„Nasza sąsiadka doniosła Niemcom o ukrywaniu Żydów” – opowieść Reginy Tkaczenko z Żółkwi

Moja rodzina mieszkała w Żółkwi od lat dwudziestych XX wieku. Ojciec Jan Sobczyszyn pracował przy ulicy Kopernika, w olejarni, która należała do żydowskich rodzin. Kierownikiem tego zakładu był pan Melman, a inżynierem produkcji pan Altman. W 1937 roku w olejarni wydarzył się nieszczęśliwy wypadek, w wyniku którego zmarł mój ojciec. Miałam wówczas cztery miesiące.

Ciężar odpowiedzialności za los sześciorga dzieci spadł na moją niepiśmienną mamę Katarzynę. Pan Melman zaopiekował się nami. Pomógł zaaranżować dla nas mieszkanie w piwnicy jednego z okolicznych, zamieszkałych przez Żydów budynków. Piwnicę odpowiednio przystosowano – wyposażono w meble i inne potrzebne do życia przedmioty. Inni żydowscy pracownicy olejarni także nam pomagali, m.in. przekazywali mamie olej, by z jego sprzedaży mogła utrzymać naszą rodzinę.

Po zajęciu Żółkwi przez Niemców w 1941 roku, Żydzi zostali poddani ostrym represjom. Lokatorzy z pierwszego piętra naszego domu powiedzieli nam, że jeśli zostaną wysiedleni, możemy zająć ich mieszkanie, aby uchronić je przed grabieżą.

Na początku grudnia 1942 roku w okolicy cmentarza żydowskiego utworzono getto. Żydzi, w tym Melman, Altman, jego młoda żona i ich kilkumiesięczne dziecko, zostali zmuszeni do przeniesienia się tam. Nasza rodzina zajęła wówczas jedno z mieszkań po byłych żydowskich sąsiadach.

Jednym ze strażników w getcie był znajomy mamy, Polak. Poprosiła go o pomoc w organizacji ucieczki Altmanowej i jej dziecka. Mama odebrała wyprowadzoną kobietę i dziecko i zabrała ich do piwnicy, w której uprzednio mieszkaliśmy.

Następnego dnia strażnik miał także pomóc w ucieczce Melmanowi i Altmanowi. Okazało się, że z samego rana Żydzi zostali wywiezieni do Białego Lasu i tam rozstrzelani.

Kilka dni później znajomy żandarm przyszedł do nas i powiedział, że nasza sąsiadka doniosła policji o ukrywanych przez mamę Żydach. Dziecko Altmanowej płakało, co najpewniej zdradziło ich obecność w piwnicy. Mama czym prędzej poleciła kobiecie opuszczenie kryjówki, a nas, w obawie przed Niemcami, skierowała do rodziny mieszkającej w sąsiedniej wsi Smereki.

Do Smerek poszłyśmy z pięcioma siostrami na piechotę. Mama z Altmanową i jej dzieckiem pojechały do Lwowa, a następnie pociągiem do Częstochowy. W czasie niemieckich kontroli mama przedstawiała Altmanową jako swoją córkę Janinę, urodzoną w 1925 roku. Miała przy sobie jej metrykę urodzenia. Zgodnie z życzeniem kobiety, mama zostawiła ją na dworcu kolejowym. Altmanowa miała w Częstochowie znajomych, którzy mieli się nią zaopiekować.

Oryginał aktu urodzenia mojej siostry Janiny został w rękach Altmanowej. Dokumenty w urzędzie zaginęły w czasie wojny, więc moja siostra miała przez to kłopoty z ustaleniem dokładnej daty swojego urodzenia.

W 1947 roku doniesiono KGB (posądziliśmy o to sąsiadkę), że jesteśmy Polakami i w czasie okupacji ukrywaliśmy Żydów. Pewnej nocy chcieli wywieźć naszą rodzinę na Syberię. W ostatniej chwili z pomocą przyszedł miejscowy komendant milicji, który miał wobec nas dług wdzięczności. Musieliśmy jednak opuścić mieszkanie przy olejarni. Wówczas inny znajomy Żyd powiedział mamie, że szukają nas Żydzi z olejarni. Mama była jednak tak przerażona całą sytuacją, że poprosiła go, by nikomu nie zdradzał naszego miejsca pobytu.

Przed śmiercią w 1984 roku mama pragnęła, abym ustaliła, czy Żydzi, którym pomagała, przeżyli. Niestety, do tej pory nie wiem, czy pani Altmanowa z dzieckiem ocalała i jak potoczyły się jej dalsze losy.

Po społeczności żydowskiej w Żółkwi pozostała tylko synagoga, która popada w ruinę. Żydowski cmentarz zrównano z ziemią. Szczątki rozstrzelanych Żydów w Białym Lesie zostały przeniesione na cmentarz w Żółkwi. Postawiono tam pomnik z tablicą opisującą wydarzenia z 1943 roku.