Jego rodzina ukrywała dwóch nieznanych sobie Żydów od maja 1943 do lipca 1944.
Mieszkali w Michałowie obok Dukszt na Wileńszczyźnie. Ojciec był policjantem, za zasługi w wojnie 1920 otrzymał gospodarstwo rolne.
Lejzor Lewiatan i jego kuzyn Tewie Szołomiak przyszli do nich na sześć tygodni. Bali się, że ojciec pana Mieczysława ich potem wyrzuci.
„Bo po co miałby trzymać?– wspominali po latach. – My jemu nie płaciliśmy, a on narażał siebie i rodzinę. Ale przyszedł gospodarz i powiedział: ››Jeśli mają wieszać, to wszystkich razem. Siedźcie do końca!‹‹ – Myśleliśmy, że to sen. Ale nie, obok stoi gospodarz i płacze: ››U mnie doczekacie wybawienia‹‹”.
Po wojnie ojciec Mieczysława, Hieronim Tarasiewicz, wywieziony został na Syberię, wrócił po 1956, rodzina repatriowała się do Kętrzyna. Uratowani wyjechali do Izraela i dla całej rodziny postarali się o drzewko Sprawiedliwych w Jerozolimie.
„Kiedy ojciec wrócił z Izraela– mówi pan Mieczysław– w Kętrzynie na ulicy wołano na niego król żydowski. I gadali, że Żydów my nie trzymali za darmo, tylko za pieniądze. A my nic nie braliśmy, ani groszówki za to nie było”.
W marcu 2006 odwiedził Tarasiewiczów syn Lewiatana. Napisał: „Dużo czasu zajęło mi odszukanie rodziny Tarasiewiczów. Od dnia, w którym ich poznałem, poczułem, jakbym odnalazł zaginione rodzeństwo. Życzliwość ich przyjęcia pozwoliła mi poczuć się jak u siebie w domu. Wróciłem jako odmieniony człowiek.”