„Mój dom jest w Suchedniowie”. Historia Jakuba Berkmana
Według spisu z 1931 r. w Suchedniowie żyło 1208 Żydów – 10 procent ludności. Większość mieszkała przy ul. Handlowej (dziś Powstańców 1863 r.). Głównie prowadzili sklepy – z fajansem i garnkami, pasmanterie, sklepy żelazne, jatki. Posiadali też zakłady przemysłowe i rzemieślnicze.
Rodziny Berkmanów i Warszawskich przed wojną
Mosze Berkman, ojciec Jakuba, pochodził z Radomia. Lubę Warszawską poznał jeżdżąc do tartaku, który jego rodzina kupiła w 1927 lub 1928 roku.
Mosze i Luba pobrali się w 1 stycznia 1930 roku. Ich ślub był pierwszym w rodzinie, którego nie poprzedziły swaty. Jakub urodził się w grudniu. W 1935 r. przeprowadzili się z Radomia do Kielc, tego roku przyszła też na świat Celinka. Jakub po urodzeniu siostry bywał częściej u dziadków w Suchedniowie. „Tam byłem królewiczem”, wspominał w wywiadzie dla Muzeum Historii Żydów Polskich POLIN. „Dziadek był wysoki, dobrze zbudowany. Dużo nie mówił, ale to co mówił, to była mądrość. […] Rozmawiał ze mną po polsku z akcentem żydowskim”.
Luba była córką Zelika i Sury Warszawskich, miała pięcioro rodzeństwa: Polę, Esterę, Fajgę, Herza i Irkę. Warszawscy wynajmowali część domu przy ul. Bodzentyńskiej 10 od polskiej rodziny Pajków. Przyjaźnili się. Do polskich przyjaciół rodziny należał również lekarz, dr Witold Poziomski.
Dr Poziomski działał na rzecz lokalnej społeczności. Leczył bez względu na możliwości finansowe pacjentów, jeździł po okolicy, przyjmował w domu, zorganizował szpital i Komitet Pomocy dla Chorych.
Warszawscy, tak jak Berkmanowie, posiadali tartak. Rodzina należała do jednej z zamożniejszych w okolicy. Ojciec Zelika, Jakub Warszawski, kupił ziemię i wybudował pierwszy młyn parowy w regionie. „Ziemia to korzenie, łączy człowieka z miejscem, w którym żyje. Żydzi nie kupowali ziemi. To był ewenement”, tłumaczył Jakub Berkman. Młyn, w 1929 r., Warszawscy sprzedali Josekowi Herlingowi, ojcu Gustawa Herlinga-Grudzińskiego.
Historia moich królów. Lata szkolne Jakuba Berkmana
W latach 30. Jakub uczęszczał do freblówki – państwowej szkoły żydowskiej z wykładowym językiem polskim. „W tych latach nie widziałem różnicy między Polakami a Żydami. Wiedzieliśmy z kolegami, że nasze religie się różnią, ale to nam nie przeszkadzało”.
„W sierpniu 1939 r. pojechaliśmy na trzy tygodnie do Szczawnicy. W drodze powrotnej tata zabrał nas do Krakowa. Widziałem Wawel, Smoka, obrazy, które pamiętam do dnia dzisiejszego. Uczyłem się historii moich królów. Wróciliśmy do Suchedniowa, żeby zabrać siostrzyczkę i wojna wybuchła”.
Musimy to przeżyć. Początki okupacji w Suchedniowie
Wielu suchedniowskich Żydów próbowało ucieczki na wschód. Również rodzina Warszawskich.
Wozem, w trzy-cztery noce dotarliśmy do Ostrowca, gdzie dowiedzieliśmy się, że Rosja wzięła drugą część Polski. Wracamy do Suchedniowa. Niemcy zatrzymują wóz. Ludność, chłopi krzyczą: Żydzi! Niemcy zaczynają rozdzielać nasze rzeczy. Biorą moją piłkę, mój rower. Patrzę na ojca. Położył rękę na moje usta – Kubek, nie mamy prawa do słowa. Musimy to przeżyć. Dwa dni później dotarliśmy do domu, gdzie byli Pajkowie.
Miasteczko poddało się Niemcom 7 września. W listopadzie został ustanowiony Judenrat, na czele którego stanął Zelik Warszawski. Od stycznia 1940 r. Żydzi zobowiązani zostali do noszenia opasek z gwiazdą Dawida. Getto, które obejmowało trzy ulice w centrum miasta, powstało w czerwcu 1941 roku. Nie było ogrodzone, ale tylko robotnicy, którzy udawali się na roboty, mogli je opuszczać. „Była granica, za którą nie wolno było Żydowi wyjść, ale chrześcijanie żyli w tych samych domach. Myśmy żyli z Pajkami do września 1942 roku”. Terror wzmagał się. Warszawscy i Berkmanowie szukali możliwości ratowania się. W planowanie i aranżowanie schronienia włączyli się Pajkowie i dr Poziomski.
Poszukiwania kryjówek poza gettem
Rodzeństwo Pajków – Stefania i Wacław – włączyli się w pomoc Poli Nusynowicz (z d. Warszawskiej) i jej dwóm córeczkom oraz rodzinie Herszka Warszawskiego (Pola i Herszek byli rodzeństwem Luby Berkman, matki Jakuba Berkmana). Wacław przewiózł Polę i dziewczynki z Suchedniowa do mieszkania Stefanii przy Hożej w Warszawie. W drugiej kolejności, występując jako mąż, eskortował do miasta żonę Herszka z synkiem. Po jakim czasie Stefania znalazła dla nich lokal w Zalesiu Górnym, u byłego sołtysa. „[…] posiadał własny domek, […] więc zgodził się wynająć pokoik tym ludziom”, pisała we wspomnieniach. Stefania dowoziła do Zalesia artykuły pierwszej potrzeby, Wacław dostarczał pieniądze od dra Poziomskiego, które zostawił u niego Zelik Warszawski.
Jakub Berkman i jego siostra Celinka mieli jechać do Warszawy pod koniec lipca. „[…] znaliśmy tylko polski i wyglądaliśmy nieżydowsko. […] Przed wyjazdem do Warszawy dostałem dokumenty na Jana Bogackiego”. Ojciec zobowiązał dwunastolatka do opieki nad siedmioletnią siostrą. Dziadek – Zelik – miał inną prośbę. „[…] przyrzeknij mi, że zrobisz coś, czego nie rozumiesz. […] Dziś w nocy przyjdziesz się ze mną pożegnać. Mam przeczucie, że to będzie ostatni raz, kiedy się widzimy. Nie mów do mnie wtedy «do widzenia dziadusiu», powiedz «do widzenia synku»”. Tak się stało.
Dzieci do Warszawy zawiozła pani Zielończyk, żona nadleśniczego z Suchedniowa. Na stacji trójkę wypatrzyło dwóch kolejarzy. „Żydłaki przyjechałaś ukryć”. Pani Zielończyk pokazała dokumenty, śmiali się. „Dokument to on ma w spodniach”. Udało im się jednak wykupić. Dojechali do mieszkania, którego właściciel po trzech dniach zabrał dzieci do kościoła Św. Krzyża (lub na placu Trzech Krzyży). W zakrystii czekał ksiądz Cybulski:
„Jako Żyda nie mogę cię ratować. Jeżeli zgodzisz się być katolikiem, będę mógł. Musisz dać słowo honoru, że będziesz katolikiem całe życie –. Nie mogłem powiedzieć nie. […] Zdziwiłem się, że wystarczy trochę wody na głowie, znak i 5 minut później było po wszystkim”.
Celinkę umieszczono u polskiej rodziny, Jakub trafił do klasztoru w Zielonce:
Tam było dużo chłopców. […] Nie mogłem myć się razem z nimi. Moje pochodzenie jest na moim ciele. Myłem się nocą, ale to też nie było dobre. Po dwóch tygodniach odesłali mnie z nadleśniczym do Warszawy – do pani Magdaleny, nauczycielki.
Rodzicom i dziadkom Jakuba – Berkmanom i Warszawskim – dr Poziomski znalazł schronienie u dwóch polskich rodzin, które zgodziły się przyjąć ich za opłatą – 20 dolarów od pary za miesiąc. „Rodzice mieli ukrywać się u inżyniera Leopolda von Krauze”.
Leopold von Krauze, syn niemieckiego szlachcica, oficer kawalerii polskiej brał udział w wojnie polsko-bolszewickiej. Był Inżynierem aparatów radiowych. Po wejściu Niemców do Suchedniowa w 1939 r. zameldował się jako folksdojcz, ale od 1940 r. współpracował z Armią Krajową. Był łącznikiem między partyzantami a Warszawą. O jego zaangażowaniu wiedział dr Poziomski.
Dziadkowie świadomie się poświęcili. Likwidacja getta w Suchedniowie
Rankiem 22 września 1942 r., w przeddzień święta Jom Kipur (Dzień Sądu, jedno z najważniejszych żydowskich świąt), Niemcy i polskie straże otoczyły getto. Przebywało tam wtedy około 4 tysięcy osób. „Babcia kazała rodzicom zejść do piwnicy. Przekonała ich, że jeśli zejdą wszyscy razem, zginą wszyscy. A ona – jako matka – ma prawo ratować swoje dzieci jak wcześniej oni zadbali o los mój i mojej siostry. Wysypała worek kartofli na wejście do piwnicy. Świadomie się poświęcili”.
Żydów zgromadzono na rynku. Tam odbyła się selekcja. Zdolni do pracy zostali odesłani do Skarżyska Kamiennej. Pozostali, około 3 tysiące osób, wysłani do Treblinki. Dyżurny ruchu na stacji kolejowej relacjonował po latach:
[…] oni tam siedzieli, ci Żydzi, pod gołym niebem, około dwóch dni. Dzień i noc. A Niemcy spacerowali w pelerynach, a na tych Żydów padał deszcz. Oni nie mieli żadnych okryć. I nie wolno im było chodzić. Ani stać. Wszyscy musieli siedzieć.
Po podstawieniu wagonów, Żydzi wpychani byli do środka:
[…] Żydzi prosili o wodę. Wyglądali z wagonów i prosili, żeby im podać. Nie mogliśmy w żadnym wypadku podejść, bo tamci chodzili naokoło i odpędzali precz. Dzieci tak płakały, obłapywały rękami tych Niemców, ale Niemcy łapali ich i jak już nie było miejsca w tych wagonach, to wrzucali je nad głowami starszych. […] Nad ranem przyszedł pociąg i zabrał te wagony. I wyjechali w stronę Skarżyska.
Jesteśmy ze sobą związani. Pomoc Von Krauze
Von Krauze widział na rynku starszych państwa Warszawskich, nie zobaczył małżeństwa Berkmanów. Domyślił się, że udało im się ukryć. Znalazł ich w piwnicy. „Zabrał do siebie. Wtedy się poznali. Powiedział, że on to robi dla pieniędzy, których potrzebuje na konspirację. «Jak wojna się skończy, wyjdziecie w nocy jak przyszliście w nocy, żeby nikt nie wiedział, że ja ratowałem». Nie lubił Żydów”, relacjonuje Jakub Berkman.
Pani Magdalena ukrywała Jakuba do końca listopada 1942 roku. Po chłopca przyjechał Leopold von Krauze. Przed podróżą do Suchedniowa poinstruował go, jak ma się zachowywać:
„Człowiek, który się boi, patrzy w ziemię, że niby świat go w ten sposób nie widzi. […] Weź daszek czapki w górę, patrz na niego i nie boisz się”. Na stacji w Warszawie wyjmuje dokument, idziemy do wagonu zarezerwowanego dla oficerów niemieckich, on ma małą teczkę, wyjmuje z niej szynkę, kiełbasę, rozdziela i zaczynają śpiewać. Trzy razy pociąg zatrzymywali, szukali Żydów wszędzie, ale nie w tym wagonie.
Von Krauze mieszkał w budynku podzielonym na dwa mieszkania. „W pierwszych tygodniach w nocy byliśmy na strychu, przed wieczorem u nich. Żona, pani Helena, robiła mi dyktanda. Grałem w szachy, rozmawialiśmy”.
Po świętach Berkmanowie przenieśli się ze strychu do chaty w ogrodzie. Ratujący wprowadzili tam dwie świnie i króliki, żeby mieć pretekst do noszenia jedzenia. W nocy przychodzili po odchody i przynosili wodę. Latem temperatura w środku dochodziła do 50 stopni. „Codziennie musiałem nauczyć się tekstu z książki. Żeby mózg pracował. 3-4 godziny nauki a potem recytowałem. Pana Tadeusza. Słowackiego. Trylogię. Do dziś pamiętam”.
W dzień trzynastych urodzin – wiek, w którym tradycyjnie Żydzi przejmują odpowiedzialność za swoje czyny – ojciec wręczył mu arszenik. „Od dziś będziesz pilnował swojej trucizny. Jeśli nastąpi taki dzień, że będziemy musieli go użyć, najpierw niech połknie truciznę matka – żeby nie widziała śmierci syna”.
Koło nas mieszkał handlarz drewnem – wysyłał je wagonami do Warszawy. Ktoś doniósł, że wykorzystuje wagony do szmuglowania broni. O 6 rano przyjechało SS. Przeszukiwali teren i zbliżali się w naszą stronę. Pani Helena, żona inżyniera, czekała do momentu aż Niemcy doszli 40-50 m od miejsca, gdzie się ukrywaliśmy. Weszła do królików, zabiła jednego, złapała za łapy i wyszła akurat na psy Niemców. Machała im tym królikiem przed nosem. Kiedy doszedł oficer, powiedziała: „Trzymam tu króliki i świnie, od tygodnia u królików jest epidemia, nie wiem co to, nie ma sensu, żeby twoje psy też zdechły. Ale zrobisz jak zechcesz”. Przestraszyli się i poszli, siłą odciągnęli psy.
W drugiej połowie 1944 r. rezerwy finansowe skończyły się. „Inżynier oświadczył, że mimo braku pieniędzy możemy u niego zostać, że jesteśmy ze sobą zbyt związani”.
Po wojnie
Po wyzwoleniu Suchedniowa przez Rosjan Berkmanowie mieszkali przez jakiś czas w młynie, który dawniej należał do Warszawskich. Ciotki i kuzyni, którzy przeżyli wyjechali z Polski. Osiedli w Izraelu, Kanadzie, Ameryce.
Celinka nie przeżyła wojny. „[…] przeniesiono ją do Suchedniowa, ukryto w takich warunkach, że się udusiła. Otrzymaliśmy jej kości po wojnie”.
Doktor Witold Poziomski zmarł w wieku 90 lat, w maju 1966 roku. W muzeum wsi kieleckiej w jednym z drewnianych domów odtworzony został jego gabinet lekarski. W samym Suchedniowie doktora uhonorowano nazywając jedną z ulic jego nazwiskiem.
Jakub Berkman odwiedził Suchedniów pierwszy raz w 1992 roku. Razem z Wacławem Pajkiem poszedł na groby dra Poziomskiego, von Krauza i jego żony Heleny. W czasie wizyty w 2002 r. nie odnalazł nagrobka inżynierostwa. Po kolejnych kilkunastu latach ufundował tablicę, która znalazła się na grobie Pajków – tam też złożono kości von Krauza i jego żony. „To jest moja rodzina. […] Na tablicy nie miałem odwagi napisać, ze ratowali Żydów, bo bałem się, że ją zniszczą”.
Mówi o sobie, że jest dumnym Izraelczykiem. Ma sześcioro wnuków. „Wszyscy wiedzą dzięki komu żyję. Posiadam, co posiadam, dzięki nim. A największe bogactwo to prawnuki”.
Powiedz „do widzenia synku”
Przyrzeczenie dane dziadkowi Zelikowi zrozumiał po czterdziestu latach. Podczas brit mila własnego wnuka – ceremonii obrzezania i nadania imienia – dotarło do niego, że on sam nosi imię po pradziadku. Zdał sobie sprawę, że w momencie pożegnania z dziadkiem Zelikiem zastępował mu ojca.
Bibliografia
J. Janicki, B. Wiernik, Reszta nie jest milczeniem, Warszawa 1960, s. 47–48.
K. Jackl, Wywiad z Jakubem Berkmanem, Muzeum Historii Żydów Polskich POLIN, Warszawa 2017.
Korespondencja i dokumenty prywatne z archiwum Marka Pajka.