Kordowski Antoni

powiększ mapę

Szewc nad szewcami, „obrońca narodu żydowskiego”

Wiosną 1948 roku Antoni Kordowski z Kurowa, przed wojną pięciotysięcznego, a po wymordowaniu Żydów dwu i pół tysięcznego miasteczka w Lubelskiem, przy szosie do Warszawy, otrzymał list wysłany z Kassel, w amerykańskiej strefie okupacyjnej w Niemczech. Ocaleli z Zagłady Żydzi, zebrani tam w obozach dla „dipisów” tworzyli swoje landschaftn, ziomkostwa. Taki komitet powołali też Żydzi z Kurowa i od nich pochodził ten list:

                                                                                                        Kassel 17/V 1948 r.
Szanownemu, Panu, Antoniemu Kordowskiemu.
Na drugiem zjeździe Komitetu żyd[owskiego] w Niemczech z miasta Kurów, postanowili wam wysłać Płomienne pozd[rowienia] i podziękowanie za ofiarną pomoc żydom miasta Kurowa, pod czas krwawej okupacji Niemieckiej.
Mi pana Nigdy niezapomniemy w opracowaniu Historycznej Komisji z miasta Kurow w Kanadzie. To jesteś pan unas zapisany jako jeden z największych obrońców naszego narodu
z powazaniem
sek[retarz] Akerman M.

O tym, co w czasie okupacji hitlerowskiej dla Żydów zrobił adresat tego listu, czym zasłużył sobie na tak niezwykły tytuł, jest ten szkic. Jest on przyczynkiem do historii cierpienia i ratowania Żydów na polskiej prowincji, ale i czymś więcej. Pokazuje, jak w polskich miasteczkach gaśnie pamięć zagłady Żydów, ale co ważniejsze, demonstruje, że mimo upływu trzech ćwierci wieku i niechęci do pamiętania życia i śmierci miejscowych Żydów, lokalna pamięć żydowskich sąsiadów, współobywateli i braci w wierze, może być ocalana i utrwalana, a „pamięć kolektywna” tych społeczności może być wzbogacana.

Źródła 

Podstawowym źródłem szkicu jest osobista relacja ocalałego Samuela Chanesmana, napisana w 1948 roku w obozie w Niemczech, zawarta w jego listach do kuzyna. Antoni Kordowski jest centralną postacią tej narracji, jego nazwisko występuje w niej kilkadziesiąt razy, zawsze w kontekście pozytywnym. Relacja Chanesmana oparta jest nie tylko na jego świeżej pamięci, pisał ją kilka lat po wojnie, ale także na bieżących zapiskach czynionych w okresie wojny. Jest ona dokumentem o wyjątkowej wiarygodności, dokładności i autentyczności, istotne jest też, że Chanesman pisał te listy z myślą o upamiętnieniu zagłady i cierpień Żydów kurowskich i nadawał im formę dokumentów, był pierwszym historykiem zagłady żydowskiego Kurowa. Relacja ta, napisana w jidisz, została włączona do Księgi pamięci (Yizkor) Żydów kurowskich, wydanej w 1955 roku w Tel Awiwie przez ziomkostwo kurowskie w Izraelu. Gdyby nie relacja Chanesmana, nie pozostałby żaden trwały ślad o czynach Antoniego Kordowskiego i wiele osób z tej okolicy przepadłoby w otchłani niepamięci dlatego, że nie znalazł się ktoś taki, kto jak Samuel Chanesman opisał ich czyny i uczynki – dobro i zło, które uczyniły.

Drugim ważnym źródłem jest nagrana 13 grudnia 2014 roku relacja Barbary Czajkowskiej (ur. 1950), zam. w Puławach, z zawodu polonistki, jedynej żyjącej córki Antoniego Kordowskiego i strażniczki pamięci rodziny. Jej wiedza pochodzi z przysłuchiwania się rozmowom domowym, ze wspomnień ojca i starszego przyrodniego brata. Pani Czajkowska nawet nie wiedziała o istnieniu relacji Chanesmana, więc nie mogła rozbudować swej pamięci wziętymi z niej treściami. Takie „fabrykowanie pamięci” (według określenia Elisabeth Loftus), zwykle nieświadome wklejanie do swojej pamięci cudzych przeżyć i wspomnień jest plagą i zmorą relacji autobiograficznych – tu było wykluczone. 

Trzecim źródłem są powojenne listy do Antoniego Kordowskiego od Żydów kurowskich z całego świata, troskliwie zachowane przez jego córkę.

Istnieje związek między tymi trzema źródłami. Gdy w 2012 roku przeczytałem amerykański przekład relacji Chanesmana, próbowałem odnaleźć potomków Antoniego Kordowskiego, ale gdy się dowiedziałem, że w Kurowie został po nim tylko dom, postanowiłem odszukać choć jego grób na tutejszym cmentarzu. Jakaś kobieta, miejscowa, która pomogła mi go znaleźć, oczywiście była ciekawa, dlaczego ktoś obcy go szuka. Zdziwiła się, gdy odpowiedziałem, że Kordowski jest „zasłużony”, a jeszcze bardziej się zdziwiła, gdym dodał, że w czasie wojny Żydów ratował. Z kolei ja się zdziwiłem, że ona o tym nie słyszała. Trochę zmieszana powiedziała: „jeden tu Żydów chował, to na niego wołali potem Altman, o co się złościł”, ale jak się nazywał, nie chciała powiedzieć. Ja: „no to już Pani wie, dlaczego nie słyszała o Kordowskim”. Na odchodne nieznajoma „zdradziła” jednak, że „ten Altman nazywał się Górski”. Na grobie Kordowskiego położyłem błękitną wstążkę, znak. Gdy przyszedłem tu w dwa lata potem, w Święto Zmarłych przy grobie stała jakaś pani, a gdy powtórzyłem gest z zaprzeszłego roku, przyjaźnie spytała dlaczego to robię. Wyjaśniłem, że znalazłem Żyda z Nowej Zelandii, wnuka tego, którego Kordowski uratował. „Chanesmana?” – niemal wykrzyknęła. W ten sposób odnalazłem i poznałem córkę Antoniego Kordowskiego, która zrozumiała sens błękitnej wstążki, pomyślała, że ten kto ją zostawił, powróci tutaj i „coś” kazało jej długo nie odchodzić od grobu… 

Korzystam też z materiałów zebranych w rozmowach, które przeprowadziłem w ostatnich latach z wieloma mieszkańcami Kurowa i okolicy, w poszukiwaniu śladów życia i zagłady Żydów w terenie i w miejscowej pamięci. Zachowuję anonimowość wszystkich rozmówców, naturalnie z wyjątkiem córki bohatera artykułu. 

Ratujący i uratowani

Antoni Kordowski urodził się w Kurowie w 1892 roku, miał czworo dzieci, żona zmarła mu w 1942 roku, po wojnie ożenił się ponownie, z tego związku miał jeszcze wspomnianą już córkę Barbarę. Kordowscy mieszkali w samym środku Kurowa, w bocznej uliczce, ale tuż obok głównego skrzyżowania przecinających miasteczko dróg. Przed wojną Kordowski był w Kurowie „figurą”, należał do najważniejszych jego obywateli, dziś by się go nazwało leaderem lokalnym. Kurów był miasteczkiem szewców, z wyrobu butów i handlu obuwiem żyła duża część jego mieszkańców, używając ówczesnej klasyfikacji, zarówno chrześcijan, jak i Żydów. Żydzi kurowscy byli dla chrześcijan i konkurentami i partnerami w branży obuwniczej. Sprowadzali skóry, wyrabiali cholewki, prowadzili sklepy z przyborami szewskimi, organizowali zbyt butów na rynkach dalszych niż rynek lokalny, więc pole do kooperacji i interesów było szerokie. Pod koniec lat 20. Kordowski był „starszym” reaktywowanego cechu szewców, który zrzeszał ponad 60 rzemieślników chrześcijańskich, był także jednym z założycieli Kasy Stefczyka. Sam też miał warsztat szewski. „Buty «od Kordowskiego» to był szyk, każdy chciał je mieć, ale w końcu miał tyle zamówień, że dawał buty Żydom do zrobienia” – usłyszałem na wsi jeszcze niedawno. Jeździł na okoliczne jarmarki, aż do Lubartowa woził żydowskich kupców, sam także handlował. Był „koniarzem”, handlował końmi, więc ciągle miał nowe, a ktoś zapamiętał też, że lubił „ścigać się” końmi z innymi gospodarzami. Kordowscy, jak wielu wtedy w Kurowie, mieli także niewielkie gospodarstwo rolne. Byli, jak na Kurów tamtych czasów, zamożni. Z opowieści córki wynika, że Antoni Kordowski był człowiekiem poważnym i odpowiedzialnym, dbałym o rodzinę, wszystkie dzieci wykształcił, potrafił utrzymywać tajemnicę („Pamiętam jak przyszedł [...] znajomy do taty [...] i słyszałam, jak powiedział [...] «panie Kordowski, panu coś powiedzieć, to jak kamień w wodę»”). Pobożnością nie wyróżniał się z otoczenia, nie pił, nie palił. Miał w Kurowie mir, dziś by się powiedziało autorytet. „Miał takie szerokie znajomości w środowisku żydowskim. Był w ogóle do narodu żydowskiego bardzo pozytywnie nastawiony, [Żydzi] uważali go za takiego, komu można było zaufać”.

Samuel Chanesman był cholewkarzem i podobnie jak Kordowski, człowiekiem stosunkowo zamożnym. Kordowski i Chanesman znali się dobrze sprzed wojny, robili wspólne interesy. Chanesman w swojej relacji nazywa go „Antek, nasz przyjaciel”, mówi o nim krist, chrześcijanin, co miało barwę pozytywną, znaczyło tyle co „dobry Polak”; nigdy nie używa wobec niego niemiłego słowa goj. We wrześniu 1939 roku dom Chanesmanów spalił się od niemieckich bomb. W kwietniu 1942 roku Żydzi z Kurowa, wśród nich żona i dwaj synowie Chanesmanów, zostali zabrani przez Niemców do obozu śmierci, ale Samuel i jego syn Josef (ur. 1924) za kilka złotych „świnek” danych Oskarowi Ulrykowi, niemieckiemu zarządcy Kurowa, wraz z trzydziestoma innymi Żydami zostali w obozie pracy dla frontu, w należącej do Ulryka wytwórni odzieży futrzanej. Ostrzeżeni przez gospodarza ze wsi Płonki, gdzie zakwaterowało się na noc przybyłe komando śmierci, zdołali uciec z Kurowa przed egzekucją tej resztki Żydów w listopadzie 1942 roku. Ukrywali się w podkurowskich wsiach i w samym Kurowie; ocaleli dzięki pomocy długiego łańcucha mieszkańców Kurowa i okolicy, wymienionych i uwiecznionych w relacji samego Chanesmana.

Najpierw, po ucieczce z Kurowa Chanesmanowie wraz z kilkunastoma innymi Żydami ukrywali się, za pieniądze, w ziemiance wykopanej na niwach pod wsią Podbórz przez grupkę przedsiębiorczych miejscowych, potem ukrywali się u Jana Molendy, także na Podborzu, potem u Władysława Pawelca – Wójcika na Krupie, potem wrócili do Kurowa i ukrywali się u Jana Witkowskiego koło wiatraka, w więc na skraju miasteczka, potem na polach pod Kurowem, a na koniec w stertach słomy w samym Kurowie, tam zastało ich wyzwolenie. Choć w tym łańcuchu każde ogniwo było konieczne dla przetrwania, to jednak największą rolę w ocaleniu Chanesmanów odegrał Antoni Kordowski.

Ścieżka ocalenia Chanesmanów pokazuje, ilu miejscowych, osób i rodzin trzeba było czasem, aby jeden czy dwóch ukrywających się Żydów mogło przetrwać do końca okupacji. Ale pokazuje też, jak małe były szanse takiego przeżycia. Spośród 16-17 Żydów ukrywanych w ziemiance na niwach, wolności dożyło tylko troje – dwaj Chanesmanowie i paruletnia Sabinka Cymerman, ukryta na skraju Kurowa przez Agnieszkę i Józefa Macewiczów. Wszyscy inni zginęli, o połowie z nich wiadomo, że zabili ich, jak wyznał ktoś po długim milczeniu, „nasi”, o reszcie nic nie wiadomo. Dopiero na tym tle widać, jak mocno świeci lampa Antoniego Kordowskiego.

Pod opieką Kordowskiego

Powojenna relacja Chanesmana zawiera bardzo dokładny, nie nasuwający wątpliwości (i zgodny ze szczegółami terenowymi) opis cierpienia i przetrwania ojca i syna, ale także roli Antoniego Kordowskiego w ich uratowaniu. Pokażę w dziesięciu punktach, jak rozmaite formy przybierała pomoc Kordowskiego i jak była ona wszechstronna, można by powiedzieć totalna, gdyby nie negatywne skojarzenia z tym słowem.

1. Przed deportacją. Kordowski pomagał Chanesmanom i innym Żydom jeszcze przed ich wypędzeniem z Kurowa do obozu zagłady; byli ono wtedy poddani eksploatacji i prześladowaniom przez władzę okupacyjną. „Kiedy niemieccy bandyci wkroczyli do naszego sztetla, ci dwaj chrześcijanie, a zwłaszcza Antoni Kordowski zawsze stali za prześladowanymi Żydami w każdej sprawie i stale pomagali każdemu w każdy możliwy sposób. Nie mam słów aby wyrazić, jak bardzo jestem im wdzięczny za to, co zrobili dla mnie i mojego syna” – pisze Chanesman. Drugim z wymienionych „chrześcijan” był Stanisław Szeleźniak, w latach 30. cechmistrz cechu szewców i do 1939 roku wójt kurowski, zmarł nagle bodaj w 1943 roku.

2. Schronienie i bezpieczeństwo fizyczne. Kordowski sam osobiście rozpoznawał i znajdował dla Chanesmanów kryjówki w Kurowie i na okolicznych wsiach. Czuł się za nich odpowiedzialny i roztoczył nad nimi opiekę, był dla nich dostępny. W krytycznych sytuacjach, a było ich wiele, zwracali się do niego o radę i ją uzyskiwali: „Gdy musieliśmy uciekać z jednego miejsca na drugie, kontaktowaliśmy się z nim i z jego zgodą przenosiliśmy się do innego miejsca, by się ukryć, tak że on zawsze wiedział, gdzie byliśmy”. Chanesman pisze, że ukrył się na strychu u Kordowskiego w czasie deportacji Żydów w kwietniu 1942 roku, a córka Kordowskiego pamięta, że będąc dzieckiem, na poddaszu szopy postawionej od podwórza odkryła pod sianem „dziwną klitkę” z desek i blachy, ojciec jej wyjaśnił, że to „taka skrytka, schowek, dla Żydów, oni tutaj byli skryci”. Albo była to kryjówka dla Chanesmanów, albo Kordowski przechowywał jakichś innych, nieznanych Żydów niż Chanesmanowie. Tak czy inaczej Kordowski robił to w samym środku miasteczka, kilkadziesiąt kroków od posterunku granatowej policji i niemieckiej żandarmerii!

3. Wyżywienie. Ukrywającym się Chanesmanom Kordowski regularnie przynosił z domu pożywne jedzenie, zimą przynosił im do pustej stodoły pod wiatrakiem, więc na obrzeżu Kurowa ciepłe jedzenie dwa razy dziennie, a latem przychodził z jadłem na pola co trzeci dzień („ciepła, słodzona kawa była wtedy luksusem” – napisał Samuel). Przygotowywał im też zapas prowiantu, który odbierali nocą co dwa tygodnie w schowku w jego obejściu, w stajni.

4. Wsparcie finansowe. Kordowski z Szeleźniakiem odebrali gospodarzowi z jednej z podkurowskich wsi towary, które Chanesman u niego zdeponował przed wywózkami lub przed wojną, Kordowski je sprzedał i przekazał Chanesmanowi dużą sumę pieniędzy, którymi Chanesman mógł zapłacić Witkowskemu, który go ukrywał. Gdy te pieniądze mu się skończyły, Kordowski dał mu własne. Córka Kordowskiego pamięta też, że po wojnie ojciec pożyczył Chanesmanom pieniądze na wyjazd z Polski, do okupowanych Niemiec i że Szmul Chanesman po wojnie mu te pieniądze oddawał. 

5. Pomoc w chorobie. Gdy Chanesmanowie dostali świerzba, za okupacji nagminnej choroby skóry i bardzo cierpieli, Kordowski przyniósł im do kryjówki lekarstwa. Tę informację potwierdza córka Kordowskiego, która z opowieści ojca i brata zapamiętała, że gdy Chanesman zachorował „na oczy”, „stracił po prostu wzrok” to ojciec kupował mu lekarstwa i go wyleczył. Może w tych dwu relacjach chodzi o różne choroby, a może o tę samą, lecz inaczej zapamiętaną.

6. Informacja. Do kryjówki na podkurowskich polach Kordowski przynosił Chanesmanom „polskie gazety”, nie wiadomo czy „gadzinówkę” wydawaną przez Niemców dla Polaków czy też „bibułę”, prasę konspiracyjną. Dzięki temu nie byli odcięci od świata i unikali pogrążającej psychicznie izolacji. W dodatku, datowane gazety chroniły ich od utraty kontroli nad upływem czasu, wiadomo skądinąd, że ten rodzaj deprywacji jest bardzo dotkliwy w sytuacji ukrywania się i izolacji.

7. Wsparcie, rada i nadzieja, konieczna do przetrwania. „Kordowski – pisze Chanesman – dał nam nadzieję mówiąc, że Rosjanie zaczęli kontrofensywę i że niemieccy mordercy rozpoczęli odwrót i póki żyliśmy, mięliśmy nadzieję. Muszę powiedzieć, że zawsze po jego odwiedzinach nasze serca pełne były nadziei, że przeżyjemy i że na własne oczy zobaczymy koniec tych przeklętych Niemców”.

8. Z psychologicznego punktu widzenia ważne było też to, że istniał ktoś, komu ukrywający się mogli w pełni zaufać. Chanesmanowie radzili się Kordowskiego, pisze Samuel: „zawsze słuchaliśmy jego rad z pełnym zaufaniem”, a w innym miejscu: „Kordowski przez cały czas pomagał nam jedzeniem, pieniędzmi i stałym kontaktem”. Córka Kordowskiego tak to zapamiętała: „tata zawsze tak mówił o tych Żydach, jakby ci Żydzi się jego słuchali, nie wiem dlaczego. Że to co tata powiedział, to Żyd się go słuchał, że tak zrobił. Takie rady im dawał. No takim człowiekiem był dla nich, sprawdzonym”.

9. Z tego samego powodu ważne było, że pomoc Korowskiego miała charakter nie doraźny i przypadkowy, ale stały i systematyczny, że przez całą okupację oparciem dla Chanesmanów była jedna i ta sama osoba. Ta stałość nadawała ich życiu, niebywale ważny w sytuacji krańcowej, element przewidywalności.

10. Mocną podstawą tej przewidywalności była materialna bezinteresowność Kordowskiego; relacja Chanesmana nie pozostawia wątpliwości, że lojalność wobec przedwojennego partnera w interesach i ludzkie uczucia były jedynym motywem udzielania pomocy. Sama ta relacja pokazuje, że czyjeś sumienie było pewniejszą podstawa do oczekiwania pomocy niż własne pieniądze, które kiedyś się kończyły i ukrywający gospodarz mógł zachować się różnie – jak, to wiemy.

Gdy ogarnąć dzieło Antoniego Kordowskiego, widać jak było ono złożone. Obejmowało nie tylko różne zadania – wyszukiwanie kryjówek, zdobywanie pieniędzy, dostarczanie jedzenia i lekarstw, a także gazet i wsparcia, i to w tajemnicy. Obejmowało organizację tego wszystkiego, w dzisiejszej nowomowie by się powiedziało, że Kordowski nie tyle ukrywał, ile zarządzał ukrywaniem Żydów. Do tego zarządzania nie wystarczało sumienie, potrzebna była też tęga głowa i spore doświadczenie – Kordowski, starszy cechu szewców miał i jedno i drugie. Być może jego zadania obejmowały także neutralizowanie granatowych policjantów. Chanesman, oczywiście, nie mógł tego wiedzieć, ale zastanawia, że gdy dwa razy wpadł w Kurowie na policjantów, to jeden się odwrócił, a drugi  powiedział mu coś, co w przekładzie brzmi już tylko „uciekaj”.

Chanesman pisząc o udzieleniu mu pomocy jest wyraźnie świadomy (powołuje się na niemieckie zarządzenia), że za przechowywanie, pomaganie a nawet niepoinformowanie o ukrywających się Żydach niemieckie „prawo” okupacyjne groziło zastrzeleniem na miejscu i spaleniem domu. Doskonale wiedział to nie tylko Kordowski, ale i starsze spośród jego dzieci; córka pamięta, że jej brat wspominał „że on jako chłopak bał się. Bał się. Nikomu nie mówiąc tego, ale bał się, że może być stracona cała rodzina. Przez to, co ojciec robił”. Można sobie wyobrazić związane z tym napięcie w domu Kordowskich, tylko zaufanie do mądrości ojca i jego autorytet łagodziły to napięcie. Dodajmy, że (pierwsza) żona Antoniego Kordowskiego Helena zmarła (bodajże na tyfus) w lutym 1942 roku, dom i odpowiedzialność za rodzinę zostały więc na jego głowie, i to mimo, że miał pomoc i oparcie w starszych dzieciach (w 1942 roku jego córka Marianna miała 20 lat, syn Eugeniusz 18 lat, drugi syn Witold 16 i druga córka Irena 13 lat).

Antoni Kordowski – wbrew temu wszystkiemu - podjął ratowanie Żydów i wytrwał w tym do końca wojny; ta determinacja zasługuje na dodatkowe podkreślenie, gdyż bywało, że ukrywający Żydów w tej okolicy nie wytrzymywali związanego z tym strachu i napięcia i kazali im szukać sobie innych kryjówek.

Ta wyjątkowa, wszechstronna, bezinteresowna i udzielana z narażeniem życia własnego i swojej rodziny – pomoc Żydom została doceniona po wojnie przez nich samych, niestety – tylko przez nich samych. 

Po wojnie

Chanesmanowie, którzy przebywali w obozie w Niemczech, w Bad Reichenhall koło Monachium w 1948 roku dostali wizę do Nowej Zelandii i wyjechali tam na początku następnego roku, wcześniej udała się tam już Nute (Kayla – red.), siostra Samuela. Spośród listów Samuela z Niemiec zachował się tylko ostatni. Przygotowując się do opuszczenia Europy, Samuel pisał do Kordowskiego:

Jak Pan Bóg nam da że szczęśliwie przyjedziem na miejcu, odrazu Panu zawiadomimy i nigdy o Pana nie zapomniemy, że Pan Kordowski w czasie okupacji Hitlerowskiej nam uratował. życie (Bad Reichenhall, 12 XII 1948).

W Nowej Zelandii Chanesmanowie założyli jakiś własny warsztat, byli szanowanymi członkami wspólnoty żydowskiej w Wellington, tradycyjnie pobożnymi Żydami, Josef przez wiele lat był osobą odpowiedzialną za koszerność żywności w gminie. Samuel założył nową rodzinę, pisał do Kordowskich, ale zachował się tylko niezrealizowany czek (bankierski, więc wciąż ważny!) na pięć funtów brytyjskich z jego wyblakłym podpisem wystawiony przez tamtejszy bank. Chanesman przysyłał też Kordowskim paczki z odzieżą i, na święta Bożego Narodzenia – z żywnością. W tamtych czasach odzież „z paczek” musiała robić wrażenie, skoro po tylu latach córka Antoniego Kordowskiego tak dobrze ją pamięta: „I pamiętam swoje dwie sukienki, dwa żakieciki śliczne, do dzisiejszego dnia, zielony i czerwony, i pamiętam mamy czarny kapelusz, śliczny płaszcz, i torebkę czarną”.

Inni Żydzi z Kurowa też długo pamiętali o Kordowskim i aż do śmierci pisali do niego w różnych sprawach – dosłownie z całego świata. Choć zachowała się jedynie część tych listów, a po niektórych zostały tylko oddarte kawałki kopert z adresami nadawców, to co się zachowało dobrze pokazuje jak gęsta była sieć kontaktów między kurowiakami a ocalałymi kurowskimi Żydami i jak ważnym węzłem w tej sieci był Antoni Kordowski. Jedni z ocalałych prosili go o adresy kurowiaków, którzy ratowali Żydów, inni – o informacje o swoim przedwojennym mieniu, jeszcze inni o ponaglenie kogoś do odpowiedzi albo po prostu przysyłali wyrazy wdzięczności i pozdrowienia. Kordowski był dla nich wciąż człowiekiem szanowanym i znaczącym. Mosiek „Krupnik” z Toronto skarżył się, na przykład, że trzech rolników ze wsi Płonki – Figiel, Piech i Kowalik – nawet mu nie odpisało, czy chcą jego grunt, jako „wdzięczność za fatygę, jaką mieli [z nim] podczas wojny”. Róża Lermanówna z Tel Awiwu uparcie szukała natomiast „nijakiego Górskiego Jana”, który „trudnił się szklarstwem, czasami malarstwem” – właśnie tego, którego po wojnie przezywali Altman, jak się dowiedziałem od kobiety spotkanej na cmentarzu.

Pamięć o Antonim Kordowskim długo żyła wśród kurowskich Żydów, przeżyła nawet jego samego. Jeszcze w 1974 roku, w 30 lat po wojnie i już po śmierci Kordowskiego (zmarł 15 marca 1974 roku) Benjamin Wejnryb, przed wojną żarliwy syjonista w Kurowie, a wówczas przewodniczący ziomkostwa kurowskiego w Izraelu pisał do Kordowskiego i jego rodziny, że „organizacja Żydów Kurowskich w Izraelu wysyła dla państwo 12 flaszek sok pomaranczowy i prosimy nam pisać o otrzymanie tych flaszek. [...] ten podarunek należy do was za uratowanie i pomaganie żydów kurowskich w wojnie przeciw gangstera Hitlera (Ramat-Gan, 23 V 1974)”.

W 1993 roku, już po upadku komunizmu w Polsce napisał list do Kordowskiego także Chanesman syn. Przypomniał, że „podczas wojny Pan ocalił mego Ojca i mnie, karmiąc nas  w ukryciu” i zapewniał, że ojciec „do śmierci zawsze wspominał z ogromnym uznaniem i wdzięcznością Pana i Pańską pomoc w tak trudnym okresie”. Przypomniał też, że ojciec przed wojną miał „fabrykę butów i pantofli” (faktycznie warsztat cholewkarski) i prosił o sprawdzenie, czy „nadal istnieją rejestry tych posiadłości” (Wellington, 18 VI 1993). Adresat listu nie żył już od wielu lat. Jego nadawca, Joseph („Joe”) Chanesman zmarł w 2004 roku, pozostawił dzieci i wnuki.

Od 2012 roku opowieść Samuela Chanesmana dotychczas dostępna tylko w jidisz, dostępna jest także w języku angielskim, w interencie. Od 2014 roku natomiast historia cierpień i przetrwania Chanesmanów staje się znana szerszym kręgom badaczy zagłady Żydów i badaczy pamięci.

W 1996 roku Joseph Chanesman zarejestrował swoje przeżycia na video, dla Jewish Holocaust Centre w Melbourne. Najpierw w 2007 roku w referacie wygłoszonym na konferencji badaczy ludobójstw w Sarajewie, a potem w książce Remembering Genocide wydanej w 2014 roku w Londynie Pam Maclean, profesor Deakin University w Australii porównała relacje ojca i syna, oddzielone okresem 40 lat. Na ich przykładzie pokazała, jak dokonane w tym czasie zmiany ram pamięci kolektywnej oraz społecznych wzorów opowiadania o Holokauście zmieniają indywidualne wspomnienia Zagłady – swoje przeżycia ocaleni opowiadają tak, jak się je aktualnie wspomina. Pokazała też, jakie znaczenie ma tutaj odmienny gatunek relacji – raz para-dokumentarne listy, które obiektywizują doświadczenie zbiorowości, a drugi raz wywiad do kamery, który sprzyja eksponowaniu własnej osoby i ujawnianiu subiektywnych przeżyć. Australijska uczona pisząca o kurowskich Żydach była bardzo, i mile zdziwiona, gdy otrzymała od badacza z Polski, rodem spod Kurowa list, że relacja Samuela Chanesmana jest i jemu znana i że opisy Chanesmana są tak precyzyjne, że po 70 latach mógł on zlokalizować większość opisanych miejsc i ludzi.

W swym wnikliwym studium o ocalałych Chanesmanach Maclean wprowadza do światowej literatury o Holokauście postać Antoniego Kordowskiego z Kurowa, „kamasznika, z którym Samuel robił interesy przed wojną i który, ponosząc wielkie ryzyko osobiste, dalej pomagał Żydom w czasie wojny”. Ze studium wynika, że syn w wyrażonych po latach ocenach miejscowych Polaków nie był tak sprawiedliwy jako ojciec, którego powojenna relacja zawiera nie tylko wstrząsające opisy mordowania Żydów, ale i poruszające opisy ich ratowania. Także w szkicu napisanym do książki wydanej w 1995 roku na jubileusz 150-lecia gminy żydowskiej w Wellington, całą zasługę ocalenia Joseph przypisał sobie (w 1939 roku miał ledwie 15 lat!) i ojcu, i napisał, że obaj okupację przetrwali – „w lesie”.

Świat naukowy pamięta o Antonim Kordowskim, gorzej jest w samym miasteczku.

W lokalnych wydawnictwach historycznych Kordowski nie pojawia się wśród mieszkańców Kurowa, którzy ratowali Żydów. Jego nazwisko nie występuje na parokrotnie w nich cytowanej liście ratujących, sporządzonej ok. 1960 roku przez Józefa Stankiewicza, ekonomistę, zamieszkałego wówczas w Lublinie. W czasie wojny Stankiewicz mieszkał w Kurowie i był zastępcą komendanta powiatowego BCh, z racji funkcji powinien był więc wiedzieć dużo – ale o Kordowskim nie wiedział. Napisał tylko: „Nie ustalone zostały wszystkie nazwiska, ponieważ nie była to pomoc bezinteresowna”. W przypadku Kordowskiego była to pomoc bezinteresowna, ale Stankiewicz o niej nie słyszał, co znaczy, że za okupacji Kordowski był dobrym konspiratorem, a po wyzwoleniu nie odczuwało się w Kurowie szacunku dla tych, co ratowali Żydów. W samej rzeczy, miasteczko dopiero teraz zaczyna pracę nad odnalezieniem i uhonorowaniem takich rodzin oraz w ogóle nad przywracaniem pamięci o Żydach.

W 1967 roku w odpowiedzi na ankietę rozesłaną przez Żydowski Instytut Historyczny, w której pytano o osoby ratujące Żydów, informator z Kurowa napisał, że „przetrzymał parę osób [...] Antoni Kordowski z Kurowa”, ale informacja ta pozostała w archiwum ŻIH (301/6384). Autorem informacji był Władysław Krupa, nomenklaturowy urzędnik z Puław, po wojnie był on sekretarzem komórki PPR w Kurowie i uciekł stąd przed podziemiem, jego informacje prawdopodobnie pochodzą więc z lat tużpowojennych. Potem o Antonim Kordowskim zapomniano. Jego dzieci po wojnie poszły do szkół i przeniosły się do miasta, zabrały więc ze sobą prywatną pamięć rodzinną, a w publicznie wyrażanej i celebrowanej pamięci oficjalnej ich ojca nie było. Kordowski pamiętany jest jeszcze jako „szewc nad szewcami”, ale o jego pięknej karcie ratowania Żydów do niedawna nikt z lokalnych „ludzi wpływu” nie wiedział.

Gdyby był wiedział, to w Kurowie być może zostałaby ocalona unikatowa kryjówka dla Żydów, urządzona przez Kordowskiego. Gdy jesienią 2014 roku córka Kordowskiego kazała rozebrać drewnianą część ich domu, to na nieużywanym od lat strychu robotnicy natrafili na drugie „dziwne” pomieszczenie. Jej relacja:

Tam dziwnie tak było zrobione, że [...] jak się weszło na strych, to wydawałoby się, że to tutaj się kończy już [...] a teraz to się nie kończyło. To było takie zakamuflowane. --- Otwierało się taką deskę, nawet zdejmowało się, i się wchodziło. No wydawało się, że już już ten budynek się kończy, ten strych. Tam jeszcze jedna deska była, do wyjęcia, i znów się tam wchodziło. Takie były trzy pomieszczenia. [...] A to było przy ścianie zrobione, i powietrze też, bo to było z tyłu z desek. [...] Powietrze dochodziło, a nie było nic widać, bo stał następny dom, a odstęp był bardzo niewielki. [...] Tak że oni mieli powietrze, między tymi deskami, natomiast nikt tego nie mógł zobaczyć, że ktoś się rusza, czy coś takiego, takie zakamuflowanie było. Ja w życiu nie przypuszczałam, że jeszcze kiedyś po latach ja będę o tym mówiła.

Przemyślna kryjówka dla Żydów, cudem zachowana w samym środku polskiego miasteczka, przez które pędzą dziś autokary z młodymi Izraelczykami w drodze do Majdanka, byłaby nie tylko pomnikiem historii, ale i wyjątkowym miejscem edukacji. A ponieważ raczej wcześniej niż później, relacja Samuela Chanesmana i bohaterstwo Antoniego Kordowskiego z Kurowa będą szeroko znane, kryjówka Chanesmanów w domu Kordowskiego mogła byłaby stać się – zachowując wszelkie proporcje – tym czym w Amsterdamie jest dom Anny Frank.

Artykuł pochodzi z czasopisma „Więź”, nr 4 (662) 2015.