I któregoś dnia, to było […], jakieś dziesięć dni potem, wracamy do domu […], znowuż kolosalne obwieszczenie „Do godziny wpół do ósmej […], musicie wszyscy opuścić ten dom, ponieważ my go spalimy [...], a kto nie opuści zostanie zastrzelony!” W przeciągu pół godziny opuścić dom, mieszkanie, wszystko! Zabrać co się dało, moja matka była na dole, ja pakowałam, wzięłam jakieś […], prześcieradła pakowałam, co można, ubranie. Najważniejsze były ubrania na zimę, bo to wiadomo było, że zima to ciężka. I wszystko co można było pakowało się […]. Oczywiście, że ani garnków, ani żadnych naczynia, tego nie można, bo to jak. I rzucałam przez okno, i moja matka to chwytała na dole. […], żeby szybciej, bo pół godziny, no to musiałam to zrzucać przez okno. Żeśmy potem, każda trzymała taki bagaż na plecach i żeśmy poszły do tego […], hangaru, i tam żeśmy z tymi rzeczami, siedziały. […] Nic nie było, i tak się siedziało i siedziało i właściwie człowiek umierał z głodu. I wtedy postanowiłyśmy, Celina i ja […], wyjść [...] z tego domu i tam niedaleko […], była brama na ulicy Nowolipie, zdaje się. […] Tam przychodzili robotnicy, szczególnie kobiety […] Polki i przynosiły jedzenie, różny towar: chleb, kartofle, różne prowianty i brały rzeczy, ubrania, prześcieradła, bieliznę, ręczniki, co było, miało wszystko swoją cenę i żeśmy sprzedawały, co można było. Co żeśmy jeszcze wynieśli z mieszkania, to się brało te ręczniki, to się sprzedawało i za te ręczniki, za te prześcieradło, czy za to ubranie, za sweter, za sukienkę […], kupowało się trochę jedzenia, żeby jeść. I tak przez pewien czas, ale któregoś dnia […], z ledwością żeśmy uciekły przed Niemcami i matka powiedziała „Nie, więcej nie wyjdziecie!”.
Halina Aszkenazy-Engelhard – Opuszczenie domu w getcie warszawskim