11 grudnia 1943 r. w Trębaczewie (powiat rawski) miała miejsce egzekucja wykonana przez niemiecką żandarmerię oraz polską „granatową” policję na Polakach udzielających pomocy Żydom podczas Zagłady. Zamordowano braci Antoniego, Stanisława i Władysława Szczepaniaków oraz Jana Domeradzkiego. Byli oni członkami Gwardii Ludowej – zbrojnej formacji Polskiej Partii Robotniczej.
„Usłyszałem strzały z kierunku Trębaczewa. Wyszłem za stodołę i zobaczyłem, że […] uciekał pieszo na przełaj przez pola człowiek” – relacjonował Jan Chylak, mieszkaniec Gogolina. „Gdy dobiegł do mnie zobaczyłem, że był to Stanisław Szczepaniak. Powiedział, że przyszli po niego żandarmi, gdyż ukrywał Żyda […] W tym również czasie zauważyłem, jak od lasu w kierunku Szczuk zajeżdżał Szczepaniakowi drogę policjant na koniu. Gdy Szczepaniak go zauważył, zmienił kierunek ucieczki […]. Weszłem wówczas na strych, aby lepiej obserwować, co będzie dalej”.
Rodzina Szczepaniaków z Trębaczewa
Bracia Antoni (1901–1943), Stanisław (1896–1943) i Władysław (1906–1943) Szczepaniakowie, synowie Ludwika i Anieli z d. Michalak, mieszkali w Trębaczewie (powiat rawski) – wsi liczącej kilkanaście rodzin, która znajdowała się w jurysdykcji parafii rzymskokatolickiej w Lubani.
Szczepaniakowie związani byli z ziemią trębaczewską co najmniej od początku XVIII wieku. W okolicy najbliższym ośrodkiem miejskim dla mieszkańców Trębaczewa było leżące na południu Nowe Miasto nad Pilicą, a dalej na północy Rawa Mazowiecka – przed II wojną światową oba miasta licznie zamieszkiwali Żydzi.
Od 1936 r. małżeństwo Antoniego Szczepaniaka i Marianny z Domeradzkich prowadziło na skraju Trębaczewa własne gospodarstwo i wychowywało swoje kilkuletnie dzieci: Henryka, Jerzego i Zofię. W ich drewnianym dwuizbowym domu mieszkał młodszy brat Antoniego, kawaler Władysław, a w najbliższym sąsiedztwie – po przeniesieniu z Warszawy w grudniu 1940 r. – także starszy brat Stanisław z żoną Zofią i kilkunastoletnimi dziećmi: Marianną, Stanisławem i Wacławem.
Sąsiadami Antoniego byli również jego szwagrowie, Jan i Józef Domeradzcy z rodzinami.
Partyzanci. Działalność w Gwardii Ludowej
Na północ od zabudowań Szczepaniaków rozciągał się sosnowo-dębowy las. Tam w latach okupacji niemieckiej okresowo stacjonowali partyzanci komunistycznej Gwardii Ludowej z oddziału Józefa Rogulskiego, pseud. „Wilk”. Jednym z członków tej zbrojnej formacji Polskiej Partii Robotniczej był Roman Masny:
„W połowie lipca 1942 r. – zgodnie z poleceniem – udaliśmy się z »Wysockim« na stację kolejki dojazdowej Brzostowiec koło Nowego Miasta [nad Pilicą – red.]. Oczekiwali na nas tam: »Owijacz«, »Olek« i »Janek«. Zaprowadzili nas do stodoły w zabudowaniach braci Szczepaniaków w kolonii Trębaczew. Hilary Chełchowski (»Długi Janek«) przyjął od nas przysięgę i oświadczył, że od tej chwili stanowimy oddział partyzancki Gwardii Ludowej”.
Masny wspominał szczególnie spotkanie z przedstawicielem kierownictwa PPR, które miało miejsce około 20 lipca 1942 r.:
„[…] mówił w stodole [Szczepaniaków], w ciemności, bardzo sugestywnie i z wielką wiarą w słuszność sprawy. Nigdy przedtem, ani później nie słyszałem przemówienia, które wywarłoby na mnie takie wrażenie […]. Czułem przypływ nowej energii i woli walki o wyzwolenie ojczyzny”.
Szczepaniakowie i Jan Domeradzki należeli do GL co najmniej od lata 1942 r., a ich gospodarstwo pełniło funkcję konspiracyjnego punktu kontaktowego. Wkrótce stało się także miejscem ukrywania Żydów podczas Zagłady.
Krawiec z Nowego Miasta nad Pilicą
Po zaangażowaniu w działalność GL, bracia Szczepaniakowie i Jan Domeradzki udzielili pomocy trzyosobowej rodzinie żydowskiej, pochodzącej z Nowego Miasta nad Pilicą. Ok. 40-letni krawiec z żoną i kilkuletnią córką ukrywali się po tzw. aryjskiej stronie od jesieni 1942 r., gdy Niemcy zlikwidowali nowomiejskie getto. Schronienie znaleźli na strychu w nowym domu Stanisława.
Po kilku lub kilkunastu miesiącach, 11 grudnia 1943 r., prawdopodobnie w wyniku sąsiedzkiego donosu, Antoni, Stanisław i Władysław Szczepaniakowie oraz Jan Domeradzki zostali rozstrzelani za ukrywanie Żydów przez niemiecką żandarmerię oraz polską „granatową” policję (Polską Policję Generalnego Gubernatorstwa).
Kary śmierci nie zastosowano wobec ich żon i dzieci. W następstwie rewizji zginął również ojciec żydowskiej rodziny, lecz jego żona i córka zdołały uciec.
„Datę tę dokładnie pamiętam”. Przebieg zbrodni
O szczegółowym przebiegu zbrodni w Trębaczewie dowiadujemy się z relacji siedmiu świadków, którzy w latach 1969–1971 zeznawali przed Główną Komisją Badania Zbrodni Hitlerowskich w Polsce.
Instytucja ta próbowała ustalić tożsamość niemieckich sprawców egzekucji w toku śledztwa wszczętego już we wrześniu 1945 r. na mocy tzw. dekretu sierpniowego (Dekret z dnia 31 sierpnia 1944 roku o wymiarze kary dla faszystowsko-hitlerowskich zbrodniarzy winnych zabójstw i znęcania się nad ludnością cywilną i jeńcami oraz dla zdrajców Narodu Polskiego).
Poniżej wybrane fragmenty zeznań (pisownia oryginalna, uzupełnienia od redakcji):
Józef Domeradzki (szwagier Antoniego Szczepaniaka):
„11 grudnia 1943 r. około godziny 7.00 ktoś załopotał do drzwi. Żona [Zofia] otworzyła i do mieszkania wszedł nieznany mi policjant. Później ludzie mówili, że był to policjant Jarecki z Nowego Miasta [nad Pilicą]. Za policjantem wszedł żandarm niemiecki, mając w jednym ręku latarkę, a w drugim pistolet. Niemiec zapytał po polsku, kto tu mieszka. Odpowiedziałem, że Józef Domeradzki. Następnie zapytał, gdzie mieszkają Szczepaniakowie, a gdy mu to powiedziałem, poszedł do Szczepaniaków razem z policjantem.
Wstałem, ubrałem się i wyszedłem na podwórko. Zobaczyłem, że policjant Siepczyński prowadził mego brata Jana Domeradzkiego do zabudowań Szczepaniaków. Weszłem do swojej obory i przez drzwi patrzyłem […] psy zaczęły szczekać i żandarm zastrzelił [je] z pistoletu maszynowego.
Wróciłem do domu i żona kazała mi wyjść, aby Niemcy po mnie nie wrócili. Wziąłem beczkę i poszłem do gorzelni w Trębaczewie i tam przesiedziałem dwie godziny. Od ludzi dowiedziałem się, [że] żandarmi poszli po Stanisława Szczepaniaka i przez drzwi krzyczeli: »wydaj Żyda!« […]”.
Marianna Maciejewska (córka Stanisława Szczepaniaka):
„[…] datę tę dokładnie pamiętam. Wyglądałam przez okno naszego mieszkania i zobaczyłam czterech mężczyzn uzbrojonych w broń palną. Nie wiem, czy byli oni w mundurach, gdyż byli ubrani w szare płaszcze.
W pewnym momencie do mieszkania wszedł jeden z tych mężczyzn i zwracając się do mojego ojca [Stanisława], zapytał: »gdzie masz Żydów?!«. Ponieważ ojciec odpowiedział, że Żydów nie ukrywa, osobnik ten zaczął strzelać z pistoletu maszynowego w stronę strychu. Tam właśnie ukrywała się rodzina żydowska […].
W czasie strzałów ojcu mojemu i Żydom udało się uciec […]”.
Jan Chylak (mieszkaniec wsi Gogolin):
„[…] Usłyszałem strzały z kierunku Trębaczewa. Wyszłem za stodołę i zobaczyłem, że […] uciekał pieszo na przełaj przez pola człowiek. Gdy dobiegł do mnie zobaczyłem, że był to Stanisław Szczepaniak. Powiedział, że przyszli po niego żandarmi, gdyż ukrywał Żyda, był w swetrze. W związku z tym dałem mu kożuszek i Szczepaniak pobiegł dalej w kierunku wsi Szczuki. […] W tym również czasie zauważyłem, jak od lasu w kierunku Szczuk zajeżdżał Szczepaniakowi drogę policjant na koniu. Gdy Szczepaniak go zauważył, zmienił kierunek ucieczki i zaczął uciekać w kierunku wsi Celinów. Weszłem wówczas na strych, aby lepiej obserwować, co będzie dalej.
Policjant, jak go później poznałem był to Jarecki z posterunku w Nowym Mieście, wziął od [spotkanego na drodze Juliana] Więcka kija i zaczął poganiać szybciej konia, jechał na oklep bez siodła. Gdy dojechał na około sto metrów od uciekającego, wystrzelił z karabinu i Szczepaniak upadł w śnieg. Jarecki dojechał do niego i coś parę minut rozmawiali, bo słyszałem głosy, lecz słów nie mogłem rozróżnić, a następnie Jarecki drugi raz wystrzelił i zabił Stanisława Szczepaniaka.
Jarecki zostawił zabitego w polu, przyjechał do zagrody Juliana Więcka i kazał zwłoki zawieść do Trębaczewa, a sam pojechał. Gdy Więcek wiózł zwłoki, przeszukałem swój kożuszek, w który był ubrany Szczepaniak, aby nie zostawić śladów swoich dokumentów […]”.
Wacław Szczepaniak (syn Stanisława):
„[…] Po ucieczce ojca wyszedłem z mieszkania i poszedłem do swego stryja Antoniego Szczepaniaka, by powiadomić o tym, co zaszło. Gdy wszedłem do mieszkania stryja był tam granatowy policjant, który w Mogielnicy był właścicielem młyna. Nazwiska jego nie pamiętam; o ile przypominam [sobie], nazywał się Jabłoński.
Zaraz po wejściu do przedsionka mieszkania stryja on mnie złapał i wepchnął do pustego pokoju […]. W pokoju tym przebywały już moja siostra Marianna oraz kobieta, która pomagała ojcu w gospodarstwie […], na imię miała Helena.
Po pewnym czasie usłyszeliśmy, że do mieszkania stryja przyszli żandarmi. […] Widziałem, że jeden z nich miał listę i z niej zaczął wyczytywać nazwiska i imiona: moje, siostry i tej kobiety, a potem oświadczył, że jesteśmy wolni […]”.
Marianna Szczepaniak z d. Domeradzka (żona Antoniego):
„[…] Żandarmi wypędzili mnie z mieszkania, a mój mąż [Antoni] i dzieci [Henryk, Jerzy i Zofia] zostali w środku. Gdy mnie przepędzili, pobiegłam boso do mojej szwagierki, Anny Domeradzkiej, obecnie Wrony […]”.
Wacław Szczepaniak (syn Stanisława):
„[…] Gdy wychodziłem z podwórka, zauważyłem, że żandarmi wyprowadzili z mieszkania stryja: Jana Domeradzkiego, Antoniego Szczepaniaka i Władysława Szczepaniaka. […] Widziałem, jak trzech wyprowadzonych ustawiono koło studni, później kazano im przejść w kierunku zabudowań gospodarskich, tak, że stanęli plecami do obory, zaś twarzą w kierunku mieszkania. Stamtąd ich jednak zabrali i ustawili pod ścianą mieszkania [...].
Po chwili usłyszałem jeden strzał, a po upływie około dwóch minut trzy dalsze pojedyncze strzały. W krótki czas po tych strzałach żandarmi odjechali, pozostawiając zwłoki […]”.
Marianna Szczepaniak z d. Domeradzka (żona Antoniego):
„[Po powrocie do domu] zaczęłam lamentować na podwórzu, a [granatowy] policjant powiedział mi, że to nie on, ale [niemieccy] żandarmi ich rozstrzelali […]”.
Wacław Szczepaniak (syn Stanisława):
„[…] zostali pochowani na cmentarzu w Lubani, w jednym wspólnym grobie. Nadmieniam, że gdy po egzekucji wróciłem do swego domu, Żydówki z dzieckiem już nie było. […] Poza wypadkiem rozstrzelania członków mojej rodziny, nie znam innych tego rodzaju wypadków, których by się dopuścili żandarmi z Nowego Miasta [nad Pilicą] bądź Mogielnicy […]”.
Jan Chylak (mieszkaniec wsi Gogolin):
„[…] Słyszałem, że policjant Jarecki został [później] zabity przez partyzantów na ulicy w Nowym Mieście [nad Pilicą]”.
Teresa Walczak z d. Szczepaniak (krewna):
„[…] Przed morderstwem nie słyszałam, aby ludzie mówili, że Szczepaniakowie ukrywają Żydów [...]”.
Wacław Szczepaniak (syn Stanisława):
„[…] Poza rodziną ojca ze wsi o przechowywaniu Żydów wiedział jedynie K******, imienia nie pamiętam, który był sąsiadem Jana Domeradzkiego. Gdy żandarmi przyjechali, zatrzymali się najpierw u K******”.
* * *
Źródło cytowanych relacji:
- Akta dot. ukrywania przez Antoniego Szczepaniaka i jego rodzinę rodziny żydowskiej we wsi Trębaczew, pow. Rawa Mazowiecka w l. 1942–1943, Archiwum Instytutu Pamięci Narodowej – Komisji Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu, sygn. BU392/1910;
- Zentrale Stelle der Landesjustizverwaltungen zur Aufklärung nationalsozialistischer Verbrechen in Ludwigsburg (Deutschland), sygn. B162/15185 (tłum. z j. niemieckiego: M.Sz.).
Posłowie
30 lat później wdowa Marianna Szczepaniak z d. Domeradzka (1904–1981) została odnaleziona przez dwie Żydówki, które ocalały z Zagłady z pomocą jej męża, szwagrów i brata. Pod koniec lat 70. XX w. doszło do ich spotkania w Warszawie, gdzie kobiety zamieszkały po wojnie (informacja uzyskana w kwietniu 2017 r. w rozmowie z Ewą Szczepaniak, żoną Henryka Szczepaniaka, która wraz z mężem i teściową brała udział w tym spotkaniu; tożsamość kobiet i okoliczności ich ocalenia z Zagłady są dziś nieznane).
W tym czasie Główna Komisja Badania Zbrodni Hitlerowskich w Polsce zakończyła śledztwo w sprawie zbrodni w Trębaczewie. W 1973 r. podano niemieckich żandarmów pełniących służbę na posterunku w Nowym Mieście nad Pilicą jako potencjalnych sprawców egzekucji.
W dokumentach Ministerstwa Sprawiedliwości PRL wskazano na: Schmidta, Rudolfa Nisfalta, Rudolfa Serbina (lub Zerbina), Jeske, Brejera, Hoffmanna i Makowskiego. Prokuratura Republiki Federalnej Niemiec w Darmstadt nie zdołała jednak ustalić ich miejsca zamieszkania. Nigdy nie zostali osądzeni.
Autor dziękuje dr Martynie Rusiniak-Karwat i Annie Styczyńskiej-Marciniak za pomoc w uzyskaniu materiałów źródłowych, dziękuje Klarze Jackl za wnikliwą lekturę tekstu i uwagi redakcyjne.