Poszukiwania Rózi

Publikujemy relację przesłaną do Muzeum Historii Żydów Polskich POLIN przez Danutę Kinaszewską na temat pomocy udzielonej żydowskiej rodzinie przez jej dziadków, Jana i Agatę Klimów, w Woli Zabierzowskiej (woj. małopolskie) w 1943 lub 1944 roku. Najbliższe getto, w Niepołomicach, już wówczas nie istniało. Około 2 tysięcy miejscowych Żydów, a także przesiedleńcy z Krakowa, w sierpniu 1942 r. zostali wywiezieni do Wieliczki, część z nich – osoby starsze i chore – Niemcy rozstrzelali w lesie na tzw. Kozich Górkach. Pozostali Żydzi zostali przetransportowani 27 sierpnia 1942 r. do niemieckiego nazistowskiego ośrodka zagłady w Bełżcu. Ocalało jedynie dwóch Żydów, Moniek Warmann i Adam Katz.

Był rok 1943 lub 1944. Moi dziadkowie, Jan i Agata Klimowie, mieszkali z córką Janiną (moją mamą) we wsi Wola Zabierzowska, 10 km od miasteczka Niepołomice, gdzie znajduje się piękny zamek, zwany „Małym Wawelem”. Wieś była biedna, a jej mieszkańcom żyło się podczas niemieckiej okupacji ciężko.

Dziadkowie utrzymywali się z małego gospodarstwa rolnego. W polu zawsze coś urosło, lecz nie mogli hodować inwentarza, np. świń – wszystko trzeba było oddawać Niemcom. 

Pomimo tych trudności zdecydowali się pomóc żydowskiemu małżeństwu z około 3-lenią córeczką, Rózią. Była ona w wieku Janiny. Jej ojciec przekazał dziadkowi pieniądze na zakup pożywienia. Jednak Rózia grymasiła i nie chciała jeść. 

Rodzina ukrywała się w maleńkiej komórce z okienkiem wielkości dłoni. Wejście zasuwało się szafą.

Pewnej nocy do domu wpadli Niemcy. Przystawili karabiny do skroni wybudzonych i przerażonych dziadków. Ci, w ogromnym strachu i napięciu, zaczęli się żarliwie modlić. Niemcy przeszukiwali dom. Janina płakała. Niemcy nie znaleźli jednak komórki, a może – co jest bardziej prawdopodobne – nie chcieli jej znaleźć. 

Po tym wydarzeniu żydowska rodzina opuściła dom dziadków – pewnego dnia rano zastali odsuniętą szafę i pustą komórkę.

Nie był to jednak koniec pomocy. Kilkakrotnie pod osłoną nocy do domu dziadków przychodził ojciec rodziny. Opowiadał, że żyją w małej ziemiance za Wisłą – tak potocznie nazywano drugą stronę rzeki. Było im ciężko, nie mieli już pieniędzy. Rózia jadła wszystko co mieli, nawet gliniany czarny chleb.

Dziadkowie pomagali dalej, jak tylko mogli, głównie przekazując im żywność i ubrania. Przyszedł czas, że „wyglądali” – jak mówiła babcia – ojca Rózi, jednak więcej nie przyszedł.

Czy przeżyli wojnę? Nie znamy dalszego losu tej rodziny. Nie znamy imion i nazwisk rodziców, jedynie imię ich córki, Rózi.