W latach okupacji niemieckiej Stanisław Wróbel wraz ze swoimi rodzicami, Stanisławem i Karoliną, udzielał pomocy żydowskiej rodzinie Frankielów w Woli Załężnej k. Opoczna (woj. mazowieckie). Żydzi ukrywali się w ich gospodarstwie w latach 1942–1945, korzystając z wielu przygotowywanych dla nich kryjówek.
„Nawet na minutę nie można się było od strachu uwolnić. I jedna tylko myśl była w głowie: Czy Niemcy zaraz przyjdą, czy zaraz przyjdą?” – tak lata okupacji niemieckiej zapamiętał Stanisław Wróbel. Wraz ze swoimi rodzicami – Stanisławem i Karoliną z d. Sałaj – uprawiał malutkie, dwuhektarowe gospodarstwo we wsi Wola Załężna. Mieszkała z nimi i pomagała im w gospodarstwie siostra Karoliny, Rozalia Dulnikiewicz z d. Sałaj. Aby przeżyć, Stanisław musiał jednak dorabiać u bogatszych rolników.
Pomoc dla rodziny Frankielów
Wielki strach zaczął się 22 listopada 1942 r., kiedy Niemcy zlikwidowali opoczyńskie getto. Do Wróblów zastukali wówczas żydowscy uciekinierzy: Jakub i Sara Frankielowie z sześcioletnim synkiem Herszlem oraz siostrą Sary, Belą Rozenberg.
Wybrali Wróblów, bo ich znali. Zostali przyjęci, mimo biedy polskiej rodziny. „Byliśmy wyczerpani, ale rozumieliśmy też, że los rodziny żydowskiej jest jeszcze gorszy” – wspomina Stanisław.
Wróblowie ukryli Żydów na strychu swojego domu, lecz marna to była kryjówka:
„Wchodziło się tam z sieni, po drabinie. I wystarczyło stanąć na trzecim szczeblu, a już było widać, kto jest na górze”.
Po tygodniu kryjówkę zmieniono. Stanisław wykopał rodzinie Frankiela dół pod podłogą. Ten pomysł też się nie sprawdził. Dom odwiedzało wielu obcych, a pod podłogą było dziecko. Mogło zacząć płakać.
Po miesiącu Stanisław wykopał, w jedną noc, kolejną kryjówkę – w oborze. Żydzi nad głowami mieli: deski, konia i gnój. „Sufit” w każdej chwili mógł się zawalić. Znów nocna praca Staszka i nowy podziemny schron – przy stodole. Też miał wiele wad: „W pobliżu płynęła rzeka, dół podchodził więc wodą”.
Życie w ukryciu, warunki w kryjówce
Stanisław musiał usuwać wodę w kryjówce dwa razy dziennie. Także dwa razy dziennie nosił dla ukrywanych postne jedzenie. Rodzina wychodziła przed dom, na czaty, a on z ukrytym w wiadrze garnkiem szedł do kryjówki. Nocą zabierał odchody, wymieniał słomę.
„Powodów do radości w czasie ich pobytu nie było ani sekundy. A jeśli gdzieś się śmiałem, to sztucznie – w duchu było co innego” – mówi.
I w lecie, i w zimie spał w stodole, przy drodze. Nie chciał dać się zaskoczyć Niemcom. Często odwiedzali wieś:
„Raz żandarmi pojechali do ostatniego domu. Mieli psy, podłogę zerwali, w oborze szukali, nikogo nie znaleźli”.
Stanisław opuszczał gospodarstwo coraz rzadziej:
„Towarzystwa nie utrzymywałem prawie z nikim, żeby się nie wygadać […]. Kiedyś poszedłem do sklepu. Chłopi zaczęli o Żydach rozmawiać, a ja czuję, że się czerwienię. Wyszedłem”.
18 stycznia 1945 r. wielka radość – w Woli Załężnej wojna się skończyła. Rodzina Frankielów przestała się ukrywać. Stanisław:
„Przez dwa lata nie widzieli słońca. Teraz na nowo uczyli się chodzić. Ale dla nich to była wielka radość, dla nas też. Już się wszystko skończyło, już po strachu”.
Losy ratujących i ratowanych po wojnie
Frankielowie wyjechali do Łodzi. W 1948 r. byli już w Ameryce. Przez wiele lat żyjący w Stanach Zjednoczonych Bela Rosenberg z rodziną oraz Herszel (Hershel) Frankiel. utrzymywali kontakt ze Stanisławem Wróblem.
„Przez te wszystkie lata – mówi Stanisław – nie było dnia, żebym o nich i o tamtym strachu nie pomyślał”.
16 maja 1989 r. Instytut Yad Vashem w Jerozolimie uhonorował Stanisława Wróbla i jego rodziców tytułem Sprawiedliwych wśród Narodów Świata, a 11 września 1994 r. tytuł otrzymała także Rozalia Dulnikiewicz z d. Sałaj.