów nie było), miałyśmy dużo koleżanek i dla dwóch dziewczynek poza małymi incydentami wojna przechodziła obok.

Opaski z gwiazdą Dawida

W lecie 1942 dostaliśmy wiadomość, że Żydzi z całego rejonu mają się stawić na głównym placu Wieliczki. Mama była osobą przewidującą i zdecydowaną. Zdjęłyśmy opaski z gwiazdą Dawida i pojechałyśmy do Krakowa. Był to bardzo odważny krok. Dziadek nie pożegnał nas nawet bo tak bardzo był temu przeciwny.

W Krakowie zajechałyśmy do panny Janki. Pani Janina Michońska była przyjaciółką mojej Mamy. Wychowały się na jednym podwórku. Byłyśmy tam w Jej malutkim mieszkaniu około 10 dni. Dłuższe pozostanie w Krakowie było niebezpieczne, bo za dużo ludzi nas znało. W czasie pobytu u Janki dowiedziałyśmy się, co zaszło w Wieliczce. Zebrani na placu ludzie zostali posegregowani na grupy. Młodzi mężczyźni i kobiety, kobiety z dziećmi, starzy. W Wieliczce nikt z Żydów nie został. Nie wiedziałyśmy co się stało z naszymi bliskimi. P. Janka dowiedziała się, że młodych mężczyzn wysłano do Płaszowa. Nie wiem w jaki sposób znalazła tam Ojca. Jako znak przyniosła Jego pasek. Pamiętam, jak po powrocie do domu położyła go na stole. Miał klamrę odlaną ze złota.

W przeddzień selekcji przyszła do Wieliczki Bronia, dawna służąca mojej Babci i wzięła ją ze sobą do swojej wsi. Bronia, wysoka blondynka z gretką [chodzi o rodzaj fryzury], nie pamiętam jej nazwiska. Po drodze dzieci wołały za nią „prowadzi żydówkę”. Bronia przegoniła dzieci i mimo zagrożenia ukryła Babcię u siebie w domu. Dziadek, siostra Mamy Rózia i Jej małe dzieci poszli na śmierć.

Wakacje jak promyk słońca

Moja Mama, ja i moja siostra pojechałyśmy do Warszawy. W Warszawie mieszkała już od dłuższego czasu druga siostra Mamy Felicja i Jej brat Ignacy. Ciocia miała autentyczne papiery guwernantki moich kuzynów, które znalazła w ich mieszkaniu w Krakowie. Ciocia mieszkała na Saskiej Kępie i zajmowała się tkactwem. Pomagała Jej w urządzeniu się w Warszawie pani Wanda Piechal, Jej przyjaciółka. Jej dom był zawsze otwarty, także i dla nas.

Zajechałyśmy do pokoju mojego wujka Ignasia. Mieszkał w Warszawie już od paru miesięcy. Pani Zosia i pan Jan Topiński, przyjaciele z czasów studenckich pomogli mu urządzić się w Warszawie. Załatwili mu pokój i wystarali się o pracę. Pracował w biurze razem z panem Topińskim.

U wujka zostałyśmy tylko parę dni. Nie miałyśmy mieszkania w Warszawie. Ciocia i Mama postanowiły, że wyjedziemy poza Warszawę. Wybrały Kazimierz Dolny nad Wisłą. Warszawa była wówczas bombardowana przez samoloty sowieckie. Pod tym pretekstem wynajęłyśmy pokój w Kazimierzu.

Państwo Topińscy wystarali nam się o papiery. Nazywałyśmy się Paulina, Jadwiga i Irena Borkowskie. Do Kazimierza przyjechała też Babcia. Babcię przywiózł Kazimierz Piętka, przyjaciel Cioci Feli, później także Jej mąż. Babcia ukrywała się w domu Broni, Kazimierz pomógł Jej w przejeździe do Kazimierza nad Wisłą. W Kazimierzu zostałyśmy dwa miesiące.  W międzyczasie Ciocia wynajęła nam mieszkanie w Warszawie przy ulicy Grochowskiej.

Państwo Topińscy wystarali nam się o zapomogę. Ja jeździłam codziennie na Saską Kępę i pomagałam Cioci przy warsztacie. W tym czasie popyt na samodziały był duży. Z resztek wełny Babcia, Mama, a także ja i moja siostra robiłyśmy na drutach skarpetki. Irenka dużo czytała.

Panna Janka przekazywała nam od czasu do czasu wiadomości od Ojca. Był wówczas w obozie pracy w Płaszowie. Z Ciocią pracowała także Jej przyjaciółka, p. Rena Zakrzewska. W lecie p. Rena wyjechała z dziećmi na parę dni na wieś. Zabrał mnie ze sobą. Do dziś myślę o tym, jak miała odwagę zaproponować mi ten wyjazd i jak narażała własne dzieci. Dla mnie wówczas te krótkie wakacje były promykiem słońca. Na wsi czułam się bardzo szczęśliwa. Wujek Ignaś przyjeżdżał do nas na Grochów w każdą niedzielę. Nagle przestał przyjeżdżać. Potem okazało się, że wszyscy w biurze, w którym pracował zostali zaaresztowani. Pan Topiński przypadkowo nie był wtenczas przy pracy i to Go ocaliło. Po jakimś czasie przyszedł list z obozu koncentracyjnego z zawiadomieniem, że Ignacy Wrzos zmarł na tyfus.

Modlitwa o deszcz

W Warszawie byłam jeszcze naiwną dziewczynką z warkoczami. Gdy paliło się getto i dymy można było widzieć w całym mieście, modliłam się o deszcz żeby ugasił pożar.

Czasami odwiedzał nas na Grochowie przyjaciel mojego wujka. Pewnego dnia przyszedł do nas i prosił, byśmy mogły gościć przez parę dni Jego siostrę i siostrzeńca. Oni musieli uciekać i nie mieli gdzie. Oboje mieli bardzo semicki wygląd. Przypadek chciał, że w czasie Ich pobytu u nas wstąpił do nas sąsiad. Może to było przyczyną donosu na nas.

16 czerwca 1944 roku, cztery dni przed moimi urodzinami (miałam 15 lat) zapukano nagle do drzwi. W drzwiach stali Niemcy. Weszli i zaraz zaczęli robić poszukiwanie, otwierali szuflady i przeglądali wszystko. Mnie i moją siostrę wzięli do kuchni i przy pomocy tłumacza zadawali nam pytania, skąd jesteśmy i czy jesteśmy katoliczki. Pamiętam, że w pewnym momencie stałyśmy pod ścianą, obrócone tyłem tak jak nam kazali i Irenka szepnęła do mnie: „my z tego już nie wyjdziemy”. Miała 12 lat. Wróciłyśmy potem do pokoju, gdzie Niemcy nadal przerzucali wszystko. Znaleźli wiersz, który Irenka przygotowała na moje urodziny. Irenka szepnęła do mnie: „to już nieważne”. Prosiłam wyjść do ubikacji. Przedtem przy Babci stał Niemiec w otwartych drzwiach. Mnie pozwolili iść samej. Gdy wyszłam, zobaczyłam, że wszyscy są w pokoju i, że jestem sama w przedpokoju. To była kwestia chwili. Otworzyłam drzwi i wyszłam na pustą klatkę schodową. Wszyscy sąsiedzi siedzieli zamknięci w mieszkaniach. Było późno wieczór i o tym czasie była już godzina milicyjna.

Zbiegłam po schodach i wyszłam na ulicę. Przed domem stały dwie budy pełne żołnierzy. Tak nazywali podczas wojny auta ciężarowe z żołnierzami. Pomyślałam: „Oni wszyscy przyjechali po nas?” Nie mogłam zawrócić. Szłam pewnym krokiem przez ulicę. Zawołał mnie dowódca, niski grubawy Niemiec. „Dokąd idziesz” – przetłumaczył tłumacz. „Do koleżanki” – odpowiedziałam pewnie. „Nie wiesz, że jest godzina policyjna?”. „Ale to tylko tu” – wskazałam na sąsiedni dom. „Wróć do domu” – odpowiedział. Zawróciłam na klatkę schodową i zeszłam piętro niżej do piwnicy. Zastukałam do mieszkania dozorcy. Otworzyli mi drzwi przestraszeni. „Idź stąd szybko!” i zamknęli drzwi. Weszłam do jednej z izb piwnicy. Było tam okno na wysokości podwórza. Wylazłam na stół, który tam stał. Okno było zamknięte. Nie wiem, jak mi się udało wyłamać to okno i wydostać się przez to małe okno na podwórze. Wiedziałam, że w drzwiach klatki schodowej i podwórka stoi Niemiec. Widziałam go przedtem jak biegłam do piwnicy. Nie patrzyłam w jego stronę. Nie strzelił!

Przebiegłam prze podwórko na ukos i wbiegłam w przecznicę. W domu obok stały dzieci w oknie klatki schodowej i wołały: „Żydówka ucieka”. Biegłam, biegłam, było ciemno, ulica pusta. Biegłam, zobaczyłam chłopca, może 18-letniego. Zapytał: „Dokąd biegniesz?” Powiedziałam mu, że przyszli nas zaaresztować i że uciekłam i że biegnę na Saską Kępę, bo tam mieszka moja Ciocia. Odpowiedział: „Ja ci pomogę”. Biegł ze mną i pokazał mi drogę i powiedział, że jest tam w polach obóz żołnierzy niemieckich i żebym uważała bo mnie mogą zastrzelić. Biegłam potem przez pola i słyszałam Niemców i biegłam aż na Saską Kępę. To było daleko. Ciocia otworzyła mi drzwi, było już po 12-ej w nocy.

To była bardzo smutna noc. Ciocia cały czas płakała. Na drugi dzień rano pojechałam do pp. Topińskich. Państwo Topińscy mieli już wtedy małego synka Piotrusia. Nie mieszkali w swoim mieszkaniu. Ukrywając się sami zabrali mnie do siebie. Mieszkali razem z Matką p. Topińskiego. Babcia ciągnęła wózeczek i zabierała Piotrusia na zakupy. Tego samego dnia wystarali mi się o papiery. Nazywałam się teraz Stanisława Irena Balcerzak. Było mi bardzo trudno zapamiętać moje nowe imię. W nocy budziłam się ze strachem, nie pamiętałam jak się nazywam i nadsłuchiwałam czy jakieś auto nie zatrzymuje się przed domem.

Po paru miesiącach Ciocia opowiedziała mi, że moja Mama, Siostra i Babcia zostały zastrzelone na Pawiaku parę dni po mojej ucieczce. Moja Mama przyznała się, że nazywa się Bauman, podała swoje prawdziwe nazwisko. Tę wiadomość przekazał nam ktoś, kto z ramienia organizacji podziemnej starał się o uwolnienie Ich z więzienia. Po wojnie byłam raz na Grochowskiej. Sąsiadka opowiedziała mi, że moja Mama płakała jak Ją wyprowadzali Niemcy i wołała: „Oddajcie mi moje dziecko”. Nie wiedziała, że ja uciekłam. Mama moja podała swoje prawdziwe nazwisko.

Anioł

U państwa Topińskich byłam parę dni. Stamtąd zabrał mnie p. Adam Zakrzewski, mąż p. Reny do Bronisz. W Broniszach mieszkała Wanda Korniłowicz Szczerbetko, przyjaciółka mojej Cioci. Pani Wanda przyjęła mnie bardzo serdecznie, objęła mnie i powiedziała: „Ja jestem Twoją Ciocią, a dom jest także Twoim domem”. Jej córka Krystyna, moja rówieśniczka otworzyła szafę i powiedziała: „Jadziu, bierz wszystko co potrzebujesz, jaką chcesz sukienkę.” Z Krystyną bardzo się zaprzyjaźniłam, a Ciocię Wandę pokochałam od pierwszej chwili. Ciocia Wanda była wcieleniem anioła. Pomagała komu mogła. Wzięła do domu chłopca, który nazywał się Felek. Żydowski chłopak w domu na wsi to było bardzo niebezpieczne. Potem Felek poszedł do partyzantki do lasu. W domu Cioci była też Inka, młoda dziewczyna, Żydówka. Razem z fornalem prowadziła gospodarstwo. Ciocia była ciężko chora na serce. Janek, Jej mąż ukrywał się, pracował dla podziemia.

Po powstaniu warszawskim, gdy Niemcy wyprowadzali ludzi do Pruszkowa, wiele osób znalazło schronienie w domu Cioci, który stał przy głównej szosie. Wszyscy dostawali tę samą, nieokraszoną zupę kartoflankę i przy kolacji było nas ponad piętnaście osób przy stole. Wszyscy znaleźli też miejsce do spania. Ciocia Fela była w drodze do Bronisz, gdy wybuchło powstanie. Znalazła się w centrum miasta i najbliżej było Jej się schronić na ulicę Poznańską, gdzie mieszkali pp. Zakrzewscy. Pani Rena była z dziećmi na wsi. W domu był p. Adam i służąca i tak razem przeżyli ciężkie tygodnie powstania.

Ciocia Wanda powiedziała: „Jadziu, jeśli z Twojej Rodziny nikt nie wróci, ty będziesz moją córką, siostrą Krystyny i majątek podzielę na Was dwie.” Stale mi to powtarzała. Po upadku powstania Ciocia przybyła do Bronisz. Niemcy prowadzili ludzi z Warszawy do Pruszkowa i Ciocia uciekła jak mijali nasz dom. Razem z nią przybyło jeszcze parę osób, między innymi dwie żydówki. Stefcia i p. Hanka profesor matematyk, która od razu zabrała młodzież i zaczęła przerabiać z nami matematykę. Tak wszyscy mieszkaliśmy u Cioci Wandy aż do stycznia. W styczniu wojska polskie i rosyjskie oswobodziły Warszawę. Przedostałyśmy się z Ciocią  przez Wisłę i wróciłyśmy na Saską Kępę. Nalegałam, żeby wrócić do Krakowa bo może mój Tatuś wróci i będzie nas szukać. Pojechałyśmy do Krakowa na otwartych wagonach z początkiem lutego. Podróż trwała 24 godziny, było zimno i od czasu do czasu padał deszcz. Zamieszkałyśmy u p. Janki Michońskiej. Potem dostałyśmy pokój u pani Koweckiej, siostry pani Zosi Topińskiej. Ciocia zapisała mnie do szkoły i wróciła do Warszawy bo tam miała swój warsztat tkacki. W Hotelu Francuskim , gdzie wszyscy zbierali się na malusieńki i tani obiadek spotkałam znajomą, która jechała do Austrii szukać swojego męża. Dałam jej list gdyby przypadkiem spotkała mojego Ojca.  Znalazła Go w szpitalu w Linzu, swojego męża niestety nie odnalazła.

Tatuś wrócił do Krakowa w maju. W pierwszych dniach prawie cały czas leżał, ledwie chodził. Był w Mathausen blisko rok, dźwigał kamienie w kamieniołomach po wąskich stopniach w górę. Wielu więźniów zmarło już po oswobodzeniu z wycieńczenia

Ciocia Wanda umarła parę lat po wojnie. Byłam parokrotnie w Broniszach i Krystyna przyjeżdżała do mnie do Krakowa.

W 1950 roku wyemigrowaliśmy z Tatusiem do Izraela. Ciocia została w Krakowie, wyszła za mąż za Kazimierza Piętkę.

Relacja spisana przez Janinę Goldhar.