Żydzi
„Nie zazdroszczę im. Bo jeszcze z Polakami mieli dobre stosunki, a już od tych (…) Ukraińców dobrego słowa nie mieli. Narzekali, że jakby nie Żydzi, że przez Żydów to jest drożyzna, bo Żydzi to, bo Żydzi tamto (…). O, biedny naród był żydowski”.
„Jak Niemcy przyszli (…), urządzali takie naloty w mieście na Żydów, strzelali do nich jak do kotów. Uciekali biedni, do lasu, my do lasu mieliśmy niedaleko… (…) dzieci, matka, jak zauważyła, że oni tam są, no to chleb brało się pod pachę, zawinęło się i do lasu, i do lasu, i Żydom się dawało tym biednym, głodni Żydzi…”.
„A Ukraińcy wydawali. Jak gdzieś [Żydzi – przyp. red.] byli później i nie chcieli wracać do miasta, bo tam do miasta wracać to na śmierć, to oni wydawali ich, no! Wydawali, pamiętam jak dzisiaj. Jadą ukraińscy policjanci na rowerach, wjechali do lasu. Za chwilę jeden prowadzi te rowery, a reszta ich prowadzi, Żydów, do miasta, na szubienicę, i koniec, i co tam, to wiadoma rzecz była…”.
Znajomi
„Oni znali się z moim ojcem, Rosenwald, oni jeszcze przed wojną się znali, bo to chodziło o konie. On handlował końmi, mój ojciec miał do czynienia z końmi i tak to było. Rosenwald. Ja wiem, że on do nas przyjeżdżał bryczką. Jednego konia miał, taką miał bryczkę, ten Rosenwald. Konia zaprzęgał i przyjeżdżał do nas, kiedy mu trzeba było coś”.
„Szykowało im się do miasta, ojciec zawsze, jak jechał do miasta, to brał bochenek czy dwa chleba i im podrzucał ten chleb w mieście”.
„On, ten Munio, Munio, Mojżesz, poszedł do Ukraińca. Się dogadał z Ukraińcem i Ukrainiec go przyjął. Ale on tam posolił dobrze, Ukraińcowi, zielonymi. On tam był jakiś czas. I wieczorem kiedyś, któregoś dnia, na kolonii, bo my na tej kolonii mieszkaliśmy, przychodzi Muńko”.
Prośba
„I do ojca, mówi: »Ratuj, bo mnie ten Ukrainiec wypędza, żebym ja szedł, bo boi się syna, że syn wyda ich, a jak wyda ich to i nas wyda!« No i tak się stało. I wtenczas ojciec mówi: »Dobrze, no to chodź na parę dni«. Jak przyszedł na parę dni, to był na parę miesięcy”.
„Oni, jak od tego Ukraińca wychodzili, to tak wychodzili, że Ukrainiec nie wiedział, gdzie oni. (…) To do nas zajechali. I byli u nas jakiś czas, tak, to było wszystko już załatwione, że oni do nas dotarli. Oni dotarli w nocy, nocą, wieczorem dotarli”.
„Każdej rodzinie bym pomógł, którą trzeba od śmierci ratować. Czy to by byli Żydzi, czy nie-Żydzi, czy to by byli Polacy, ale którzy by potrzebowali pomocy, pomocy do życia, żeby im trzeba było pomagać w życiu, to ja bym wszystkim pomagał”.
Strach
„Dobrzy znajomi nie wszystko robili (…), bali się brać niektórzy. A ojciec… Matka nie bardzo była zadowolona, że ojciec tak, bo mówi, jak złapią ich u nas, szwabi robili w ten sposób, że zabijali całą rodzinę. Jak znaleźli, dajmy na to Żydów, u nas by byli znaleźli, to nie było żadnego tego, tylko rozstrzelanie na miejscu i Żydów, i Polaków, to wszystko”.
„Mama bała się, mówiła do ojca: »Daj spokój, ty (…) nas na śmierć szykujesz». A ojciec się tłumaczył: «Ja wiem o tym, ale trudno, (…), a ty, do kościoła co dnia chodzisz, chodziłabyś, a nie przyjmiesz, nie dasz im kawałka chleba?»”.
„Hania jeszcze poszła za ojcem, poszła do mamy, mówi, «A co ty, jakby ciebie takie coś spotkało, nie daj Boże, to byś też nie była zadowolona, jakby tak nad tobą ktoś się litował«. No i tak matce, jak to się mówi, buzię zatkali. Tak to było”.
Ukrywanie
„Mieli parę złotych, mieli pieniędzy troszke. (…) Zimową porą dla nich kupował ojciec… miał jakąś taką melinę, że tą większą ilość kupował, suche gruszki, suche śliwki, jabłka, krojone były, suszone. O, i to dla nich się gotowało. Takie kompoty się robiło”.
„Świnie się zabijało tak, żeby Niemcy nie wiedzieli! Nie mogli wiedzieć Niemcy o tym! Po kryjomu, bo by przyszli, całą rodzinę by rozwalili za to i świnię by zabrali, i rodzinę by rozstrzelali. To co, nie robili tak? Robili tak przecież!”.
„Ojciec mój do nich mówi tak: »Słuchajcie, jak wy tylko będziecie na mleku i na tym, to będzie ciężka sprawa, poradźcie się, pomódlcie się i się rzućcie na wieprzowinę«. I tak zrobili. Tak zrobili. Rzucili się trochę i jedli tą wieprzowinę”.
„Oni co dnia dostawali jedzenie. Bo to się kupy wszystko trzymało. Tu chlew był, a tu drugie drzwi, wchodziło się do sieczkarni, to jak ja tutaj szedłem, nie było wiadomo, czy idę do rytów, czy do świń, do tego, do owego. (…) Na dzień szło jedzenie tylko raz, a dobrze”.
„Do kryjówki, jak poszli, to już nie wychodzili. Jak byli w kryjówce tydzień czasu, to byli tydzień czasu. Wyjść – nie wychodzili. Ja byłem dozorcą. Ja im wiadro dawałem i oni napełniali wiadro, ja wybierałem, na gnojnik, później pod wodę, wypłukałem wiadro i z powrotem. To moja robota była!”.
„Później od nas się znaleźli znów w schronie, w lesie. To schron był zrobiony, aj tam. Mi się płakać chce, jak sobie człowiek wspomni o tym wszystkim, co było”.
Tajemnica
„U nas to był język za zębami, brat nie miał nic do gadania. Żydzi chowali się i brat wiedział o tym, ale nie miał żadnej gadki o Żydach. Z nikim na ten temat nie rozmawiał. Siostra to samo. Wszystko było w tajemnicy. Siostra miała koleżanki, ale te koleżanki nie wiedziały, że Żydzi są u nas”.
„Jak odwiedzali, to wieczorem tam do siostry, która wpadła, a oni byli po schronach (…), nie chodzili. (…) Oni jak dzieci, słuchali wszystkiego, co ojciec mówił”.
„Po wojnie to już było wiadomo, bo i sami Żydzi się ujawnili”.
Lotka
„Lotka, (…) ona na serce umarła. Lekarstw nie było i zachorowała, zmarła na strychu. Na strychu normalnie zmarła, między ścianami. (…) Oni między tą ścianą byli. Tu była jedna kryjówka, druga kryjówka była w sieczkarni. (…) tą sieczkę się odsuwało i tam dziura była i do dziury się ich wpuszczało, no tą sieczką się zasypało i oni tam siedzieli, że w razie jakby policja jaka czy kto inny, no to co, kupa sieczki tam jest i nikt w sieczce by nie szukał, powiedzmy, Żydów”.
„Ona, jak umarła, to my z jej synem wykopaliśmy dół. (…) Z Dawidem. Na ogrodzie była sterta ze słomą. My (…) pod tą stertą wykopaliśmy dół. (…) trzeba było schować, bo jak tak, wyrzucić jak psa? Zbiliśmy taką skrzynkę jak trumnę, załadowaliśmy ją biedną tam i upchnęliśmy, słomą zapchali i zasypali. Ona do dzisiaj tam jest”.
„Mama im umarła, oni płaczą. I na końcu mówi ta Zosia… czy Mira, czy która tam mówi, żeby raz się skończyło z tym, mówi, żeby oni też nie żyli”.
Kontakt
„Ja ich znalazłem! A nie oni mnie. Tylko ja wiem, że oni pojechali do Ameryki. Stąd wiedziałem. I później oni napisali jeden list. Napisali jeden… Mira napisała do mnie, że są w Nowym Jorku (…). Jak ja już dostałem ten list, to na ten list pojechałem. I do dzisiejszego dnia koniec. Nie ma ich, nie ma, nie jadę tam, bo nie mam do kogo”.