Co jesteśmy winni Sprawiedliwym? - prof. Feliks Tych
Liczby osób zidentyfikowanych z imienia i nazwiska wciąż stanowią tylko wierzchołek góry lodowej. Dotyczy to zarówno tych ratujących, dla których ich niebezpieczna misja zakończyła się sukcesem, ocaleniem swoich podopiecznych, jak i tych, którzy swój czyn przypłacili ceną najwyższą : życiem własnym i swoich najbliższych, a także życiem ratowanej żydowskiej rodziny czy pojedynczego ratowanego. W ostatnich latach wciąż pojawiają się nowe przypadki ratowania Żydów zakończone dramatycznym finałem egzekucji zarówno ratujących jak i ratowanych. Mimo iż nie ulega wątpliwości, że przypadki te stanowią tylko niewielką część ogółu akcji ratowniczych, które w zdecydowanej większości kończyły się pomyślnie, tym, którzy zapłacili za swoją gotowość do ratowania Żydów własnym i swoich podopiecznych życiem winni jesteśmy szczególną pamięć.
Był czas po wojnie, kiedy można było więcej dowiedzieć się o liczbie ratujących. Zarówno tych, którzy z sukcesem wywiązali się ze swego zobowiązania moralnego jak i tych, którym wypadło zapłacić za to życiem. Jednakże tamte dekady nie sprzyjały takim badaniom.
Najłatwiej byłoby powiedzieć, że winę za nasze dzisiejsze, dalece niepełne, rozeznanie w tej sprawie ponosi polityka historyczna pierwszego powojennego półwiecza. Nie jest to jednak cała prawda. Ówczesna polityka historyczna była bowiem uwarunkowana w znacznym stopniu postawami w tej sprawie większości społeczeństwa. Przypominanie zasług Sprawiedliwych należało wtedy, gdy w społeczeństwie dominowało jeszcze liczebnie pokolenie ludzi pamiętających czas wojny, do rzędu prawd kłopotliwych a przez to – do prawd niechcianych. Nie chciała bowiem o zasługach Sprawiedliwych, czyli ludzi ratujących Żydów, słyszeć większość społeczeństwa. Ani ta jego część, która, z różnych pobudek, w tym ze strachu przed grożącą za to karą śmierci, nic nie zrobiła w sprawie ratowania Żydów, ani - w jeszcze większym stopniu – ci Polacy, którzy aprobowali niemieckie ludobójstwo dokonane na Żydach. A było takich ludzi niemało. Wystarczy przejrzeć podziemną prasę skrajnej polskiej prawicy narodowej lat 1943-1944 czy niektóre pamiętniki polskie spisywane w latach wojny. Nie chcieli też o tym – z odmiennych pobudek - mówić także sami Sprawiedliwi. Co więcej, nie chciała o tym mówić także znaczna część ratowanych. Bo Sprawiedliwi dobrze wiedzieli, że stanowili jedynie wyspiarską, a przez to niezbyt popularną część społeczeństwa. Uratowani natomiast chcieli odgrodzić się od koszmaru czasu Zagłady. Część z nich właśnie z tego powodu długo lub nigdy nie nawiązywała po wojnie kontaktu ze swymi zbawcami. Trudno jest znaleźć dobre słowo dla tej postawy, ale trudno też wyrwać ją z kontekstu traumy wywołanej Holokaustem.
W sytuacji gdy większa część społeczeństwa , z rozmaitych przyczyn, nie opłakiwała swych wymordowanych żydowskich współobywateli, milczały o postawach Polaków wobec Żydów również rządy, które na ogół walczą o względy swych obywateli. Nawet kiedy dzieje się to kosztem prawdy historycznej.
Zaistniał w tej kwestii swoisty konsensus między większością rządzonych a rządzącymi. O tym , że tabu zawieszone nad tym tematem miało także wymiar polityczny, niezbicie świadczy choćby fakt, ile dziesięcioleci władze, w tym także Sejm RP, potrzebowały na to, by przyznać Polakom ratującym Żydów prawa kombatanckie. A była to przecież niewątpliwie forma ruchu oporu, podobnie zagrożona ze strony okupanta karą śmierci jak udział w zbrojnym podziemiu. Wymordowanie Żydów europejskich było co najmniej od lata 1941 r. jednym z głównych celów wojennych Hitlera. Führer wyznał to nie tylko w oficjalnych enuncjacjach, ale i w swym napisanym tuż przed śmiercią, w bunkrze Kancelarii Rzeszy, testamencie politycznym. Już to samo byłoby dostatecznym powodem, by pomoc Żydom uznać za jedną z form walki z okupantem, za część ruchu oporu wymierzonego w cele wojenne okupanta.
Osamotnienie ratujących wynikało i z tego, że zarówno w czasie wojny, jak i po niej kodeks zachowań większości ludzi uważających się za polskich patriotów nie rozciągał się na sprzyjanie pomocy dla rozpaczliwie szukających ratunku Żydów. Ich ratowanie nie było też na ogół postrzegane przez resztę społeczeństwa jako forma ruchu oporu. Prawda więc wyglądała tak, że ratujący Żydów Polacy musieli się w znacznie większym stopniu pilnować przed sąsiadami, niż przed Niemcami. Niemcy nie byli bowiem wszechobecni a sąsiadami było się otoczonym zawsze.
Większość ludzi denuncjujących ukrywających się Żydów, wydających ich de facto na śmierć, szantażujących ich - nie traktowała tych czynów jako kolaboracji. Działanie na szkodę Żydom nie kolidowało w ich pojęciu z patriotyzmem. Jeszcze inni nie wydaliby wprawdzie Żydów okupantowi, ale programowo nie chcieli Żydom pomagać. Sądy Polski Podziemnej wydały wprawdzie kilka wyroków śmierci na osoby denuncjujące lub szantażujące Żydów. Wyroki te były wykonywane. Nie była to jednak akcja na taką skalę, która by mogła odstraszyć denuncjantów i szantażystów.
Przez dziesięciolecia mało kto z Ratujących dopominał się o uznanie dla ich czynu ze strony społeczeństwa polskiego. Wielu Ratujących nie czyniło tego, bo traktowali swój – tak niebezpieczny dla nich samych - ludzki odruch, jako zachowanie oczywiste, dyktowane wyznawanym przez nich kodeksem moralnym lub nakazami religii chrześcijańskiej. Po wojnie większość Sprawiedliwych po prostu milczała, bo była sparaliżowana ciszą wokół tego tematu i braku publicznej aprobaty dla ich czynu.
Wrażliwość na sprawę ratujących obudziła się na szerszą skalę dopiero w powojennych pokoleniach polskiego społeczeństwa. W istocie dała o sobie szerzej znać u progu naszego stulecia. Jak już wspomniano, nie chciały honorowania Sprawiedliwych władze komunistyczne, zabiegające o legitymizację swych rządów w polskim społeczeństwie, w tym przypadku kosztem pamięci o wymordowanych Żydach i pamięci o Ratujących, a – być może – na zasadzie inercji, nie chciały tego tematu przez długi czas przywoływać także władze III RP. Nie było tu linii podziału na lewicę i prawicę. Decydowała w tych sprawach ogólna wrażliwość moralna i stosunek do Żydów jako do współobywateli.
Niechciany przez wiele dziesięcioleci temat Sprawiedliwych, stanowi dziś w coraz szerszym stopniu integralną część polskiej narracji o II wojnie światowej, Holokauście i postawach moralnych społeczeństwa polskiego w latach ludobójstwa dokonanego na Żydach przez okupanta niemieckiego. Dużą rolę w przypomnieniu zasług Polaków ratujących Żydów odegrali dwaj prezydenci RP: Aleksander Kwaśniewski (pierwszy publiczny pokaz filmu o Henryku Sławiku, bohaterze lat wojny, o którym będzie jeszcze mowa, odbył się w siedzibie prezydenta) oraz Lech Kaczyński, który m.in. w wielkim stopniu przyczynił się do popularyzacji postaci Ireny Sendlerowej. Decydującą jednak rolę odegrał tu inny stosunek do tej sprawy drugiego powojennego pokolenia młodych Polaków. Sytuacja ta zdecydowanie sprzyja procesowi prawdziwego rozeznania rzeczywistości okupacyjnej, w tym także uzupełnianiu listy Sprawiedliwych o wciąż nowe nazwiska.
W łącznym rezultacie tych procesów, mamy już w znacznym stopniu za sobą sytuację, w której narracja historyczna o Holokauście oparta była na schemacie sugerującym, że była to sprawa rozgrywająca się tylko między niemieckim okupantem a Żydami. Jest wprawdzie jeszcze sporo wyznawców takiej właśnie narracji historycznej, ale to nie ich poglądy dominują obecnie w procesie edukacyjnym. Dawniej w potocznym dyskursie historycznym, także w podręcznikach do nauki historii, nie pojawiali się na ogół ani ci Polacy, którzy ratowali swych żydowskich współobywateli, ani też tacy, którzy pomagali Niemcom w wyłapywaniu ukrywających się Żydów. Sprawa była przedstawiana tak, jakby to straszne ludobójstwo dokonywało się w próżni społecznej. W większości dzisiejszych podręczników szkolnych już się takiego fałszowania historii nie znajdzie. Reszta jest w rękach nauczyciela.
Problem Ratujących stanowi w istocie część szerszego pola badawczego dotyczącego społecznego otoczenia Holokaustu, czyli postaw miejscowej nie-żydowskiej ludności wobec machiny hitlerowskiego ludobójstwa dokonanego na Żydach. Od postaw „ludzi miejscowych” zależały bowiem w dużym stopniu ostateczne wyniki hitlerowskiego polowania na Żydów, zbrodni ludobójstwa, która miała się dokonać – tak to Hitler i jego pretorianie zaplanowali - w trakcie II wojny światowej i za jej zasłoną.
Miejscowi świadkowie niemieckiego polowania na Żydów i ich zagłady nie stanowili homogenicznej masy. Przeciwnie: mieli bardzo różny stosunek do dramatu ludobójstwa, który się na ich oczach rozgrywał. Na jednym biegunie znajdowali się ci, którzy z narażeniem własnego życia wyciągali pomocną dłoń do zagrożonych śmiercią swoich współobywateli Żydów. Na drugim ci, którzy wyrażali aprobatę dla tego ludobójstwa lub okazywali czynną pomoc mordercom. Między obu tymi biegunami stała zaś wielka masa obojętnych.
W czym przejawiała się ta czynna pomoc okupantowi? Rzadziej w bezpośrednim udziale w mordzie, częściej w denuncjowaniu ukrywających się Żydów lub odzieraniu ich z pieniędzy czy kosztowności, które pomogły by im samodzielnie się ratować. Często obie te formy wystawiania Żydów na mord występowały łącznie.
Zarówno ratujący jak i miejscowi pomocnicy katów stanowili z reguły grupy mniejszościowe w ogólnej masie populacji krajów dotkniętych Holokaustem. Przeważali ludzie obojętni na dolę Żydów lub zastraszeni terrorem okupanta.
Historycy wymieniają zazwyczaj liczbę około 200 tysięcy Polaków zaangażowanych w tę grożącą karą śmierci akcję. Jest to w przybliżeniu 1% ówczesnej populacji etnicznych Polaków na ziemiach okupowanych przez III Rzeszę. Dużo to czy mało? Trudno jednoznacznie odpowiedzieć na to pytanie, jeśli się zważy, w jakiej sytuacji byli sami Polacy, którzy ponosili na skutek terroru okupanta ogromne straty i jak wielka była masa krytyczna ludzi do uratowania. Przypomnijmy tu, że Polska miała zarówno największy na świecie procent Żydów wśród ogółu swoich obywateli i że również w liczbach absolutnych była to największa populacja żydowska na kontynencie europejskim. W Polsce przed wybuchem II wojny światowej mieszkało około 3.400.000 Żydów. Inaczej też, niż na zachodzie Europy, większość tej populacji nie była zasymilowana i żyła w kręgu własnej kultury, co znacznie utrudniało akcję ratowniczą zarówno tym, którzy próbowali się ratować na własną rękę jak i tym, którzy próbowali Żydom pomóc.
Trudno jest określić kiedy człowiek, czy społeczeństwo które samo cierpi, otwiera się, a kiedy zamyka na nieszczęścia innych ludzi. Dzieje się tak nawet w rodzinach, czy między przyjaciółmi. Tym bardziej trzeba ten czynnik wziąć pod uwagę, gdy w grę wchodzi stosunek do ludzi, którzy przez wielu rdzennych mieszkańców kraju postrzegani byli nie jako współobywatele innego wyznania, lecz jako „obcy”. Historykowi więc – jeśli nie chce się zapuszczać w tanie moralizatorstwo - w istocie niewiele pozostaje ponad ukazanie z jednej strony aktów niezwykłej odwagi ludzi próbujących z narażeniem życia ratować zagrożonych śmiercią Żydów, a z drugiej - aktów podłości, szantażowania, denuncjowania i wyłapywania próbujących się ratować Żydów, a także zobojętnienia na ich dolę.
Liczbę Żydów , którzy uratowali się pod okupacją niemiecką, historycy określają rozmaicie. Padają tu liczby od 50 tys. do 120 tys. ocalałych. W przekonaniu piszącego te słowa, było to nie mniej niż ok. 80 tys. osób ale też nieznacznie więcej. Część z Żydów przeżyła w obozach koncentracyjnych i obozach pracy niewolniczej zarówno na terenach okupowanej Polski jak i terytorium III Rzeszy, część uratowała się całkowicie na własną rękę w oparciu o „aryjskie papiery”, w bunkrach leśnych, w partyzantce. Ilu jednak uratowali etniczni Polacy? Przypuszczalnie około 50 tys. Niekiedy była to pomoc tylko chwilowa, ale okazana w ważnym momencie. Mogło to być także np. dostarczenie „aryjskich” papierów, z pomocą których ukrywający się Żydzi już dalej przebijali się sami przez wiszące nad nimi zagrożenia. Mógł to być jednak także nocleg dany w momencie, gdy ukrywający się Żyd był już kompletnie zaszczuty i musiał mieć chwilę oddechu przed dalszą walką o przeżycie.
Ratujący działali w dramatycznie trudnych i niebezpiecznych warunkach. Przypomnijmy tu, że niemal za każdą egzekucją przez Niemców Polaka ratującego Żydów stał z reguły donos innego Polaka, który tego Ratującego zadenuncjował. Niemcy sami rzadko wpadali na ślad ukrywających się Żydów. Z reguły byli naprowadzani na cel przez donos. Za 90% wpadek stał albo uliczny łowca Żydów albo sąsiad-denuncjant. Bardzo często taki donos nie tylko niweczył dramatyczny wysiłek całej polskiej rodziny, by uratować życie Żyda, ale i pociągał za sobą egzekucję całej rodziny Ratujących.
Kilka przykładów: w październiku 1944 sądzona była w Lublinie przesiedlona w Lubelskie przymusowo z Poznania przez okupanta kobieta, oskarżona o zadenuncjowanie Niemcom dwóch polskich rodzin, jej sąsiadów ukrywających Żydów. Ośmiu ukrywających się Żydów i ukrywający ich gospodarze zostali żywcem spaleni w ich własnych domach przez policję niemiecką.
Inny przykład – tym razem ze Lwowa - zaczerpnięty z wspomnień wojennych Kurta Lewina, syna zamordowanego przez Ukraińców rabina reformowanej synagogi lwowskiej. Autor uratowany został - wśród 140 innych dzieci żydowskich - przez metropolitę kościoła greko-katolickiego we Lwowie hr. Andrzeja Szeptyckiego. Lewin opisuje, jak w pierwszych dniach po wyparciu Niemców ze Lwowa polski patrol zastrzelił na ulicy uratowanego przez polską rodzinę dr Bartfelda, osobę znaną w przedwojennym Lwowie, gdy rozpoznał w nim Żyda. Dwuletnie - dokonywane z narażeniem własnego życia - dramatyczne starania polskiej rodziny by uratować Żyda, zostały zniweczone jednym pociągnięciem za cyngiel innych Polaków.
Znana jest też sprawa zadenuncjowania Niemcom podziemnego bunkra w sadzie na ul. Grójeckiej w Warszawie, gdzie ukrywało się 34 Żydów, wśród nich twórca tajnego archiwum getta warszawskiego, wybitny historyk dr Emanuel Ringelblum z żoną i synkiem. Zarówno wszyscy Żydzi jak i ukrywający ich ogrodnik z rodziną zostali rozstrzelani przez Niemców. O kryjówce doniósł Niemcom wścibski sąsiad, skazany później za swój czyn na śmierć przez polskie podziemie.
Kto ratował Żydów? Ratowały instytucje takie jak „Żegota”, jedyna w okupowanej Europie rządowa podziemna instytucja powołana dla ratowania Żydów. Na nie mniejszą skalę prowadził akcję ratowniczą współpracujący z Żegotą , działający potajemnie po „aryjskiej stronie” Warszawy, Żydowski Komitet Narodowy. Nadzwyczaj ważną rolę odegrały w ratowaniu żydowskich dzieci klasztory. Największa jednak ilość Żydów została uratowana nie przez zorganizowane struktury, lecz z pomocą, z inicjatywy i na własne ryzyko – pojedynczych ludzi lub pojedynczych rodzin.
Trudno nakreślić zbiorowy portret ratującego, poza jedną cechą: wrażliwością moralną na cierpienia innych. Ratowali bowiem Żydów ludzie lewicy i prawicy, biedni i bogaci, wykształceni i mniej oświeceni , mieszkańcy miast i wsi. Decydowała wrażliwość moralna, a nie kondycja społeczna. Byli wśród ratujących nawet zdeklarowani antysemici, którzy uważali, że Żydzi powinni po wojnie Polskę opuścić, ale teraz, w tej wyjątkowej dla nich sytuacji trzeba do nich wyciągnąć pomocną dłoń. Najbardziej znanym przykładem takiej postawy jest pisarka i działaczka polityczna Zofia Kossak-Szczucka czy pisarz katolicki Jan Dobraczyński.
Ratowano znajomych i przyjaciół, ale bardzo często także ludzi wcześniej nieznanych, po prostu „napotkanych na drodze”, - jak się wyraziła jedna z ratujących Polek. Franciszek Maj, szewc warszawski, widział zza muru jak w czasie powstania w getcie płoną żywcem ludzie. „Wtedy – pisze – pod wpływem tego strasznego widoku postanowiłem ratować każdego, kto się do mnie zgłosi”. Przyszło do niego siedem nieznanych mu osób i Maj udzielił im schronienia, ratował też innych. Skutecznie.
Ciche bohaterstwo ratujących przez długie dziesięciolecia po prostu nie funkcjonowało prawie w dyskursie publicznym. Za wyjątkiem jednego ważnego wyłomu: w trakcie znanej oficjalnej kampanii antysemickiej rozpętanej przez komunistyczny rząd w Polsce lat 1967/68 nagle na łamach niemal całej prasy – na rozkaz z góry - zaczęto szeroko pisać, jak Polacy ratowali Żydów. Oczywiście wszystko w sosie żydowskiej „niewdzięczności”. Jedyną ówczesną – wolną od tych „demaskujących” kontekstów - publikacją tamtego czasu była obszerna antologia wspomnień i relacji zarówno ratujących jak i uratowanych, przygotowana przez Władysława Bartoszewskiego i Zofię Lewinównę pt. „Ten jest z Ojczyzny mojej. Polacy z pomocą Żydom 1939-1945”, wydana przez katolickie Wydawnictwo Znak w Krakowie w 1967 i w rozszerzonym drugim nakładzie w 1969 r. Nowe wydanie tej książki ukazało się w roku 2008.
Ratujący stanowili niewielki ułamek społeczeństwa, ale bez tych ludzi byłoby ono znacznie uboższe. Niektórzy z nich stawali się bohaterami, jak już wspomniano - dopiero pod wpływem nagłego impulsu moralnego, podyktowanego dramatem, który rozgrywał się na ich oczach. Inni od początku próbowali pomóc zagrożonym śmiercią Żydom. Łącznie stanowili oni elitę moralną Polski. Należy im się miejsce w panteonie bohaterów II wojny światowej. Są oni także bardzo ważni dla wizerunku Polski w świecie, dla obalenia stereotypu, że każdy Polak to antysemita.
Swoistą samoamputacją dobrego wizerunku Polski w świecie stało się te pół wieku milczenia o takich ludziach jak Irena Sendlerowa, pielęgniarka z zawodu, która wraz ze swymi współpracownicami uratowała kilkaset – mówi się nawet o 2500 - dzieci z getta warszawskiego. To samo można mówić o przypadku Henryka Sławika, Ślązaka, dziennikarza i działacza PPS, w latach II wojny światowej przedstawiciela Rządu Polskiego na Emigracji do spraw uchodźców wojennych z Polski, szukających azylu na Węgrzech. Wydał on w Budapeszcie około pięciu tysiącom Żydów polskich zaświadczenia, że są polskimi uchodźcami, co było prawdą, i że są katolikami, co było - ratującą życie – nieprawdą. Nie wiemy, ilu z tych ludzi rzeczywiście udało się przeżyć wojnę. Ale wiemy na pewno, że szlachetny i odważny Polak próbował im pomóc. Henryk Sławik został zaaresztowany przez Niemców, gdy wkroczyli oni wiosną 1944 r. na Węgry i rozstrzelany w sierpniu tegoż roku w obozie koncentracyjnym w Mauthausen.
Pominąwszy wszystkie inne względy, wiedza o Ratujących podnosi kulturę historyczną naszego kraju, informuje o kondycji ludzkiej czasów ekstremalnych , o tym jak spełnia się historia i jak bardzo różnie potrafi zachować się człowiek w sytuacjach skrajnych. Nade wszystko jednak przypomnienie Ratujących, integralne ich włączenie w proces narracji o historii Polski i Holokauście jest ważne z tego powodu, że opowiada się tu o ludziach, którzy chcieli i umieli w ramach swoich możliwości skutecznie przeciwstawić się złu.
Ze wstępu do albumu Polacy ratujący Żydów w czasie Zagłady – Przywracanie pamięci, Łódź 2009