Historia pewnego meldunku

Wirtualna wystawa „Dobry adres. Historie ukrywania Żydów w okupowanej Warszawie”, przygotowana przez Muzeum Historii Żydów Polskich POLIN, skłoniła mnie do opisania historii mojej rodziny i wskazania nieznanego dotąd adresu w Warszawie, pod którym ukrywali się Żydzi.

Podczas II wojny światowej moi rodzice, Antoni Przybył (1900-1955) i Czesława z Zamiewiczów (1910-2000), byli właścicielami piętrowego domu przy ul. Oksywskiej 15 na warszawskim Marymoncie. Zamieszkali tam we wrześniu 1941 roku. Mój brat Zenon miał wtedy 8 lat, ja urodziłem się cztery miesiące później.  Rok wcześniej ojciec wrócił z niewoli radzieckiej. Mama zajmowała się handlem.

W nowym domu rodzice wynajmowali kilka małych mieszkań. Jedno z nich zajęła rodzina Wilkosów – Jan (1910–1978 – red.), Ewa z Millerów (1907–1994 – red.) oraz ich córki Zofia (ur. 1938) i Krystyna (ur. 1940). Na Oksywską przeprowadzili się z ul. Karolkowej 84 i zamieszkali w jednoizbowym lokalu nr 2 w suterenie. Do Domowej książki meldunkowej wpisani zostali z datą 17 listopada 1941 roku. Z zachowanych do dziś dokumentów wynika, że w rubryce „Wyznanie” zapisano: „Rz. kat” [rzymskokatolickie – red.], zaś w „Uwagach” przy imionach Zofii i Krystyny odnotowano: „Uzupełnienie rubryk 4, 6 i 7 [zawód, wyznanie, przynależność państwowa] na mocy świadectwa urodzenia nr 402 [i 403] parafii św. Wojciecha wydanego 6.10.1941 w Warszawie”.

Rodzice wiedzieli o żydowskim pochodzeniu Wilkosów, ale dzięki fałszywym dokumentom rodzina ta nie musiała ukrywać się, swobodnie poruszała się po domu. Zofia i Krystyna były ode mnie niewiele starsze, więc wspólnie, pod opieką rodziców, spędzaliśmy czas w ogrodzie.

Po kilkunastu miesiącach, prawdopodobnie po powstaniu w getcie warszawskim, sąsiedzi zaczęli głośno mówić, że „pod 15-stką ukrywają Żydów”. Aby zapobiec niebezpieczeństwu, ojciec poprosił Jana Wilkosa o znalezienie nowego mieszkania. Jak wskazuje zapis z Domowej książki meldunkowej, 15 lipca 1943 r. wyprowadzili się na pobliską ul. Kamedułów 49 [dziś ul. Gwiaździsta ­– red.]. Być może uratowało to życie zarówno im, jak i nam. Kontakt urwał się.

Po zakończeniu powstania warszawskiego Niemcy spalili nasz dom, a mieszkańców skierowali do obozu przejściowego w Pruszkowie. Dzięki zaangażowaniu ojca w strukturach Armii Krajowej udało nam się uciec do Gołąbek (wówczas pod Warszawą) i tam doczekać zakończenia wojny.

Gdy w 1948 r. ojciec został zwolniony ze służby w wojsku i wrócił do Warszawy, przypadkowo spotkał Wilkosów na ulicy. Chociaż nie są mi znane szczegóły tej rozmowy, ani ich losy po wyprowadzeniu się z naszego domu, jedno jest dziś pewne – cała rodzina przeżyła wojnę. Mam nadzieję, że powiodło się im w życiu. Żyliśmy przecież wspólnie pod „dobrym adresem”.