Rodzina Szmurłów mieszkała na kolonii Płosodrza, przy szosie Mordy–Łosice, niedaleko Siedlec. W okresie okupacji niemieckiej żyło tam trzynaście osób:
- Helena z Biernackich Szmurłowa (ur. 1891r.) – wdowa po zmarłym w 1937 r. Bolesławie Szmurło (ur. 1882 r.)
- Lucjan Szmurło (ur. 1912 r.) – syn Heleny i Bolesława
- Lucyna z Wierzbickich Szmurłowa (ur. 1917 r.)
- Bracia: Stanisław (ur. 1937 r.), Krzysztof (ur. 1939 r.), Eugeniusz (ur. 1941 r.), Wiesław (ur. 1943 r.) – synowie Lucjana i Lucyny Szmurłów
- Jadwiga Szmurło-Wasilewska (ur. 1914 r.)
- Alfons Szmurło (ur. 1916 r.)
- Marianna Szmurło-Górska (ur. 1919 r.)
- Zofia Szmurło-Giernicka (ur. 1924 r.)
- Antoni Szmurło (ur. 1927 r.)
- Krystyna Szmurło-Suska (ur. 1930 r.)
Mosze Smolarz pochodził z Mord – 8 km od Płosodrzy. Jego rodzina mieszkała w tych stronach od kilku pokoleń. Na początku lat 30. Mosze zaprzyjaźnił się z Lucjanem Szmurło, byli rówieśnikami. Gościł w jego gospodarstwie. Dogadali się i dzięki zgodzie Bolesława Szmurły – ojca Lucjana – Mosze, który handlował bydłem, korzystał z obory Szmurłów, gdzie tuczył konie i krowy przed sprzedażą. Współpracowali do wybuchu wojny.
W sierpniu 1942 roku Mosze Smolarz wyskoczył z transportu do Treblinki na trasie Siedlce–Małkinia. Chciał popełnić samobójstwo po śmierci dwuletniej córki, która zmarła w pociągu z braku wody i duchoty. Przeżył skok. Jego żona zginęła w Treblince. 50 km do gospodarstwa Szmurłów pokonał nocami.
Zabudowania Szmurłów otaczały pola. Na północ i zachód od nich znajdowały się tereny zalesione. Szmurłowie przez rok ukrywali Mosze Smolarza w ziemiance pod owczarnią, potem przeniósł się do ziemianki pod sieczkarnią w stodole.
Obecność Smolarza utrzymywana była w tajemnicy. „Kiedyś, odwiedzając nas – zapisał w relacji o ukrywaniu Kazimierz Szmurło, syn Lucjana urodzony w 1946 roku – młodsza siostra mojej mamy […] Bogumiła Wierzbicka-Mężyńska […] zauważyła jego obecność. Na pytanie, kto to, otrzymała od swej rodzonej siostry […] wymijającą odpowiedź, z wyraźnym przykazaniem, by nikomu o tym nie wspominała!”.
Jeśli warunki pozwalały, pan Smolarz wychodził z ukrycia. Jadł z domownikami. Pomagał w pracach gospodarskich – lubił doić krowy. „Jest późny wieczór, tuż po kolacji pan Smolarz idzie na nocleg do swojej kryjówki w oborze”, zanotował Kazimierz Szmurło. „Zauważa, że zaczyna prosić się świnia. I kiedy pojawia się kolejne śliczne, zdrowe, siódme prosiątko, biegnie do domu i z krzykiem obwieszcza memu tacie radosną nowinę: […] «Lutek, już jest sidem!!!»”.
Któregoś dnia niespodziewanie zjawili się Niemcy. Szukali Żydów. Po kilkugodzinnej rewizji jeden z Niemców na odchodnym uderzył w twarz Alfonsa Szmurło, brata Lucjana. Padły wyzwiska: „Ty, polska świnio!”. Kiedy odjechali, z kryjówki wyszedł roztrzęsiony pan Smolarz. „Nie pozbawiony poczucia humoru mój stryj zauważył: «Co ty się tak trzęsiesz?! Przecież w końcu to ja, a nie ty, dostałem po twarzy!»”, relacjonował pan Kazimierz.
Po jakimś czasie u Szmurłów znalazł schronienie również młodszy brat Mosze Smolarza. W lipcu 1944 roku trwała radziecka ofensywa. Wycofujący się oddział Węgrów, którzy wspierali Niemców w wojnie ze Związkiem Radzieckim, zajął stodołę Szmurłów. Rodzina została odcięta od ukrywających się tam braci. „Babcia Helena wymyśliła, że najmłodsze jej dzieci, Krysia i Antoś, będą bawić się szmacianymi piłkami na podwórzu. W piłkach ukryła chleb i ugotowane jajka. Rodzeństwo […] podrzuciło posiłek do kryjówki, niby to rzucając piłką, która potoczyła się «przypadkiem» aż do stodoły”.
Prawdopodobnie trzeciego dnia obecności Węgrów w obejściu, w południe, kiedy żołnierze wyszli na posiłek, młodszy z braci Smolarzów próbował uciec w stronę Wolańskiego Lasu. Jeden z wartowników zastrzelił go w połowie drogi przez pola. Podejrzewając, że to partyzant, Węgrzy wszczęli alarm. „Wywlekli z domu […] mego Tatę trzymającego na rękach kilkumiesięcznego […] Wiesia”, napisał w relacji pan Kazimierz. „Klęczący zrozpaczony mój Ojciec zaczął tłumaczyć, że nie doszło do żadnej zasadzki, […] że zastrzelony to… jego młodszy brat Alfons!”. Celujący w niego Węgier uwierzył i odstąpił od zamiaru egzekucji.
W tym czasie inni żołnierze wyprowadzili z sąsiedniego domu Józefa Wyrzykowskiego, krewnego Szmurłów. Kazimierz zapisał przebieg zdarzeń na podstawie relacji Zygmunta Wyrzykowskiego, 16-letniego syna Józefa. „[…] żniwiarze właśnie koszą dojrzałe żyto na naszych polach a on sam pilnuje pasące się w lesie krowy i owce z domowej zagrody. W pewnym momencie słyszy strzały dochodzące od zabudowań, żniwiarze porzucają kosy i kryją się w mendlach żyta rozstawionych w rzędach na ściernisku. Gdy nieco cichnie strzelanina, wystraszony Zygmunt wychodzi z lasu, udając żniwiarza ustawia snopki w mendle. […] Nagle słyszy potworny gwizd kuli, sparaliżowany nie zdążył nawet upaść na ziemię, a tu pada drugi strzał a kula trafia w mendel, przy którym stał ze snopkiem żyta w rękach. Wtedy zauważa, że jakieś 100 metrów od niego jest żołnierz. Nie pamięta co się później stało, kiedy otworzył oczy zobaczył go, jak ten z wycelowanym karabinem zbliża się do niego. Tak był tym sparaliżowany, że nawet nie uciekał. I to być może, uratowało mu życie […]. Żołnierz podszedł bliżej i ruchem ręki pokazał, że ma zabierać krowy i gonić je do domu. Kiedy je tak gnał, żołnierz z karabinem gotowym do strzału szedł cały czas za nim. Gdzieś w połowie drogi do domu widzi, jak kilku żołnierzy prowadzi pod bronią jego ojca w stronę lasu. […] Zrozpaczony krzyknął: Tatusiu! Tatusiu! Ojciec był kredowo biały a łzy ciekły mu po twarzy. Żołnierze z ojcem nie zatrzymali się, szli dalej w stronę lasu. Kiedy przygnał krowy do domu, wtedy dopiero, ów żołnierz odstąpił od niego. W domu opowiedział mamie co widział. W nieopisanej rozpaczy wszyscy nasłuchiwali, kiedy padną strzały. Na szczęście, po pół godzinie, Tata wrócił do domu, gdyż żołnierze przekonali się, że na polu byli rzeczywiście żniwiarze a nie partyzanci a w kieszeniach mieli osełki do ostrzenia kos, a nie zaś broń!”.
Następnego dnia Węgrzy opuścili obejście. „Macie szczęście, że to my byliśmy u was, bo gdyby to byli Niemcy, to byście już nie żyli!”. Ciało brata Mosze Smolarza pochowano w mogile pod lasem, od strony wsi Biernaty Średnie.
Po wojnie Mosze Smolarz wyjechał do Izraela. Założył rodzinę. Mieszkał w Kiryat Bialik koło Hajfy. W latach 60. nawiązał listowny kontakt z rodziną Szmurło.
21 lutego 1983 roku napisał do Kazimierza: „Mogę Panu zapewnić, że nigdy nie zapomniałem i zawsze pamiętam i szczególnie co Pańska Rodzina dla mnie zrobiła w tych ciężkich latach okupacji hitlerowskiej w Polsce. Dzięki Braciom Szmurło zostałem przy życiu i mogę teraz pisać do Pana. Bo Oni uratowali moje życie… Może być Pan dumny, że jest pan członkiem takiej szlachetnej i dobrej Rodziny, dla mnie zrobili co tylko mogli by uratować moje życie i także innym ludziom – w moim położeniu – starali się pomagać”.
W 12 maja 1986 roku Mosze Smolarz odwiedził Płosodrzę i spotkał się z rodziną Szmurło. Dożył niemal 95 lat, zmarł w sierpniu 2006 roku.
Helena Szmurło, babka pana Kazimierza, otrzymała pośmiertnie tytuł Sprawiedliwej wśród Narodów Świata w 2014 roku. W uroczystości udział wzięli synowie Mosze Smolarza: Adam Amnon Smolash i Isaac Sivan oraz wnuk Reem Smolash.