Historia rodziny Zorskich
We wrześniu 1939 r. Niemcy zajęli Sosnowiec. Po utworzeniu w 1942 r. getta w północnej dzielnicy Środula, moja rodzina zorganizowała sobie kryjówkę w zakładzie fotograficznym. Inne schronienie, nazywane na wyrost bunkrem, Florentyna i jej mąż Franciszek, zaaranżowali w swoim domu przy ul. Dekerta. Skrytka znajdowała się pod podłogą suteryny, a jej wymiary pozwalały kilku osobom jedynie leżeć pod deskami podłogi i podnosić się na łokciach, ale nie siedzieć.
Rodzina ojca przebywała w getcie niemal rok, w bardzo złych warunkach. Ciągłe wysiedlenia, ukrywanie się przed kolejnymi „akcjami”, złe warunki mieszkaniowe, żywieniowe i higieniczne – wszystko to przyspieszało decyzję o ucieczce z getta. Wiosną 1943 r., gdy wysiedlania nasiliły się, ojciec zaplanował ucieczkę. Wiedział, że getto opuścić będą w stanie tylko on i dwójka rodzeństwa (druga siostra, Mietka, zginęła w niewyjaśnionych okolicznościach), ale nie rodzice. Dla nich nie było miejsca w „bunkrze”. Ojciec nigdy nie mówił o podjętej wówczas decyzji. Uciekł z kolumny idącej do pracy poza getto. Najpierw on, a po kilku dniach jego siostra i brat. Wszyscy spotkali się w mieszkaniu Nowaków.
Rodzeństwo Zorskich – Zygmunt, Tadeusz i Lusia – ukrywało się pod podłogą Florentyny i Franciszka Nowaków przez blisko 18 miesięcy. Cały czas musieli być nadzwyczajnie ostrożni, aby nie wzbudzić podejrzeń sąsiadów. Czas spędzali w kącie za kotarą, gdzie mogli tylko przykucnąć, oraz w skrytce pod podłogą, gdzie mogli tylko leżeć. Często przebywali tam także za dnia, bojąc się, że ktoś odkryje ich obecność. Cały czas byli głodni. Najczęściej jedli gotowane łupiny z ziemniaków, rzadziej chleb. Kupowanie chleba w ilości większej niż tej przydzielonej na kartki było trudne i ryzykowne. Florentyna opowiadała, że ludzie zwracali uwagę, czy ktoś nie kupuje więcej chleba, podejrzewając, iż ukrywa Żydów.
Zorscy mieli trochę pieniędzy ze sprzedaży pierścionków matki. Jubiler, który kupił pierścionek, prawdopodobnie podejrzewał, że Nowakowie ukrywają Żydów, lecz nigdy ich nie wydał. Za ostatni pierścionek z brylantem Franciszek kupił ledwo cztery bochenki chleba.
Pewnego dnia gospodarz przyniósł do domu kubeł z palonym wapnem. Razem z moim ojcem planowali zabić ewentualnego intruza, który odkryłby ukrywanych. Na szczęście nigdy nie doszło do tego makabrycznego scenariusza, choć – jak wspominał mój ojciec – było to bardzo możliwe.
Pod koniec stycznia 1945 r. w okolicy nastała cisza – Niemcy uciekli z miasta. Wkrótce wkroczyła Armia Czerwona. Ojciec i jego rodzeństwo jeszcze przez kilka dni nie mieli odwagi opuścić suteryny Nowaków. Gdy wyszli na ulicę Dekerta, światło słoneczne raziło ich tak, że nie mogli swobodnie patrzeć, mieli też trudności z chodzeniem. Dziadkowie i pozostali członkowie rodziny zginęli w Auschwitz. Moja mama, Helena Zorska z d. Schächter, także straciła rodziców podczas Zagłady.
Po wojnie zakład fotograficzny Jakuba Zorskiego przejęli moi rodzice. Gdy urodziłem się w 1947 r. wspólnie z rodzicami wychowywała mnie Florentyna, zwana przeze mnie i moją siostrę Irenę, Florcią. Gdy na fali antysemickiej kampanii marca 1968 r. moja rodzina wyemigrowała w 1969 r. do Szwecji, odczuwałem wielki żal z powodu rozstania z Florcią. Była jak przybrana babcia, zastępowała moich dziadków, ale co najważniejsze, uratowała trzy istoty ludzkie od pewnej śmierci.