Relacja mojego wujka Zbysława Raczkiewicza

Rekonstrukcja wydarzeń potwierdzona przez mojego wujka Zbysława Raczkiewicza, który brał udział w pomocy ukrywającym się Polakom żydowskiego pochodzenia.

Zbliża się zima 1942 roku. 42 osoby pochodzenia żydowskiego ukrywają się w Lesie Haliczany, między wsią Kolonia Pobołowice a wsią Wołosów w powiacie Chełm Lubelski. Budują ziemianki, żeby przetrwać zimę. Mój dziadek Wojciech Raczkiewicz (wojskowy, porucznik) pomaga w konstruowaniu i maskowaniu schronów.

Dziadek brał udział w I wojnie światowej, do wojska wstąpił w listopadzie 1918 r., gdy tworzyło się odrodzone Wojsko Polskie. Walczył w wojnie polsko-bolszewickiej, więc na budowie okopów, schronów i bunkrów dobrze się znał.

Kryjówka Żydów składała się z trzech oddzielnych pomieszczeń połączonych korytarzem. Do każdego z nich prowadziło osobne zamaskowane wejście. Położenie na wzgórzu, które otoczone było gęstym lasem i terenem bagiennym, oraz uzbrojenie Żydów w kilkanaście karabinów i granatów, zwiększało ich bezpieczeństwo. Bliskość rzeki Krzywólki zapewniała dostęp do wody na potrzeby gospodarcze i sanitarne.

Według relacji dziadka i wujka Zbysława, w lesie znaleźli schronienie m.in. bracia Szajnowie, Gliksman, Rozen, Gilwards, Wolf Sztainwurcel,  Cukier, Cukier Bajł, S. Sonnberg oraz właściciel młyna z Kamienia – S. Bitman. Przed wojną mieszkali oni w pobliskich miejscowościach: Żmudź, Wołkowiany i Kamień.

Ukrywający się potrzebowali żywności, ubrań, lekarstw i środków higienicznych, które starała się im dostarczyć cała rodzina Raczkiewiczów. Albina – żona Wojciecha – wypiekała większe ilości chleba i przygotowywała warzywa, natomiast jego siostra – Daniela Wysocka z domu Raczkiewicz, jako sanitariuszka Armii Krajowej, zdobywała leki i środki opatrunkowe, które były przekazywane potrzebującym Żydom. Początkowo paczki przekazywano Żydom w nocy (ci przychodzili, stukali w okno i odbierali jedzenie), lecz później, ze względów bezpieczeństwa, zostawiano je po zmroku w umówionym miejscu.

Żydzi ukrywali się tam przez 22 miesiące, do lipca 1944 roku. O wejściu Armii Czerwonej dziadek pisze: Pewnej nocy (z 21 na 22 lipca 1944 r.) rozpoczął się bój. Artyleria biła z dwóch stron. Kilka pocisków upadło na moje gospodarstwo, szczęście, że niezapalających, inne rozbiły świetlicę. Nazajutrz Niemcy odeszli. My i Żydzi wyszliśmy z bunkrów, pogościliśmy się. Zaznaczyć trzeba, że my o tych żydowskich bunkrach wiedzieliśmy cały czas. Często w nocy Żydzi przychodzili do nas po żywność. Przetrwali, bo nikt ich nie zdradził. Po wypiciu bimbru i zjedzeniu śniadania, Żydzi poszli z partyzantami sowieckimi na wschód, a my wróciliśmy do domu.

Według relacji wujka, Zbysława Raczkiewicza, było nieco inaczej. Ten, wraz z kolegami z Armii Krajowej – Adamem Łukaszczykiem i Wickiem Śliwińskim – przeprowadzili 30-osobową grupę Żydów na stronę wojsk sowieckich. W czasie tej ryzykownej przeprawy wywiązała się strzelanina z Niemcami, ale cała grupa szczęśliwie dotarła do oddziałów Armii Czerwonej, które zaopiekowały się nimi.

Trzeba jeszcze zaznaczyć, że ta wszelka pomoc udzielana była bezinteresownie. Oczywiście wiadomo było, czym skończyłoby się wykrycie tych bunkrów, jak również, co groziło osobom pomagającym – wszyscy zostaliby natychmiast zabici.

Dalszy los ukrywających się Żydów pozostaje nieznany.