Przyszli zabić

Dlaczego myślę, że to było latem? Może to była wiosna lub jesień, bo chłopiec opowiadał, że widział wszystko – leżąc w krzakach. Nie leży się w śniegu, a on obserwował z ukrycia, zza liści. Nie znam daty i roku. Coś mi jednak mówi, że to było lato.

Czas wojny i okupacji w Polsce. Nie było mnie wtedy na świecie. Dziesięć lat później moja babcia nie pozwalała mi chodzić w tamten róg ogrodu. Nie wolno było zbierać grzybów, ani szczawiu, ani badyli do bukietu. Prawdziwki tam rosły najlepsze.

Gdy urosłam, zapytałam. Odpowiedź brzmiała: Tam jest miejsce rozstrzelania Żydówek. Zostały zakopane pod płotem.

Zobaczyła w moich oczach przerażenie małej dziewczynki. Musiała więc dokończyć, zrobić to w odpowiedniej formie, abym mogła to przeżyć. Mówiła dalej, ale bez afektacji, sucho, jak automat, urywanymi zdaniami. Nagle przejechała ręką po włosach:

– Widzisz? To pasmo siwych włosów, od czoła do tyłu, powstało w ciągu jednej nocy. Nie wierzyłam, że można osiwieć nagle, pod wpływem jakiegoś strasznego przeżycia. Mnie się to przytrafiło.

Zdarzyło się to w czasie okupacji niemieckiej. Pojawili się Niemcy. Przyszli w określonym celu. Ktoś doniósł chyba, że u mnie są Żydówki, ale nie mam tej pewności, ze wsią byłam zawsze w dobrych stosunkach. Nie wiesz tego dziecko, ale za udzielanie schronienia Żydom groziła Polakom kara śmierci. Ja nie chciałam tego wiedzieć, po prostu. A one u mnie się zatrzymały, wynajęłam im pokój. Dom nasz był oddalony od Milanówka i Grodziska, obecnej stacyjki nie było. Dookoła pola z niskim żytem, żółtym łubinem, seradelą, żadnych drzew, piaszczysta droga. Można było obserwować całą okolicę, kolejkę EKD, furmanki jadące w soboty na targ.

Znajoma  młodzież, AK-owcy zrobili sobie skrytkę na strychu. Tam się ukrywali, gdy robiło się niepewnie. Znasz tę skrytkę za schodami, tam gdzie teraz lokatorzy zrobili sobie miejsce na węgiel i drewno, przy kuchni? Przez ten dom przewinęło się mnóstwo ludzi, znajomych i obcych. W kuchni panie miały dyżury w godzinach od-do, bo czasem gotowały osobno dla swoich bliskich. Najczęściej jednak siadaliśmy razem do stołu. W zimie, na przykład, placki kartoflane smażyło się wprost na blasze i wcinało bez omasty. Ja paliłam liście wiśni, bo nie było łatwo o tytoń. Żyło się jakoś. Ogród dawał w lecie jedzenie, gorzej było zimą, ale dopisywał humor i wszyscy starali się normalnie zachowywać. Obowiązywały zasady savoir vivre’u. Twoja ciotka,  na przykład, spała pod fortepianem, bo trzeba było oddać łóżka i kanapy starszym osobom. Zasadą główną mojego domu była gościnność. Każdy kto potrzebował pomocy, dostawał ją (poza jednym wyjątkiem: wariata w piżamie, który uciekł ze szpitala dla umysłowo chorych w Tworkach i szedł torami do Grodziska, ale to zupełnie inna historia). Gdy ludzie uciekali z płonącej Warszawy, służąca Stachowa stała na torach z kotłem zupy i talerzami. Potem szli dalej.

Musisz wiedzieć, że przed tą zbrodnią inni Niemcy zachodzili do nas i zachowywali się przyzwoicie, np. prosząc o mleko. Krów ani koni nie było, więc dostawali wody ze studni. Jeden z nich upodobał sobie mojego starego Bechsteina, grał przepięknie, ale jak mnie znasz, wychodziłam z salonu, żeby nie miał drań publiczności.  

Babciu – zapytałam wtedy – Jak to się stało, że zabili Żydówki?

– Sprawdzili dokumenty. Kazali nam wyjść z domu. Poprowadzili w kąt ogrodu. Byłyśmy same w domu – moja matka, wujenka, Stachowa i te dwie panie. Żadnych mężczyzn nie było, twój dziadek był pewnie w Warszawie, w Królikarni, gdzie pracował, a twoja matka jak zwykle była poza domem, może obie z Zosią gdzieś pojechały? Ustawili nas pod parkanem.

Babka wsadziła papierosa do lufki.

– Zabili je. Koniec. Teraz już wiesz, dlaczego nie wolno tam chodzić. 

Z sześćdziesiąt lat minęło tyle lat od tej opowieści. Zapamiętałam jednak, że niechętnie do tego wracała. Niemieccy mężczyźni w mundurach zastrzelili kobiety w letnich, zwiewnych sukienkach. Rozmyślam o tym. Widocznie nadjechali samochodem, skoro hałas motoru zwabił małego chłopca i ten zaległ w krzakach. Niemcy! To słowo budziło przerażenie u wszystkich.

To mógł być zwykły letni dzień. Może śpiewały ptaki, może biegały psy? Ależ nie, pewnie je uwiązano, aby nie szarpały za nogawki. Czy wiał ciepły wiatr od zachodu? O czym myślały? Może o zupie stojącej na ogniu w kuchni, że wykipi? A może modliły się gwałtownie lub płakały? Może klękały przed nimi?

Według opowieści tego chłopca, moja babka krzyczała na nich, po niemiecku. Wierzę, że tak było, bo ją dobrze znałam. Była odważna, nie darmo brała udział w „strejku” szkolnym w Radomiu w 1905 r., siedziała w kozie za mówienie po polsku, gdy obowiązywał język zaborcy – rosyjski. Była patriotycznym łobuzem w szkole. Przeżyła pierwszą wojnę światową, teraz drugą. Był to człowiek wielkiego temperamentu, osobliwej szlachetności i surowych zasad. Jedno jej spojrzenie zawsze przywoływało mnie do porządku. Cały dom prowadziła żelazną ręką, to było jej własne Państwo Polskie, które teraz w 1943 roku właśnie chciano naruszyć!

Pulchna brunetka o czarnych jak węgiel oczach krzyczy na Niemców w ich języku. Nie było nic do stracenia – rozumiem jej strategię – albo przyjdzie umrzeć szybko dla wszystkich (gdy Niemcy wściekną się), albo Niemców wypędzić, wypędzić ich z buty i pychy ich niemieckiego prawa, zdegradować ich do roli morderców. Tych „panów świata”, rodaków Goethego, Schillera, Rilkego. Spalić ich gniewem, zawstydzić. Niech uwierzą, kim są – zwykłymi bandytami.

A więc jak to było? Co spowodowało, że nie zabili wszystkich mieszkańców domu?

Nie wiem, moja babcia nie żyje od 1974 roku. Dlaczego nie zadałam tego pytania  wcześniej? Pewnie dlatego, że nie chciałam jej smucić tak potwornymi wspomnieniami. Może było tak, że ci żołnierze doznali jakiejś traumy po zastrzeleniu tych kobiet, opadł ich wstyd zwyczajny i czym prędzej odjechali? Niewykluczone, że zauważyła ich wahanie a darła się tak głośno, że nie mieli siły słuchać? A może niewinne ofiary zaspokoiły ich żądzę krwi lub wymagania prawa niemieckiego?

Zbrodnia stała się głośna w okolicy. Po wojnie zapadło milczenie. Babka nie uznawała się za bohaterkę, pewnie uznała, że to było jej klęską. Pod koniec lat 60-tych przybył tu dr Mroczek (nie znam imienia) z Kanady i w obecności polskiego prokuratora i mojej ciotki Zofii dokonano ekshumacji szczątków jego żony. Tyle wiem.

W 2000 r. w tym miejscu ustawiłam wielki kamień. Tu zapalamy znicze w Dzień Zaduszny. Niewiele osób wie, co się tu stało. Nie wiem, jaki dać napis. Może wyryć odlatujące jaskółki?

Osoby

Pan Mroczek i jego żona
Maria Kaczyńska z d. Tokarska I voto Dąbkowska, właścicielka posesji, moja babcia
Henryka Żardecka z d. Jabłońska, moja prababka
Stachowa, służąca babci, po wojnie zamieszkała na tzw. Ziemiach Odzyskanych w okolicach Czaplinka
Chłopiec z sąsiedztwa, świadek – jedyny żyjący do dnia dzisiejszego

Iwona Rychter, 9 czerwca 2010 r.

Post scriptum

2 czerwca 2014 r., w przeddzień zaliczenia mojej babci Marii Kaczyńskiej w poczet Sprawiedliwych wśród Narodów Świata.

W ciągu trzech lat od napisania powyższych wspomnień zdarzyło się wiele. Tekst „Przyszli zabić” napisałam za namową p. Roberta Augustyniaka, mojego przyjaciela z Grodziska Mazowieckiego. Powyższe wspomnienie ukazało się w 2010 r. na portalu Wirtualny Sztetl. Pisałam w powietrze, w przestrzeń wirtualną, dla świadectwa, nie przypuszczając nawet, że trzeba będzie powyższy tekst aktualizować, czy dodawać nowe fakty. Sądziłam, że po 70 latach nic nowego się nie dowiem, bo wszyscy umarli.

Lecz nie! Nagle napisała do mnie wnuczka jednej z rozstrzelanych wtedy kobiet, p.Karen Kirsten, nie znająca języka polskiego. Okazuje się, że napisałam to dla niej, dla nieznanej mi nigdy Karen, która przypadkiem natknęła się na mój zapis i jedno słowo, a raczej nazwisko – dr Mroczek – rzuciło się jej w oczy. Znała je z książki swojego dziadka Zdzisława Przygody pt. The Way to Freedom, wydanej w Toronto w 1995 r. Po przetłumaczeniu całego mojego tekstu, zrozumiała, że to jest mowa o jej babci Irenie Przygodzie. Po dokonanej zbrodni w domu mojej babci pozostało płaczące niemowlę, Joasia, pozbawione matki.

Nastąpiła między nami gwałtowna wymiana korespondencji. Karen znalazła ślad swojej babci! A ja, dzięki niej, zaczęłam poznawać prawdziwą historię tego dramatu. Zasłona przeszłości zaczęła powoli opadać, ukazując wszystko w nowym świetle. Za mało wiedziałam. Mój brat Krzysztof też odbył z moją babunią rozmowy jako dzieciak, a potem młodzieniec, ale interesowały go wątki wojenne i techniczne, np. że Niemcy nadjechali ze strony Grodziska motocyklami jadąc po torach kolejki EKD, po podkładach między szynami. Ze świadkiem wydarzenia (chłopak z krzaków wspomniany wcześniej) rozmawiał dość przypadkowo już jako dorosły pod koniec lat 80-tych. Pan ten opowiedział całe wydarzenie widziane jakby „z drugiej kamery”, że gdy kobiety wyprowadzono z domu babcia darła się na Niemców po niemiecku, i że pchnęli ją tak, aż się przewróciła na ziemię, że wtedy poprowadzili trzy młode kobiety w róg ogrodu... Tego nie wiedziałam.

Nie znałam nazwisk tych pań (poza jednym – pani Mroczkowej, żony dr Mroczka), miejsca pochówku po ekshumacjach, a nawet prawdziwej liczby ofiar. Nie wierzyłam kobiecie ze wsi, że ich było trzy. Pewność miałam co do dwóch, i tak napisałam. Były to jednak trzy kobiety.  Potwierdza to mój brat Krzysztof, bo tak zapamiętał z opowiadań babci. Wspomniany świadek również mówił mojemu bratu o trzech kobietach zaprowadzonych w róg ogrodu, gdzie je rozstrzelano. Krzysztof jest pewien, że w opowieściach babci dowódcą Niemców tego dnia był ów oficer-meloman. Postać tego oficera jest w pamiętanej przez mojego brata opowieści babci bardzo istotna. Człowiek ten dowodził patrolem, który kilkukrotnie odwiedził nasz dom, gdzie żołnierze kupowali w stróżówce doskonały ponoć bimber, a on w międzyczasie zachodził do saloniku i grał na fortepianie. Domownicy wychodzili wtedy z domu, a zdawkowe rozmowy były prowadzone nie w języku okupanta, ale po francusku. Według babci, ta kuriozalna „znajomość” mogła zdecydować o przebiegu późniejszej tragedii, o tym, że jej samej nie rozstrzelano. „Jak pan śmie niepokoić moich gości!?” . Babcia podkreślała, że oficer był zdumiony, że ona zna niemiecki, bo wcześniej mówiła z nim tylko francusku i był zaskoczony też jej pełną wściekłości ekspresją w obronie swoich gości.

Oto, czego się dowiedziałam od Karen:

Ze wspomnień dziadka Zdzisława wie, że z getta warszawskiego pomógł im uciec Roman Talikowski. Wcześniej zapewnił Zdzisławowi kryjówkę w swoim sklepie przy ul. Nowy Świat, z której ten udawał się do getta  i stamtąd wracał, a także załatwił mu pracę. Następnie umieścił go z żoną Ireną i dzieckiem właśnie u mojej babci, w Milanówku, w willi Teresinek. Kontakty z Armią Krajową, o których opowiadała babcia również przy innych okazjach, wskazują na to, że polskie Państwo Podziemne brało udział w tej akcji.

W tym czasie Zdzisław był w pracy w Warszawie. Po tragedii wysłał córeczkę Joasię do Tarnowa, gdzie opiekowała się nią siostra Ireny z mężem, też ukrywający się na fałszywych papierach. Sam wstąpił do AK, miał pracę i mieszkał w Radomiu. Po tym jak siostra Ireny z mężem byli zmuszeni opuścić Tarnów, znalazł im pracę w tartaku w Suchedniowie pod Radomiem. W końcu aresztowano ich tam (dziecko zostało w tartaku) i wsadzono do więzienia w Radomiu, a po pewnym czasie wywieziono do niemieckiego obozu zagłady Auschwitz. Co ciekawe, jakiś esesman który ich przesłuchiwał w więzieniu radomskim, a który był znany z torturowania więźniów, przyjął  łapówkę i wrócił do tartaku szukać dziecka. I znalazł małą Joasię. Nie dość, że nie zrobił jej krzywdy, ale umieścił ją w klasztorze w Suchedniowie, tuż pod nosem gestapo (mieli tam kwaterę). Znowu Joasia została ocalona. Opowieść Karen Kirsten o tym SS-manie w j. angielskim tutaj»

Zdzisław, ojciec małej, był osadzony w kilku obozach koncentracyjnych, przeżył nawet Dachau. Jego krewni też przetrwali piekło obozowe i po odszukaniu dziewczynki zaadaptowali ją i wyemigrowali do Australii. Zdzisław najpierw wyemigrował do Izraela, potem do Kanady. Joanna  dopiero jako dorosła osoba dowiedziała się, że jej prawdziwym ojcem jest Zdzisław.

W październiku 2012 r. po 69 latach od tych wydarzeń, Joanna i jej córka Karen przybyły do Polski. Położyły kamyczki w kształcie serc na wielkim kamieniu, który kazałam ustawić w tym miejscu mojego ogrodu, gdzie były rozstrzelane trzy niewinne Polki: Irena Przygoda, doktorowa Mroczkowa i Zofia Bednarczyk. Nad kamieniem stoją trzy płaczące brzozy. Tak, jakby ktoś tam je celowo posadził, ale one wyrosły same.

Joanna i Karen odwiedziły cmentarz w Milanówku, gdzie spoczywają po ekshumacji z ogrodu dwie osoby: Irena Przygoda i Zofia Bednarek. Zadbał o to Zdzisław w latach 70-tych. Joanna i Karen zamówiły tabliczkę na kamień pamięci w moim ogrodzie.

Teraz wiemy trochę więcej, co się tu naprawdę stało.

Maria Kaczyńska i Roman Talikowski zostali uhonorawni tytułem Sprawiedliwych wśród Narodów Świata w 2013 r. Wnioskodawczyniami były panie Joan i Karen Kirsten.