Sprawiedliwi są wśród nas... - prof. Adam Daniel Rotfeld

Sartre napisał kiedyś, że piekło to inni. Zapewne miał rację. Jednak ten popularny w latach powojennych francuski intelektualista, filozof – egzystencjalista powinien dodać: raj i szczęście na ziemi to też inni. Mogę to poświadczyć własną egzystencją.

Miałem szczęście. We wczesnym dzieciństwie napotkałem wielu ludzi dobrych, szlachetnych i bezinteresownie życzliwych. Niestety, nie znam wszystkich nazwisk. Dla mnie i moich najbliższych – rodziców i dziadków, mojej siostry i wujków, ciotek i kuzynów, dla całej społeczności miasta Przemyślany, w którym się urodziłem – miasta położonego na południowy wschód od Lwowa – piekło zaczęło się latem 1941 roku. Po wkroczeniu do Galicji Wschodniej armii niemieckiej. Miałem wtedy trzy lata. Pamiętam z tego okresu ogólny nastrój zagrożenia i kilka scen – akcje niemieckiej policji, łapanki, ucieczki.

Późną jesienią 1941 r. na podwórze naszego domu zajechał wóz konny, z którego wysiadł mnich w sutannie. Miał na imię Daniił. Po polsku – Daniel. Młody woźnica, który powoził końmi zwracał się do zakonnika po ukraińsku. (Wspominam tego woźnicę, ponieważ 3 maja 2008 roku przy okazji uroczystości zorganizowanej w Uniowie dla upamiętnienia działalności Archimandryty Klemensa podszedł do mnie starszy Pan i przedstawił się: „Powoziłem końmi i usadzałem Pana na wozie na prośbę br. Daniela…”). Ojciec Daniel powiadomił rodziców, że przywiózł z monastyru w Uniowie moich kuzynów, którzy chcieli wrócić do swoich rodzin w Przemyślanach. Przed pożegnaniem zatrzymał się w drzwiach i zwrócił się do mojego ojca: „Może Pan Doktor pośle do nas swojego syna?” Wszyscy dorośli zebrani w pokoju gościnnym spojrzeli na mnie. Zaczęli mnie w pośpiechu ubierać. Ściskać, całować. Posadzili na wozie. Widziałem wtedy swoich rodziców po raz ostatni.

W ten sposób trafiłem do klasztoru Studytów, którego przeorem (ihumenem) był Klemens Szeptycki, brat Metropolity Lwowa, Andrzeja Szeptyckiego. Ojciec Klemens był wysokim mężczyzną, miał szlachetne, pociągłe rysy twarzy, dobre życzliwe oczy. Promieniował spokojem. Był poważny, zamyślony, mówił cichym głosem w sposób wyraźny, z dobrą dykcją. Został moim spowiednikiem.

Po przyjeździe do Uniowa zobaczyłem w sali sypialnej kilkunastu innych chłopców. Zorientowałem się po pewnym czasie, że trzech spośród nich to dzieci z żydowskich rodzin, które przebywały w Uniowie pod przybranymi nazwiskami.

Rodzice nadali mi dwa imiona – Adam Daniel. Wołano do mnie – Adaś. Po ceremonii chrztu zostałem zarejestrowany jako Daniel Czerwiński. Po wielu latach dowiedziałem się, że udzielono mi schronienia w klasztorze z woli Metropolity lwowskiego arcybiskupa Andrzeja Szeptyckiego. Zgodnie z poleceniem Metropolity wszystkie greckokatolickie klasztory – męskie i żeńskie – udzielały w czasie wojny pomocy i ukrywały prześladowanych w Galicji Wschodniej Polaków i Żydów. W ten sposób uratowano życie co najmniej 150 osób, głównie dzieci. Kilkoro z nich poznałem osobiście.

Pewnego dnia, już po wycofaniu się Niemców z Podola – było to lato 1944 roku – zniknął z klasztoru jeden z chłopców, Łewko Chamiński. Spotkałem go po 50 latach w Newport (stan Rhode Island).Powrócił do rodowego nazwiska – dr Leon Chameides został wybitnym amerykańskim pediatrą – kardiochirurgiem. Jego brat jest światowej sławy uczonym w zakresie nowoczesnych technologii informatycznych na jednym z uniwersytetów w Australii. Kontakt z Leonem nawiązałem przypadkowo. Rozpoznaliśmy się dzięki zdjęciu. Wykonano je w 1943 roku. Była to jedyna grupowa fotografia, jaką wszystkie dzieci otrzymały w czasie pobytu w klasztorze. Kopię tego zdjęcia przekazałem w 2005 r. klasztorowi w Uniowie po uroczystości odsłonięcia tablicy, na której mosiężny napis głosi:  „W hołdzie Metropolicie Andrzejowi Szeptyckiemu i Archimandrycie Klemensowi Szeptyckiemu – za ratowanie w czasie II wojny światowej życia dzieci polskich, ukraińskich i żydowskich”. Dziś fotografia ta zawieszona w Sali muzealnej Uniowskiej Ławry dokumentuje dla przyszłych pokoleń niezwykłą rolę, jaką Zakon Studytów odgrywał w czasie wojny, udzielając schronienia i pomocy ludziom bezbronnym i prześladowanym. Zdjęcie to widziałem również w Muzeum Holocaustu w Waszyngtonie, którego kopię przekazał tam dr Leon Chameides. Rolę Metropolity Andrzeja Szeptyckiego i całej wspólnoty zakonnej Studytów bezpośrednio po wojnie opisał Kurt Lewin. Jego książka pt. Przeżyłem. Saga Świętego Jura spisana w r. 1946 (wyd. Zeszyty Literackie, Warszawa 2006) jest nie tylko pięknym literackim świadectwem zagrożeń i bohaterstwa, poświęcenia i ryzyka, na jakie byli narażeni wszyscy zakonnicy, ale też uświadamia, że dla ratowania jednego życia potrzebny był często łańcuch wielu ludzi dobrej woli. Natomiast jeden donos do policji, Gestapo czy SS wystarczał, aby setki ludzi utraciły życie, trafiły do obozów koncentracyjnych lub obozów zagłady. Potwierdzają to losy Omelana Kowcza, proboszcza parafii Św. Mikołaja w Przemyślanach. Ten ukraiński kapłan udzielał pomocy Polakom zagrożonym przez ukraińskich sąsiadów. Na różne sposoby próbował ratować Żydów – wydawał świadectwa chrztu i inne dokumenty, które mogły ułatwić przeżycie. Na podstawie donosu został przez Niemców aresztowany. Stracił życie w obozie koncentracyjnym w Majdanku. Papież Jan Paweł II beatyfikował ks. Omelana Kowcza. Brałem udział w uroczystościach konsekracji świątyni pod jego wezwaniem zbudowanej w Przemyślanach. W Lublinie i Majdanku uczestniczyłem w ceremonii nadania imienia błogosławionego Omelana Kowcza jednemu z lubelskich rond. Mieszkańcy Przemyślan są dziś dumni z postawy swego rodaka. Jednak w czasie wojny był w swoich działaniach osamotniony…

W kilka dni po uroczystości umieszczenia pamiątkowej tablicy na murach klasztoru w Uniowie, otrzymałem faksem list od profesora Roalda Hoffmanna z Cornell University. Profesor jest laureatem Nagrody Nobla w dziedzinie chemii, a zarazem poetą, eseistą i dramaturgiem. Jego sztuki z powodzeniem wystawiane są na deskach teatrów na Broadwayu. Z listu profesora dowiedziałem się, że urodził się w Złoczowie niedaleko Przemyślan, a ukrywał się w wiejskiej szkole w Uniowie, w której ja rozpoczynałem swoją edukację. Roalda, jego matkę i część rodziny uratował na strychu mojej czteroklasowej szkoły podstawowej w Uniowie nauczyciel nazwiskiem Diuk. Spotkałem Roalda i jego – wówczas jeszcze żyjącą Matkę – w Nowym Jorku, jesienią 2005 roku, przy okazji swego udziału w 60. jubileuszowej sesji Zgromadzenia Ogólnego Organizacji Narodów Zjednoczonych. W tomiku wierszy, który Roald mi podarował jest poemat Fields of Vision, który zaczyna się od słów:

„Chłopiec ze strychu

Obserwuje bawiące się dzieci,

Ale one ciągle znikają

Poza ramą okna”.

Chłopcem, który przez dwa lata mógł obserwować świat tylko przez szparę na strychu był Roald, a ja byłem wśród dzieci bawiących się obok szkoły…

W innym wierszu, Game In the Attic 1943, wyobraźnia dziecka dyktuje autorowi takie marzenia:

„By dotrzeć z Uniowa do San Francisco,

Powinnaś mamo zrobić tak: po pierwsze

Wyjdziesz na zakurzoną drogę,

Blisko kościoła, poczekasz chwilę

Na chłopa, który wskaże Ci

Główną drogę…”

Wspominam tych kilka luźno ze sobą powiązanych osób i faktów, by uświadomić, że z katastrofy, jaką była Zagłada, uratowała się garstka. Dziś, jak paleontolodzy usiłujemy odtworzyć z małych fragmentów kości zwierząt, które zamieszkiwały planetę przed milionami lat lub archeolodzy z zachowanych części glinianych naczyń i ozdobnych waz, jak wyglądało życie przed Katastrofą. Skazani jesteśmy na świadectwa nielicznych, którzy przeżyli. Opowieści uratowanych od śmierci nikomu życia nie przywrócą. Jednak przywrócą pamięć o tych Sprawiedliwych, którzy ratowali honor wsi i miasteczek – honor całego narodu. Bo przecież takich wsi jak Uniów, takich miast i miasteczek jak Przemyślany było w granicach Drugiej Rzeczypospolitej setki i tysiące.

Po blisko 50 latach od momentu, kiedy opuścił klasztor Studytów w Uniowie dr Leon Chameides napisał do mnie z West Hartford w stanie Connecticut list, w którym było zdanie godne, by je przytoczyć: „Jak dziwny i tajemniczy jest świat! Kiedy widzę tych wszystkich spośród nas, którzy tak wiele czynią dla swoich rodzin, społeczeństwa i świata, nie mogę pozbyć się myśli, co też mogłyby wnieść wszystkie te dzieci, które nie przeżyły”.

Leon ma rację. Z nielicznej przypadkowej grupy dzieci wyrośli światowej sławy uczeni, pisarze, lekarze. W latach szkolnych obracałem się głównie wśród sierot wojennych. Refleksja, która nachodziła mnie wtedy, towarzyszy mi po dziś dzień: jakie to szczęście, że dzieci te w czasie wojny trafiły na ludzi przyzwoitych, szlachetnych i odważnych. Uniów to przecież typowa, biedna galicyjska podkarpacka wioska, zagubiona w lasach z dala od głównych szlaków komunikacyjnych. Był tam nauczyciel Diuk, który z narażeniem życia własnego i całej swojej rodziny, uratował i podarował światu przyszłego laureata Nagrody Nobla. Był tam klasztor, którego zakonnicy byli synami prostych ukraińskich chłopów. Ta wspólnota zakonna Studytów (i wielu innych zgromadzeń klasztornych) zasługuje na podziw i najwyższe uznanie za to, że miała odwagę sprzeciwić się złu. Było to możliwe, ponieważ duchowymi przewodnikami tej wspólnoty byli duszpasterze tej miary, co Metropolita Andrzej Szeptycki i jego brat Klemens Szeptycki. Stolica Apostolska doceniła wielkość duchową i moralną braci Szeptyckich. Jan Paweł II wyniósł na ołtarze w czasie swej pamiętnej pielgrzymki do Lwowa w 2001 roku Archimandrytę Zakonu Studytów Klemensa, a proces beatyfikacyjny Andrzeja Szeptyckiego znajduje się w ostatnim stadium. Na Ukrainie Szeptyccy są otoczeni kultem wiernych Kościoła greckokatolickiego.

Metropolita Andrzej Szeptycki zasługuje na to, aby przywrócić jego dobre imię również poza Ukrainą. NKWD i KGB – wrogie narodowi ukraińskiemu służby specjalne – świadomie oczerniały Jego imię. W liście adresowanym do przewodniczącego Yad Vashem z 24 listopada 2007 r. Kurt Lewin pisał: „Ci, którzy przeżyli (survivers), a wśród nich mój brat Nathan Lewin, synowie rabina Chameidesa – prof. Leon Chameides i prof. Zvi Barnea – oraz prof. Adam Daniel Rotfeld, dr Oded Amarant, Pani Lilly Pohhman, zmarły prof. Podoshyn podejmowali wciąż na nowo starania, aby Metropolicie Andrzejowi Szeptyckiemu zapewnić uznanie przez Yad Vashem”. Dodam od siebie, że Andrzej Szeptycki żadnego aktu formalnego uznania ze strony jakiejkolwiek instytucji nie potrzebuje. Zabiegają o to ci wszyscy, którzy jemu zawdzięczają uratowane życie. Przywracanie pamięci potrzebne jest też nowym pokoleniom, dla których pamięć o życiu i dokonaniach Sprawiedliwych powinna być częścią ich duchowej tożsamości.

Imiona Sprawiedliwych są jak drogowskazy lub latarnie morskie. Wyznaczają drogi i potwierdzają, że poszanowanie godności ludzkiej było możliwe nawet w czasach najtrudniejszych, kiedy życie na ziemi było piekłem…

Ze wstępu do albumu Polacy ratujący Żydów w czasie Zagłady – Przywracanie pamięci, Warszawa 2008.